Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Zaszwankowała psychika

14.04.2009 00:00
Rozmowa z Wojciechem Kasperskim, trenerem TS Volley Rybnik.
– Ten sezon nie był do końca stracony, ale raczej niespełniony – deklaruje trener rybnickich siatkarzy. Zespół TS Volley po środowej porażce w meczu z drużyną AKS-u Resovii II Rzeszów po rocznej przygodzie opuszcza szeregi drugiej ligi.
 
– Ochłonął Pan po środowej porażce?
– Wojciech Kasperski, trener TS Volley Rybnik: Jeszcze nie do końca, wszystko dalej siedzi w mojej głowie. Po drugim meczu w Rzeszowie, w walce o utrzymanie w lidze, mieliśmy bardzo rozbudzone nadzieje. Przecież odnieśliśmy wyjazdowe zwycięstwo 3:1. Jednak od początku obawiałem się tego środowego pojedynku, choć drużyna z Rzeszowa przez większość sezonu była outsiderem. Moje obawy wynikały stąd, że w bezpośredniej walce o utrzymanie, zespół potrafi wyzwolić dodatkowe pokłady energii, a także wzmocnić skład.
 
– Jak to możliwe, że prowadząc w setach 2:0 przegraliście całe spotkanie?
– Przed meczem w ogóle mieliśmy nad siatkarzami z Rzeszowa dużą przewagę psychologiczną. A po dwóch wygranych setach w trzecim mieliśmy nawet przewagę pięciu punktów. I w tym momencie wszystko się zacięło. Zaszwankowała psychika zawodników. To rzecz, którą bardzo ciężko naprawić w trakcie meczu. Wielu zawodników nie potrafi odblokować psychiki. W tym pojedynku w pewnym momencie czułem, że w zawodnikach coś zgasło, zaczęliśmy popełniać mnóstwo własnych, niewymuszonych błędów. Rzeszowianie wyczuli, że mogą nas pokonać i już nie mogliśmy powstrzymać ich rozpędzonej maszyny. I przegraliśmy trzy kolejne sety.
 
– To był pierwszy sezon drużyny w II lidze. Na co liczyliście?
– Beniaminkowi zawsze ciężko jest zakładać cele przed sezonem. Nie znaliśmy ani zespołów, z którymi będziemy rywalizować, ani też poziomu całej ligi. Takie rozpoznania przychodzą później, w bezpośredniej walce na parkiecie. Oczywiście, że każdy zespół przed rozpoczęciem rozgrywek coś zakłada, władze naszego klubu nie miały wygórowanych oczekiwań, chodziło tak naprawdę o utrzymanie drużyny na tym szczeblu rozgrywek. Podejrzewam, że to cel, jaki stawiają przed sobą wszystkie drużyny, które wchodzą do ligi. Trafiliśmy jednak do trudnej, 9-zespołowej grupy, w której meczów jest mało, a każdy z pojedynków ma ogromne znaczenie dla każdego z zespołów. W naszej grupie było kilka zespołów, które przed sezonem deklarowało chęć awansu. Początek rozgrywek był dla nas obiecujący, po inauguracyjnej porażce w Krośnie przyszły zwycięstwa. I po trzech wygranych meczach nastąpił przełom – chłopcy uwierzyli w umiejętności, a być może i poczuliśmy się zbyt pewnie. Kilka kolejnych pojedynków zweryfikowało nasze umiejętności. Do tego pojawiła się niefortunna kontuzja jednego z zawodników - Michała Łaty, który bardzo dobrze wkomponował się w zespół. Później mieliśmy trzytygodniową przerwę w rozgrywkach, która też nie wpłynęła dobrze na drużynę. W pewnej chwili zaczęliśmy grać słabo. Po serii porażek okazało się, że w tym roku będziemy grać o utrzymanie.
 
– I trafiliście na zespół z Kęt, z którym w rundzie zasadniczej wygraliście dwa mecze…
– W tej części rozgrywek, w tzw. play out, dwa zwycięstwa zagwarantowałyby utrzymanie. Przed pierwszym meczem chłopaków zjadła trema, poczucie odpowiedzialności, że te mecze trzeba wygrać. Mieliśmy złe początki setów. I właśnie mecze z Kętami okazały się kluczowe. Bo kolejny rywal w walce o utrzymanie w lidze, czyli Rzeszów to loteria – ich drużyna zawsze mogła się wzmocnić zawodnikami z pierwsze drużyny. Nie wytrzymaliśmy presji.
 
