Czwartek, 7 listopada 2024

imieniny: Antoniego, Ernesta, Achillesa

RSS

Nigdy się nie poddaję

09.06.2009 00:00
Rozmowa z Marcinem Wodeckim, napastnikiem Odry Wodzisław.
Dla Marcina Wodeckiego ostatnie miesiące były niezwykle ważne. Zdobył swoją pierwszą bramkę w piłkarskiej Ekstraklasie, a jego gole w Pucharze Ekstraklasy zadecydowały, że zespół Odry Wodzisław wystąpił w finale tych rozgrywek. 21-letni rybniczanin, występujący już w młodzieżowych zespołach narodowych marzy, aby zagrać kiedyś w pierwszej reprezentacji Polski.
 
– Piłka nożna towarzyszyła Panu od zawsze? Jako dziecko biegł Pan od razu na boisko po powrocie do domu ze szkoły?
– Grałem od najmłodszych lat. Tak naprawdę wszystko zaczęło się od ojca, który też grał w piłkę, choć wprawdzie nieprofesjonalnie. Obserwowałem go, i jak to bywa w dzieciństwie, naśladuje się rodziców. Postanowiłem spróbować tak jak ojciec. I szybko mi się spodobało. Najciekawsze było to, że zawsze grałem ze starszymi. Już w wieku 8 lat za partnerów miałem starszych kolegów. Ogrywałem się z nimi. Stąd też wziął się mój pseudonim „Malina”. Gdy grywaliśmy zawsze dawałem z siebie wiele i byłem czerwony na twarzy. Pseudonim przetrwał do dziś (śmiech).
 
– Nigdy nie przeżył Pan chwili zwątpienia?
– Miałem kryzys. W pewnym momencie, chyba w juniorach, coś się we mnie zacięło. Niespecjalnie mi wtedy szło, wydawało mi się, że z Rybnika trudno mi się będzie wybić w duży świat piłki. Znalazłem sobie wówczas nową dyscyplinę – grywałem w ping ponga. I nawet dobrze mi to wychodziło, przyszły pierwsze sukcesy, nagrody. Odłożyłem piłkę.
 
– A jednak zdecydował się Pan wrócić do futbolu.
– Któregoś letniego dnia pomyślałem: Jest ciepło, a ja muszę znów iść do sali grać w tenisa stołowego. I wtedy znalazłem wsparcie zarówno ojca, jak i kolegów. Wszyscy mówili mi abym wrócił do piłki nożnej. Powróciła radość z gry i chyba wszyscy dostrzegli moje zaangażowanie, bo ówczesny trener Energetyka ROW-u Rybnik Piotr Piekarczyk powołał mnie do składu pierwszej drużyny. I temu wspaniałemu trenerowi zawdzięczam, że pozostałem w futbolu do dziś, pomógł mi wydostać się z dołka. To był wtedy znakomity czas, mieliśmy drugie miejsce w czwartej lidze, a ja strzelałem bramki.
 
– I w tamtym czasie zainteresowali się Panem trenerzy innych drużyn
– Miałem przejść do Piasta Gliwice, jednak nie wszystko zostało dopełnione. Zgłosiła się Odra Wodzisław, jednak kluby też się nie dogadały. A ja od początku chciałem grać w Odrze. Jednak tak potoczyły się moje losy, że trafiłem do Górnika Zabrze. A tam wszystko nabrało przyspieszenia – to było takie 6 miesięcy, gdy mogłem się pokazać z jak najlepszej strony. Zostałem królem strzelców Młodej Ekstraklasy, zdobywając 17 bramek. Po tej świetnej rundzie podpisałem kontrakt z pierwszą drużyną Górnika. To fantastyczny klub ze znakomitymi kibicami. Zarazem był to fajny start do piłkarskiej kariery.
 
