Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Rodzina Raków

30.09.2008 00:00
Znany rybnicki artysta – Marian Rak – opowiada nam o swoich rodzicach i żonie.
Marian Rak urodził się po osiemnastu latach oczekiwań jego rodziców na dziecko. Wreszcie po pielgrzymce do Lourdes w 1932 przyszedł na świat wymodlony syn, któremu z wdzięczności nadano imię Marian. Jego ojciec, Bernard Rak, urodził się 01.04.1885, zmarł w 1961. Matka Elżbieta z domu Rack urodziła się 19.11.1895, zmarła w 1971. Państwo Rakowie ślub wzięli w 1914 i jak potem wspominali – już słyszeli strzały nadchodzącego pierwszego kataklizmu XX w.
 
Żarty Bernarda
 
Bernard Rak urodził się w Łagiewnikach k/Bytomia w rolniczej, rdzennie polskiej rodzinie. Po skończeniu seminarium nauczycielskiego w Pilchowicach wyjechał do Paryża w 1912, aby szkolić swój francuski, a zaraz potem w Chorzowie i Wrocławiu brał udział w nauczycielskim wyższym kursie pedagogiki i francuskiego (1912–1914). Studiował też pedagogikę na UJ w Krakowie. Ojciec matki miał na imię – jak jego zięć – Bernard. Był rentierem, miał 10 psów i zarządzał domem. Relaksował się przy kawie i dobrym cygarze. Nasz bohater miał prawie dwa metry wzrostu i jak przystało na kogoś, kto urodził się 1 kwietnia, uwielbiał płatać figle. Z Łagiewnik, posługujący się nienaganną polszczyzną i znający perfekt niemiecki, Bernard Rak trafił do warszawskiego Instytutu Pasteur’a. Wytwarzano tu szczepionki przeciw wściekliźnie, eksportowane do krajów całej Europy. Instytut prowadził uczeń adepta samego Ludwika Pasteur’a. Bernard Rak kierował administracją. Młody podówczas żonkoś przy okazji rozmowy o groźnych chorobach powiedział współpracownikom, iż jego młoda żona od roku ma raka, a czuje się świetnie. Oczywiście zwłaszcza medycy dopytywali go od czasu do czasu o stan małżonki. Dopiero ktoś kiedyś skojarzył o co chodzi widząc, że kobieta, która przyjechała z Łagiewnik do męża to chodzące zdrowie. Pojął jakiego ona ma... Raka. Być może też zrozumiał jak po polsku brzmi słowo „rak”. Często ze śmiechem wspominano ten dowcip Bernarda Raka.
 
Party na Młyńskiej
 
Z Warszawy państwo Rakowie trafili do Rybnika, gdzie Bernard Rak objął posadę radcy szkolnego I okręgu w powiecie. Inspektorat mieścił się przy Młyńskiej, która długo przedstawiała – jeśli chodzi o nawierzchnię – opłakany widok. Zwłaszcza słotną jesienią nauczyciele wędrujący do inspektoratu niszczyli sobie obuwie i nie tylko. Pan inspektor nie miał w sprawach niezawodowych zbyt wielkiego przebicia. Odwrotnie jego małżonka. Państwo Rakowie zamieszkiwali na górze budynku inspektoratu, więc pani Elżbieta zaprosiła kiedyś na party – a był to listopadowy dzień – państwa Weberów. Po wizycie, gdy było już ciemno pani Eufrozyna straciła w błocie jeden ze swoich ulubionych bucików. Nie minęło wiele czasu, a burmistrz Weber zlecił utwardzenie nawierzchni na Młyńskiej... Marian Rak przypomniał sobie jeszcze taką historię. Kiedyś jego matka wracała z Katowic późną nocą. Szła z dworca PKP do mieszkania na Młyńskiej. Była radosna, bo zakupiła do domowego gniazdka wielki, stylowy, biały klosz. Przejść musiała jednak ulicą Klaszorną obok cmentarza ewangelickiego, a strasznie bała się duchów. Dla kurażu więc nałożyła sobie klosz na głowę. I nagle na zakolu wyłoniła się olbrzymia nieprzyjemnie wyglądająca postać. Kobietę sparaliżowało, tymczasem nocny przechodzień stanął jak wryty i zaraz z wrzaskiem o duchach rzucił się w te pędy wstecz. Jeszcze co do inspektoratu – któregoś dnia młynarczyk z pobliskiego młyna zaprószył ogień i budynek inspektoratu spłonął. Wówczas państwo Rakowie zakupili dom przy ul. ks. Szafranka. Acz ładnie położony, był jednak bardzo zawilgocony. Zebrano się do osuszania i przebudowy. Zaangażowano osobę, będącą niańką i pomocą domową.
 