– I trudno nie odnieść wrażenia, że gra we własnej hali nie zawsze była atutem drużyny. Ostatni, decydujący mecz z Rzeszowem przegraliście przed własną publicznością…
– Zauważyłem tę zależność. Grając u siebie strasznie się męczyliśmy. Nie wiem z czego to wynika. Może z nastawienia zawodników, którzy czują większą presję ze strony kibiców, wśród których są i znajomi, i przyjaciele, i rodzina. I zwykle chcą wypaść jak najlepiej. Bo przecież sama hala zarówno dla nas jak i dla przeciwnika jest ta sama. Wyjeżdżając gdzieś nie mieliśmy obciążenia, że ktoś bliski na nas patrzy, i graliśmy chyba bardziej „swoje”.
 
– Skład, w którym rywalizowaliście w tym sezonie mógł gwarantować utrzymanie?
– Utrzymaliśmy właściwie skład drużyny sprzed roku, zespołu który awansował z III ligi. Liczyliśmy przed sezonem na wzmocnienia. Szukaliśmy chłopaków lokalnie, z regionu, nie stać nas było na sprowadzenie zawodników gdzieś z Polski, którzy musieliby tu przyjechać i zamieszkać. Mieliśmy też niemiłe niespodzianki, przyszedł do nas Grzesiek Surma, bardzo utalentowany junior, który spędził z nami cały okres przygotowawczy, a we wrześniu wybrał jednak grę w zespole Szkoły Mistrzostwa Sportowego i opuścił naszą drużynę. W okresie przygotowawczym dał się poznać drużynie z bardzo dobrej strony, i jego odejście też nie wpłynęło najlepiej na resztę zawodników. Atmosfera troszkę wówczas siadła. Mało tego, Mariusz Prudel, który awansował z nami w zeszłym roku do II ligi wybrał siatkówkę plażową, w której zresztą odnosi wielkie sukcesy. I wszyscy życzymy mu jak najlepiej, jego kariera ma ogromne znaczenie dla całego środowiska rybnickiej siatkówki.Wzmocniliśmy się m.in. Tomkiem Wardą, który przyszedł do nas z ligi amatorskiej, a który wcześniej był związany z Górnikiem Radlin. Okazał się jednym z najlepszych środkowych w lidze w ogóle. Skład mieliśmy stabilny, dobrym duchem drużyny był Dawid Drużga, potrafił samym pojawieniem się na parkiecie odbudować atmosferę. Dlatego myślę, że ten sezon nie był do końca stracony, ale raczej niespełniony.
 
– Co dalej z drużyną?
– To zawsze trudny temat, ponieważ większość zawodników zrobiła awans do drugiej ligi. I wiedzą, ile sił i energii kosztował ich ten awans. Na świeżo w ich głowach będzie problem z przestawieniem się, że ponownie mamy występować w niższej lidze. Z pewnością niebawem będziemy wszyscy ze sobą rozmawiać.
 
– Siatkówka to jeden z najpopularniejszych sportów w Polsce. Młodzież chętnie garnie się do jej uprawiania? A drużyna występując w II lidze wpływa na jej popularyzowanie?
– Popularność siatkówki jest bardzo duża, jest jej wiele np. w telewizji. A poziom siatkówki w Polsce jest bardzo wysoki, mamy przecież drużynę, która zdobyła tytuł wicemistrzów świata. To w ogóle sport, który świetnie się ogląda, widz cały czas jest trzymany w napięciu. I zauważam, że pojawia się coraz więcej dzieci chcących siatkówkę uprawiać. A popularyzacja siatkówki w Rybniku to nie tylko występy TS Volley w drugiej lidze. Wielką rolę spełnia w mieście liga amatorska, z takim systemem rozgrywek, gdzie mecze nie odbywają się wyłącznie w jednej hali w centrum miasta, ale w wielu dzielnicach. Rodzice, wiedząc na czym ta dyscyplina polega, obserwując drużyny i w TV, i na żywo, chętniej posyłają swoje pociechy. W siatkówce nie ma problemu z naborem do klas sportowych. A ta dyscyplina to świetna szkoła charakterów.
 
Rozmawiał: Marcin Mońka
  • Numer: 15 (127)
  • Data wydania: 14.04.09