Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Jak dziadkowie kamienicę w Westfalii stawiali – cz. II

17.03.2009 00:00
Przypomnijmy, że w części pierwszej mówiliśmy o powstaniu w latach 1906 – 1909 kamienicy w westfalskiej miejscowości Bottrop, który to dom na zlecenie Tatarczyków zaprojektowała pracownia Paula Stockebranda z Essen.
Tatarczykowie robili swoje. Dziadek – mistrz krawiecki – prowadził znaną pracownię. Umieszczono ją na lewo od wejścia. Z prawej strony od wejścia znajdował się sklep kolonialny. Na prawo od niego była obszerna sień wjazdowa na tyły domostwa. Wejście znajdowało się między pracownią mistrza Franciszka a składem kolonialnym. Na planie oba pomieszczenia określono terminem „laden” czyli sklep.Wejście prowadziło korytarzem do klatki schodowej, na lewo której znajdowała się sypialnia, a za nią kuchnia. Na prawo od schodów były pokoje mieszkalne. Sypialnię i kuchnię usytuowano tak właśnie, aby z pracowni było blisko na drzemkę czy posiłek. Poza tym były przydatne swą bliskością, kiedy odbywały się tam spotkania polskich organizacji. Babcia Franciszka przyjmowała na świat dzieci i zajmowała się prowadzeniem domu. Sama powiła w Bottrop jedenaścioro dzieci, z których niestety trójka zmarła w dziciństwie. Ostatnia z nich – Maria – urodziła się w Bottrop w 1919 roku. Natomiast ostatnie dziecko – Irena przyszła na świat już w wolnej Polsce, w poznańskim.
 
Listy z wojny
 
Materialnie Tatarczykom powodziło się całkiem nieźle. W 1913 roku mistrz krawiecki Franciszek Tatarczyk zdobył na wielkiej wystawie przemysłowej w Bochum złoty medal. Nawet kiedy nadeszły lata wojny i dziadka, podobnie jak jego brata, wcielono do kajzerowskiego wojska, musiało wieść się dobrze, bo świadczą o tym czynione wówczas nabytki. Zachowało się kilka kartek (i jego wojskowe dokumenty i zdjęcia), jakie przysyłał (głównie spod Brukseli) do rodziny. Zawsze z wielką miłością zwracał się w nich do żony. Gorszy czas przyszedł po wojnie, zwłaszcza, gdy Niemcy ogarnęły „rewolucyjne uniesienia”. Pamiętam jak ciotka Krysia opowiadała, że kiedy poszła rozwiesić pranie na strychu, nagle zaczęła się strzelanina pomiędzy usadowionymi na dachach żołnierzami a członkami „Spartakusa”. Ciotka mówiła, że schowała się w kącie, bo kule świstały po strychu aż miło! Polakom dokuczano wówczas jak nigdy wcześniej, odgrywając się chyba za przegraną wojnę, powstanie wielkopolskie i pierwsze powstanie śląskie.
 
Powrót do kraju
 
Dziadek postanowił wracać do wolnej już przecież Polski. Wierna mu zawsze babcia Franciszka skonfliktowała się nawet lekko z tego powodu z własną matką, choć odwiedzała potem Johannę Moritz w Bottrop. Wyjazd – tego typu decyzje nigdy nie należą do łatwych. W końcu przez 21 lat Franciszek zżył się z tym miejscem. Znalazł tu nie tylko miłość swego życia. Prócz nie zawsze chętnych mu władz, także setki klientów, znajomych i przyjaciół , tak pośród Polaków jak Niemców. Choćby Mennekesów. Po 123 latach zaborów nie było wiadomo jaka ta Polska będzie. Czy się utrzyma. Pamiętać należy, że trwała wojna polsko-sowiecka, a przewagę w niej mieli w tym czasie Sowieci, których wpływ jak już wspomniano uwidocznił się nawet w samych Niemczech.
 
Powziąwszy ostateczną decyzję powrotu do Polski, Franciszek i Franciszka nie bez żalu sprzedali swą kamienicę. W 1918 r. wyceniona została na 34000 marek. Jak jednak wynika z domowych dokumentów, sprzedano ją z pewną startą. Rodzina zrobiła sobie jeszcze pamiątkowe zdjęcie na tyłach domu i wyjechała w 1920 roku do Polski, gdzie dziadkowie zupełnie nie ze swojej winy stracili niemal pół majątku.
 
Polski ślad w Bottrop
 
Kamienica w Bottrop stoi jak stała. Kiedy tam byłem w 1981 r. zauważyłem w pokojach obecnych właścicieli secesyjne meble. Bardzo prawdopodobne jest, że stanowiły kiedyś wyposażenie domu Tatarczyków. Przecież wszystkiego nie mogli ze sobą zabrać. Z całą pewnością drzwi, okna, wyposażenie klatki schodowej pozostały tu po Polaku i Niemce, którzy kamienicę wybudowali. Pomyślałem, że łatwiej było by im kupić gotową kamienicę, ale woleli widać zbudować swoje własne gniazdo. Z pewnością pośród emigracyjnych polskich losów znajdzie się więcej rodzin , które gdzieś poza ziemiami polskimi postawiły własną budowlę. A niektórzy potrafili być uparci w swych marzeniach i dążeniach. Sztandarowym przykładem wóz Drzymały. Mało jednak ludzi wie, że Drzymała wygrał proces w ówczesnych Niemczech i postawił na swoim – postawił swój dom. Pod innym zaborem to byłoby nie do pomyślenia, choć akurat pod tym zaborem pogłębiła się na naszych ziemiach wszechobecna korupcja. Na szczęście w latach międzywojennej Polski znacznie została ograniczona. Przy okazji korupcji na koniec anegdota, którą kiedyś usłyszałem w Wiedniu. Anegdota z dawnych lat, chyba nie tylko o celnikach. Wiadomo było jak postępować z niemieckim celnikiem, bo ten nie dał się przekupić. Wiadomo było jak postępować z carskim, bo tego zawsze można było przekupić. Natomiast nigdy nie było wiadomo jak podejść do austriackiego, bo ten raz reagował jak kajzerowski celnik, a raz jak carski.
 
  • Numer: 11 (123)
  • Data wydania: 17.03.09