Tak balował Rybnik – cz. I
W karnawale przedwojenny Rybnik balował niezgorzej. Szampan, sztuczne ognie, wiwaty. Wszystko jak dziś, tylko spalin dużo mniej. Więcej śniegu, więcej zimy, więcej natury. Telewizja była dopiero w stanie embrionalnym, więc ludzie bardziej ze sobą obcowali. Wirtualny świat istniał co najwyżej w głowach jakichś opiumistów. Zaśnieżonymi ulicami sunęły sanie ciągnione najczęściej przez jednego rumaka, dzwoniły janczary, rozbrzmiewał śmiech.
Sylwester kończył właśnie pracowity rok 1934. Bardziej niż dziś zrównoważone były proporcje jego starożytno–nowożytnej uniwersalnej nauki: Bogu co Boskie, Cezarowi co Cezarowe. Dlatego udawano się do świątyń, by podziękować z wdzięcznością i prosić o dobry rok, zanim rzeczywistość ogarną sylwestrowo–karnawałowe szaleństwa. Przygotowując się do balu rozliczano się w myślach (i nie tylko) z minionego. Bilanse, jak to w życiu, bywały różne. Koniec końców przychodził uśmiech i oczekiwanie na zabawę.
Zastaw się a postaw się
Jedni wychodzili na sylwestrowy bal do lokalu lub do przyjaciół, inni spędzali czas „żegnania staruszka i witania dzieciaka” w domowych pieleszach. Posiadacze większych domostw wydawali sylwestrowe przyjęcia nieraz z wielką pompą. Zanim to jednak nastąpiło zaopatrywano się. A więc by uzupełnić serwisy udawano się do sklepów Lepiarczyka lub Przybyły. Aby – prócz kryształów i porcelany – stół robił wrażenie, najlepiej było udać się do delikatesów Przegendzy. Kawę gdzieżby jak nie w Kaisers Kaffee Geschaeft. Szampana, aromatyczne cygara u Tatarczyków. Znamy ich wszystkich z materiału o przedwojennym rybnickim handlu i spacerków po tamtym Rybniku. Cukiernicy rybniccy mieli pełne ręce roboty. No i najważniejsze – zwłaszcza dla pań – sylwestrowe kreacje. Domy towarowe Beygi i Pragera nie narzekały na brak ruchu. To samo mogły powiedzieć najlepsze rybnickie modystki, krawcowe i krawcowie, których tak dobrze znamy z materiału o rybnickim rzemiośle. Kuśnierz pan Ćwik obsługiwał co zamożniejszych. Szczególny popyt miały etole i mufki. Salony najbardziej wziętych w Rybniku fryzjerów były nieraz zatłoczone. Jeśli przypomnimy sobie materiał o przedwojennej modzie, obraz nam się jeszcze bardziej dopełni. Teraz do Prusa po najnowszy patefon , do Steuera po nowe nuty i płyty i można było spokojnie przygotowywać raut.
Cała sala na parkiecie
Cała sala na parkiecie
Idąc zaśnieżonym Rybnikiem słyszymy jeszcze ostatnie dźwięki kościelnych organów, a potem już muzykę z rozświetlonych okien „Świerklańca”, „Hotelu Polskiego” , „Apolla” czy „Śląskiego Dworu”, gdzie podobnie jak w „Polonii” odbywa się bardziej kameralne przyjęcie. Dzieciaki , które odczepiły już swe saneczki od wielkich sań powoli wędrują do domu. Jutro będą niecierpliwie czekać na sylwestrowo–noworoczne opowieści, a potem słuchać ich z wypiekami schowane pod stołem albo za drzwiami. Podlotki stojąc schowane w pobliżu rozbrzmiewających gwarem i muzyką sal wzdychają ciężko licząc ile im jeszcze trzeba czekać na pierwszy sylwestrowy bal. A pod lokale tymczasem zajeżdżają automobile prywatne, taksówki, dorożki, sanie i wysiadają z nich eleganckie panie i panowie. Przed „Hotelem Polskim” mieszkający po sąsiedzku pan Wilk pstryka fotki co zacniejszym gościom, nucąc pod nosem melodie ze swych ulubionych opertetek kiedy upoluje jakąś ładną buzię. Pojawia się także – o dziwo – pan G. przez wtajemniczonych unikany jako enfant terrible rybnickich salonów. Szarmancko przepuszcza prezesową D.
Wchodzimy po schodach. Gwar się nasila. Orkiestra stroi. Drzwi się rozchylają. Pan burmistrz z małżonką już są. I pan komendant, i dowódca garnizonu. Ależ widoki. Długie aksamitne kreacje z trenami, najczęściej w bieli. Etole, nieraz z szynszyli, gronostajów, norek. Pawie pióra. Mundurowi jak z obrazka czy filmu Lejtesa. Panowie cywilni we frakach roznoszą zapach tytoni. Znawca odróżni: „Kapitański” , „Prusiczan”, „Przedni Turecki”... Przy stolikach panie sięgają po kieliszki z likierem lub winem, panowie po koniaczek czy wódeczkę. Znawca wprawnym okiem dostrzeże co kto zamówił i oceni zawartość portfeli. Na kilku stolikach widzi chłodzący się trunek benedyktyna z Hautvillers. A ten kto przyszedł się bawić i radować ma takie spostrzeżenia w...d–dur, zwłaszcza, że rozlegają się znów dźwięki muzyki. To oficjalny bal, więc na razie panie i panny zaglądają w karneciki. Po północy to się zmieni, bo część oficjeli opuści salę udając się w bardziej prywatne strony, a pozostali oficjalni goście będą już mieli po równo z tymi nieoficjalnymi. Póki co, pan P. prosi pannę T. do walca angielskiego. Muzyka, wirowanie, konfetti. Potem wiązanka walców wiedeńskich. Pan O. sięga do srebrnej inkrustowanej masą perłową cygarniczki. Zapragnął zasmakować swego ulubionego tytoniu w tutkach „Herbewo”. Schodzi do szatni. Boy narzuca mu jedynie jego szubę na ramiona i pan O. wiedziony ciekawością udaje się sprawdzić jak też balują w „Apollo”. W końcu to najnowszy lokal w mieście.
Michał Palica
Zdjęcia z archiwum autora
Zdjęcia z archiwum autora
Najnowsze komentarze