Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Wciąż czuję ten power

19.05.2009 00:00
Rozmowa z Adamem Pawliczkiem, jeżdżącym trenerem żużlowców RKM ROW Rybnik.
Drużyna RKM ROW Rybnik w tym roku jest rewelacją. Spośród 5 rozegranych już spotkań wygrała 4, a mecze z jej udziałem trzymają kibiców w napięciu właściwie do ostatniego biegu. Trenerem zespołu a zarazem jej zawodnikiem jest Adam Pawliczek, wychowanek klubu, idol rybnickich kibiców, pamiętający czasy ostatnich wielkich sukcesów zespołu. Praca trenerska w RKM ROW jest jego pierwszym zajęciem w tym fachu.
 
Długo zastanawiał się Pan nad objęciem funkcji trenera RKM ROW?
- Adam Pawliczek, trener RKM ROW Rybnik: Było to miłe zaskoczenie, gdy otrzymałem propozycję objęcia funkcji trenera. Kiedyś zrobiłem kurs trenerski, zresztą razem z Mirkiem Korbelem. Teraz nadarzyła się okazja, by wykorzystać to, w co kiedyś zainwestowałem. Radość okazała się podwójna, ponieważ taką pracę zaproponowano mi w Rybniku, w moim rodzinnym mieście i moim macierzystym klubie. Długo nad tą propozycja się nie zastanawiałem.
 
- Patrząc z perspektywy tych pierwszych pięciu meczów - chyba było warto?
- Cieszę się, że jestem trenerem, ale powiem szczerze - nieprawdopodobnie ciągnie mnie do jeżdżenia. Brakuje mi startów na torze, i w tym wymiarze czuję się niespełniony. Na siłę nie chcę się jednak wystawiać do składu, choć jeżdżę z chłopakami na treningach. Pojawię się w składzie w chwili, gdy poczuję ten prawdziwy „power". Choć pojechałem już w jednym meczu, w Ostrowie, wtedy już czułem, że dzieje się ze mną coś pozytywnego. Trzeba pamiętać, że do I ligi przyszedłem z drugiej ligi i dlatego też muszę jeszcze do wymagań pierwszoligowych doprowadzić swoje motocykle. Brakuje mi jazdy, bo mam duszę sportowca i najzwyczajniej w świecie rwie mnie do jeżdżenia.
 
- Jak reaguje Pan w parku maszyn, gdy drużyna toczy kolejną batalię o zwycięstwo, a Pan może im pomóc jedynie słowem?
- Czuję się jak zawodnik. Nie spoglądam na sytuację meczową jako człowiek zajmujący się wyłącznie szkoleniem, ustawianiem taktyki itd. I dlatego jestem z chłopakami, i chcę im pomagać. Wydaje mi się, że pojawi się w tym sezonie taki czas, że objadę z nimi pięć biegów i będę miał z tego satysfakcję. Nie chcę jednak zamykać miejsca zawodnikom, mamy szeroką ławę i żużlowców, którzy powinni się rozwijać i iść do przodu. Jeżeli będą ze mną wygrywać na treningach - nie ma możliwości abym wystawił się do składu. Jest fantastycznie, ponieważ jest rywalizacja, jeździmy na treningach i zawsze w meczu jeżdżą ci, którzy danego dnia są najlepsi.
 
- Fakt, że jest Pan nadal czynnym zawodnikiem pomaga w pracy trenerskiej?
Oczywiście, że pomaga. Mogę im podpowiedzieć co trzeba zrobić, zmienić, włożyć dodatkową energię. Trenując razem, omawiamy przygotowanie toru, zastanawiamy się nad odpowiednim dopasowaniem sprzętu.
 
- Pierwsze pojedynki RKM ROW-u były określane jako „mecze thrillery", „mecze horrory", gdzie walka o zwycięstwo toczyła się do ostatniego biegu. Takie napięcie meczowe można wyreżyserować jak w dobrym kinie?
- Napięcie meczowe wzrasta z każdym biegiem. Jeśli trwa mecz na styku, każdy bieg zmienia sytuację, jest nerwówka, po każdym biegu człowiek przeżywa stres. Oczywiście nikt nie jest w stanie wyreżyserować takiego pojedynku, choć nie ukrywam, że takie mecze z perspektywy kibica ogląda się jak dobre kino.
 
- A Pan woli takie mecze „na styku" czy raczej spokojne zwycięstwa z bezpieczną przewagą punktową?
- Ostatni mecz z Grudziądzem był łatwy. Natomiast rzeczywiście każdy pojedynek wyzwala stres i wygląda to tak, że nawet jeśli nie jadę, to jednak przebywam w parku maszyn i czuję obciążenie podobne do tego, jakbym startował w meczu. Czuję wtedy ogromną adrenalinę. Mecze na styku, które w dodatku wygrywamy, sprawiają, że czujemy się spełnieni, dopada nas prawdziwa euforia, a ekstaza po zwycięstwie jest większa niż w spotkaniu wygranym łatwo i bez większej walki.
 
