Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Jestem dla dzieci ciocią

13.01.2009 00:00
Barbara kocha wszystkie dzieci. Bywa jednak, że niektóre stają się bliższe od pozostałych.
Barbara Jeziorska opiekuje się poszkodowanymi przez los dziećmi niczym Wendy w bajce „Piotruś Pan”. Jest zatrudniona w rybnickim domu dziecka i nie wyobraża sobie przyjemniejszej pracy.
 
Do każdej pracy potrzebna jest pasja, bo inaczej będzie ona udręką. Ja pracowałem na kopalni i zawsze żonie mówiłem, że ani przez jeden dzień nie mogłem odczuwać z pracy takiej przyjemności, jak ona – przyznaje Marek Jeziorski. – Akurat finansowo jest tak, że nie potrzebujemy tej pracy. Ale to jest misja. Kocham to. I jest bardzo wiele takich zaangażowanych osób – tłumaczy Barbara Jeziorska.
 
Mama lalkę kupiła
 
Barbara Jeziorska pracuje w rybnickim domu dziecka od wielu lat. Ma już spore doświadczenie. Mimo to zdaje sobie sprawę, że wiele jeszcze musi w tej pracy poznać. – Staram się uczyć od Super Niani albo od Tanyi Byron – zdradza. A jak się to wszystko zaczęło? – Pamiętam taką scenę. To było zaraz po wojnie. Siedziałyśmy z siostrą i zobaczyłyśmy mamę, która niosła dwa pudła. Dostałam lalkę! To była niesamowita radość. Tak się zaczęło. Potem niańczyłam wszystkie dzieci w okolicy – wspomina pani Barbara.
 
Ciężki start
 
Świadomie wybrała pracę w domu dziecka, jednak na początku nie było łatwo. – Przez pierwsze dwa tygodnie, gdy mnie ktoś pytał o moją pracę, po prostu wylewałam łzy. To były trochę inne czasy. Pamiętam taki obrazek. Jest zima. Dzieci bardzo dużo. Spały jak w wojsku: łóżeczka poukładane równo obok siebie. Wszystko takie szare. Już myślałam, że się przeliczyłam. Aż zrozumiałem, że mimo to lepszy jest taki dom dziecka, niż rodziny, z których te maleństwa przyszły – wspomina swoje pierwsze dni w tej pracy.
 
Pokrewne dusze
 
Pani Barbara nie potrafi ukryć swojej miłości do dzieci. Do wszystkich dzieci! Bywa jednak, że niektóre stają się bliższe od pozostałych. – Czasem spojrzę w oczy dziecka i już wiem, że to pokrewna dusza, że mamy wspólny mianownik. Musieliśmy się już gdzieś kiedyś spotkać. Bo inaczej skąd tyle wspólnego? – tłumaczy. Ten szczególny stosunek między pracownikiem a dzieckiem nie może jednak przekraczać pewnych granic. To niebezpieczne. – Ostatnio szczególnie mi bliska Anka zaczęła do mnie mówić „mamo”. Badała moją reakcję. Trzeba wtedy tłumaczyć, że jestem tylko ciocią. Zresztą tam każde dziecko znajduje sobie ciocię. Nawet mówią między sobą, że „moja ciocia to ta, a moja to ta” – tłumaczy Jeziorska. Mówi, że każde dziecko ma swoją ciocię, tak jak w bajce „Piotruś Pan”. Wychodzi więc na to, że pani Barbara jest jak bajkowa Wendy.
 
Ona mnie wybrała
 
Gdy w grę wchodzą podobne uczucia, codzienne kontakty trudno sprowadzić wyłącznie do pracy. Więzi stają się coraz mocniejsze. – Kiedyś przyjęliśmy do siebie w gościnę czteroletnią Izę, by jej pokazać, jak wyglądają takie rodzinne święta. Oczywiście w domu dziecka też jest cała oprawa, ale ta atmosfera jest jednak trochę inna. Gdy ją odprowadzałem z powrotem, tak mocno mnie coś chwyciło za gardło... Przez dwa tygodnie nie umiałem się potem z tego spamiętać – wzrusza się pan Marek. Jego żona tłumaczy, jakie to były relacje. – Ona mnie sobie wybrała. To było takie moje pierwsze dziecko. Na szczęście wszystkie dzieci, z którymi miałam takie bliskie relacje, trafiły do świetnych rodzin. Ich koleje losu się prostowały – zdradza.
 
Los sprzyja
 
Pani Barbara z chęcią opowiada jedną z tych szczęśliwych historii. – Mam taką przyszywaną córkę oraz wnuki: Iwona z Szymonem i Michałem. Iwona miała wtedy w domu dziecka trudniejsze chwile. Mimo to, zgodziła się z nami zamieszkać na pół roku. Musieliśmy ją nauczyć samodzielnego życia: utrzymywanie porządku i te sprawy. Oboje z mężem bardzo ją wtedy pokochaliśmy. Dostała potem mieszkanie. Po prostu jej się udało – opowiada z radością.
 
Dzieci wiedzą
 
Teraz takim bliższym dla pani Barbary dzieckiem jest właśnie Ania. Potrafi często zaimponować swoją inteligencją. Okazuje się jednak, że wszystkie dzieci zdają sobie sprawę, czym jest dom dziecka i kim są ludzie, którzy decydują się na adopcję. – Takiej Ance nie można nagle powiedzieć: to jest mama, to tata. Ona wszystko doskonale rozumie – podkreśla świadomość dzieci Jeziorska.
 
Koniec romansów
 
Gdy pani Barbara opowiada o swojej pracy, Ania bardzo często się tam pojawia. – Anka ma charakter, potrzebuje autorytetu, silnej ręki. Modlę się, by jej droga się wyprostowała. Nieraz mi już Bóg udowodnił, że czuwa nad nami. Także w tej placówce. Anka spytała raz: ciocia, czy możesz mnie wziąć na zawsze? Wiem, że w takie romanse to ja się już wdawać nie mogę. Jest już niestety za późno – mówi ze smutkiem Jeziorska.
 
Krystian Szytenhelm
  • Numer: 2 (114)
  • Data wydania: 13.01.09