– W domu nie przekonywali Pana, żeby znalazł Pan sobie jakiś inny, konkretny zawód?
– Do teraz mi mówią, by znaleźć sobie zawód, bo z piłką nie zawsze może się udać. Ja jednak tłumaczę, że trzeba w siebie uwierzyć i mieć przekonanie, że się uda. Nie jestem człowiekiem, który się poddaje. Wiele rzeczy mnie zmotywowało, by grać. Początek miałem udany i trzeba to umieć wykorzystać. Chodzi tu o ambicje i charakter. Bez tego nikt kariery nie zrobi. Gdybym nie miał tych cech, w ogóle bym się sportem nie zajmował. Nie można mieć żadnych wątpliwości. A przy okazji trzeba liczyć też na odrobinę szczęścia. A także umieć odmawiać sobie różnych rzeczy, np. alkoholu. Takie przyjemności prawdziwi sportowcy muszą sobie odpuszczać. Ja dla piłki zrobiłbym wszystko, nie odpuszczam żadnego treningu, bo trening jest samą przyjemnością, gdy wiem, że następnego dnia będę trenować, to już dziś się cieszę. A do tego mecz, w dodatku wygrany, to pełnia szczęścia.
 
– Od najmłodszych lat wolał Pan zdobywać bramki niż grać na obronie?
– Rzeczywiście, zawsze interesowała mnie bardziej ofensywa. Strzelanie goli daje mi poczucie szczęścia, a jeśli jest to ważna bramka, pojawia się uczucie niemal euforyczne, trudne do określenia i porównania z czymkolwiek. Wszyscy, którzy strzelają bramki pewnie odczuwają podobnie. Ja takiej euforii doznałem, strzelając bramkę z Jagiellonią Białystok.
 
– To była zresztą szczególna dla pana bramka – pierwsza w Ekstraklasie, na dodatek zdobyta w meczu z drużyną, której mógł Pan strzelić gola już przed rokiem, jeszcze w barwach Górnika Zabrze. Wtedy jednak bramkarz rywali Pana sfaulował.
– Chyba mam szczęście do Jagiellonii, choć rok wcześniej myślałem inaczej. Wtedy w drużynie Górnika szansę dał mi trener Ryszard Wieczorek i zadebiutowałem, grając niecałe pół godziny. I już w debiucie miałem szansę na pierwsze trafienie w lidze. Jednak faul mi to uniemożliwił. Ale co się odwlecze… W piłce tak jest, że raz rozpaczamy, a innym razem stajemy się szczęśliwi. Po roku przyjechałem do Białegostoku, już w barwach Odry, czekałem na tego gola i w końcu się udało. W dodatku była to zwycięska bramka.
 
– Strzelał Pan również w tym sezonie ważne bramki w Pucharze Ekstraklasy. To porównywalne przeżycie do gola zdobywanego w lidze?
– Bramkę strzelić może każdy, jednak nie ukrywam, że było mi miło, że to ja je strzelałem. I cieszę się, że udało nam się dojść do finału. Jednak cały czas trzeba myśleć o drużynie, gdy zespół dobrze gra, wtedy mogę strzelać gole. Być może w samym finale zabrakło nam trochę wiary, jednak i tak drugie miejsce to bez wątpienia nasz ogromny sukces. A gole zawsze wprowadzają w euforyczny stan.
 
– Przez te wszystkie ostatnie ważne dla Pana miesiące współpracował Pan z trenerem Wieczorkiem.
– Gdyby nie trener Wieczorek, nie wiadomo gdzie dziś bym był. Uwierzył mi mocno, najpierw w Górniku, a potem zaprosił mnie już do Wodzisławia. Gdy do mnie zadzwonił, od razu mu powiedziałem, że zawsze mogę grać tam, gdzie mnie zaprosi. W Odrze dostałem szansę gry, mogę pojawiać się na boisku częściej.
 