- Po wygranym meczu z Rzeszowem mówił Pan, że Mariuszowi Węgrzykowi będzie musiał kupić chyba worek melisy, bo do końca spotkań wytrzymuje napięcie w decydujących o losach meczu startach…
- To był oczywiście żart. Mariusz sam najlepiej wie, co trzeba robić, by uspokajać własne nerwy. Jest zawodnikiem, który zresztą nerwy ma ze stali. Jednak każdy zawodnik musi mieć własne, odpowiednie podejście i w ciężkich sytuacjach zachowywać zimną krew. Mariusz pokazał tą zimną krew i w meczach z Gnieznem, Rzeszowem i Ostrowem.
 
- Zawodnicy podkreślają świetną atmosferę, jaka panuje w zespole. Jak tworzy się taki dobry klimat?
- Na tą dobrą atmosferę miał wpływ okres przygotowawczy do sezonu, który trwał od grudnia. Ważne było, że razem trenowaliśmy i ćwiczyliśmy. Później ten kapitał emocjonalny procentował w bezpośredniej pracy na torze, w wygranych meczach. Jesteśmy w klubie kolektywem i klimat powstaje nie tylko wśród zawodników. Muszą pomagać również władze klubu. My wszyscy gramy w tym roku w jednej drużynie. A przekonanie o jednomyślności wszystkich towarzyszy mi od dawna, bo jeżdżę na żużlu już od 28 lat i mam za sobą wiele doświadczeń. Jeżdżąc w klubach, w których nie było atmosfery, nie byliśmy w stanie wiele zdziałać.
 
- RKM ROW jest w tym sezonie zespołem nieobliczalnym, wielu fachowców skazywało drużynę jako pewnego kandydata do spadku, a po 5 ligowych kolejkach zajmujecie drugie miejsce w tabeli. O co tak naprawdę walczycie w tym sezonie?
- Mamy drużynę, która jest młoda, tworzą ją zawodnicy po 20 roku życia, którzy chcą coś udowodnić. Wszyscy z nich są głodni sukcesu, a każdy z nich chce w pełni ujawnić swoją wartość. Wszyscy z nich się rozwijają i tylko ja tutaj zawyżam średnią wiekową (śmiech). Naszym celem przed sezonem było dostanie się do pierwszej szóstki i walka w play offach. Trudno mówić o walce o Ekstraligę, jeśli zarząd ma do spłacania jeszcze stare długi. Dlatego trzeba docenić ich zaangażowanie. Jednak rzeczywiście na rozmowy o Ekstralidze jest zbyt wcześnie. Musimy osiągnąć pewien pułap, zarówno finansowy jak i kadry zawodniczej. Póki co, walczymy o pierwszą szóstkę. Chyba, że nagle pojawi się ktoś pokroju Romana Abramowicza i będzie chciał w Rybniku stworzyć „żużlową Chelsea" - to czemu nie, wtedy wszyscy zaszalejemy (śmiech).
 
- W meczu z Grudziądzem w końcu przełamał się Marcin Rempała. Wpływ na jego dobrą postawę w meczu mógł mieć fakt, że urodziła mu się córka?
- Myślę, że tak, w końcu Marcin czekał na narodziny już jakiś czas, żył tym wydarzeniem. W meczu pokazał, że stać go na naprawdę wiele. Wydaje mi się również, że pluszowy słoń, którego dostał dla córki na prezentacji przyniósł mu szczęście i punktował tak jak wszyscy od niego oczekują.
 
- A Denis Gizatullin, związany od kilku lat z klubem?
- Chwała mu za to, że tutaj został. Poprzednich sezonów nie miał specjalnie udanych. Ma wszystkim wiele do pokazania. Dopiero teraz doszedł do sprzętu o jakim marzył. On potrafi jeździć, jest zawodnikiem, który na motorze potrafi zrobić praktycznie wszystko, potrafi wygrywać z najlepszymi, a stylem jazdy przypomina mi Tomasza Golloba z dawnych czasów. Denis jeździ bojowo, efektownie, i jeśli będzie dbał o sprzęt tak jak trzeba, to stać go na wiele i jestem przekonany, że może dostać się do czołówki światowego żużla.
 
- A gdy na tor wyjeżdża Ronnie Jamrozy, drży Pan o jego los? Zanotował przecież dwa groźnie wyglądające upadki w tym sezonie.
- Drżę o los każdego zawodnika, to jest żużel i tutaj każdy może mieć jakiś przykry w konsekwencjach upadek. W żużlu trzeba się przyzwyczaić, że upadki były, są i będą. Lecz gdybym drżał za każdym razem, stałbym się pewnie jakąś osiką i chyba musiałbym zmienić zawód (śmiech).
 
- Pan pamięta jeszcze czasy, gdy rybnicką drużynę tworzyli zawodnicy wywodzący się stąd, opartą na wychowankach. Teraz drużyna wygląda zupełnie inaczej.
- Z pewnością każdy klub chciałby mieć swoich wychowanków i też wolałbym aby w klubie było jak najwięcej wychowanków. Patrząc jednak z innej strony - w klubach nie ma aż tylu talentów, by stanowili trzon zespołu. Zdaję sobie sprawę, że kibice chcą oglądać miejscowych idoli, przecież bywały czasy, że z miejscowości, z której pochodzi konkretny zawodnik na mecze przyjeżdżały tłumy, aby go oglądać.
 
Rozmawiał: Marcin Mońka
  • Numer: 20 (132)
  • Data wydania: 19.05.09