– Ma Pan również za sobą debiut w reprezentacji Polski do lat 21. Miał Pan tremę?
– Pierwszy pojedynek z orłem na piersi rozegrałem z Czechami. Był to mecz towarzyski reprezentacji do lat 15. I gdy wraz z kibicami mogłem zaśpiewać hymn narodowy – to fantastyczne uczucie, życzyłbym każdemu, aby choć raz w życiu to przeżył. Później grałem w turnieju na Białorusi, gdzie zdobyłem dwa gole, a drużyna wygrała całe zawody. Dostałem takiego fantastycznego kopa, by iść dalej w tym kierunku – grać i wygrywać – to zresztą moje motto. Zawsze tak umotywowany wychodzę na murawę.
 
– Czyli pewnie ma Pan marzenia, chyba jak większość piłkarzy, by wystąpić kiedyś w pierwsze reprezentacji Polski?
– To mój kolejny cel, który chcę osiągnąć. Na razie staram się grać jak najwięcej i może kiedyś nadejdzie taki czas, że i trener pierwszej reprezentacji mnie zauważy. Myślę, że ten cel kiedyś zrealizuję. Jednak nie chcę wybiegać zbyt daleko w przyszłość. Na razie spokojnie pragnę się dalej piłkarsko rozwijać. Czas nam wszystko pokaże.
 
– Każdy chłopak, który zaczyna grać w piłkę ma swoją ulubioną drużynę, w której chciałby występować. Miał Pan taki klub?
– Zawsze, gdy siedziałem przed telewizorem i patrzyłem na ligę polską, obserwowałem jak gra Odra Wodzisław. Cały czas ta Odra gdzieś tam wokół mnie krążyła. I tak się zastanawiałem, czy jest możliwe, abym tam kiedykolwiek grał. Okazało się, że jest to możliwe, trzeba po prostu w siebie wierzyć. Jestem w pierwszej drużynie i tak z sentymentem wspominam ten czas, gdy siedziałem przed TV i zastanawiałem się, czy kiedyś tam zagram. Z zagranicznych zespołów zawsze fascynował mnie Juventus Turyn, od początku im kibicowałem. Zawsze podobał mi się ten klub i gra tej drużyny.
 
– Pański piłkarski wzór?
– Ostatnio często oglądam Manchester United. I dla mnie takim piłkarzem jest Christiano Ronaldo. To zawodnik kompletny, który ma wszystko: szybkość, strzał, drybling, myślenie taktyczne. Warto na niego popatrzeć, dobrze że mam Cyfrę+ i mogę oglądać ligę angielską (śmiech).
 
– A na mecze Energetyka ROW-u wpada Pan czasem, by pooglądać swoją dawną drużynę?
– To mój pierwszy klub, w którym się wychowywałem i nie ma takiej możliwości, bym o nim zapomniał. Śledzę cały czas wyniki i jak tylko czas na to pozwala, przychodzę na mecze. Jestem z klubem mocno związany, bo pierwszy klub zostaje głęboko w sercu i chyba nigdy nie zniknie.
 
– Mówił Pan, że trzeba nieustannie nad sobą pracować. Ale na pewno każdy piłkarz musi mieć chwilę relaksu. Ma Pan ulubioną formę odpoczynku?
– Oczywiście że tak, przecież po treningach mamy wolny czas. I kiedy trzeba, posiedzę sobie w domu, grilla odpalę (śmiech). Albo fajny spacer, bądź wyjazd na wakacje, na ostatnich byłem w Egipcie. Lubię też korzystać z aquaparku. Rzeczywiście od czasu do czasu na chwilę trzeba od piłki odpocząć.
 
– A poza piłką nożną i ping pongiem ma Pan czas i na inne dyscypliny sportowe?
– Lubię czasem zagrać w tenisa ziemnego lub siatkówkę, popływać. Spróbowałem także golfa i bilard. Nie należę do osób, które się ograniczają. Próbuję wszystkich dyscyplin, których warto spróbować.
 
Rozmawiał: Marcin Mońka
  • Numer: 23 (135)
  • Data wydania: 09.06.09