Einfachowa Niania
 
„Iusia kochana” – tak ją wciaż wspomina pan Marian Rak. To była Maria Pustelnik. Pochodziła z podświerklańskiej wsi. Była „blank einfachowa”. W domu państwa Raków był telefon na korbkę. Kiedyś na początku pobytu Marysia została sama w domu. Nagle zadzwonił telefon. Iusia poinstruowana odbiera i słyszy: Czy zastałam panią inspektorową? Odpowiada: ni, staro jest we mieście, a stary we robocie... Wkrótce jednak sprawdziła się jako dusza człowiek, a jednocześnie bardzo praktyczna organizatorka życia domowego. A propos „dusza”. Marianka przytulała często do swych – jak to w dzieciństwie określił – „duszyczek”. Wstawała o trzeciej nad ranem i zabierała się do prania. Rankiem wszystko wyprasowane leżało na półkach. Potem przygotowywała śniadanie. Kiedy w 1962 zmarła na raka wątroby, Marian Rak z wielkim wzruszeniem pożegnał ją grając Ave Maria i Ave verum na wiolonczeli w dawnym kościele misjonarzy. Gdy kapłan celebrujący mszę żałobną spytał go dlaczego chce zagrać, odpowiedział krótko: „To była moja druga mama.” W tym samym roku przyszedł na świat syn Barbary i Mariana Raków. Potem także córka.
 
Coś dla ducha

Państwo Rakowie zaszczepili swemu jedynakowi wielką miłość do sztuki. W tym zwłaszcza do muzyki. Marian od maleńkości uczył się gry na pianinie pod okiem matki, która wykształciła niejednego rybniczanina. Ojciec Mariana zaś dbał z innymi ludźmi oświatyo dożywianie biednych dzieci, wspomagał w mieście Towarzystwo Popierania Budowy Publicznych Szkół Powszechnych czy dbał o to, aby nowa szkoła „5” miała salę gimnastyczną, świetlicę, kuchnię, pralnię, jadalnię oraz siedem pracowni i parkiet. Dbał też o życie duchowe nauczycieli i uczniów. Organizował im np. koncerty Szafranków. Sam uwielbiał hiszpańskiego wirtuoza skrzypiec Pablo de Sarasate. Matka była chrzestną Lidusi Grychtołówny. Po wojnie Lidia Grychtołówna, Paweł Święty i Marian Rak (fortepian, skrzypce i wiolonczela) stworzyli trio i często wieczorami koncertowali w domu państwa Raków. Było to nawiązanie do przedwojennego kwartetu Elżbieta Rak fortepian, dr Biały skrzypce, nauczyciel Haverland altówka, Bernard Rak wiolonczela. W domu Raków bywała Maria Bonkówna – późniejsza primadonna Opery Berlińskiej. Rodzice Mariana Raka organizowali muzykom koncerty np. w kinie „Świt” dla wschodzącej gwiazdki pianistyki czyli Lidusi Grychtołównej.
 
Jak Barbara Ślązaczką się stała
 
Losy Barbary Wołoszańskiej Rak – żony Mariana i jej rodziny zasługują na osobną opowieść. Jak moja babcia u boku dziadka stała się Polką, tak Barbara u boku Mariana Raka stała się Ślązaczką. Pochodzi bowiem z Przemyśla gdzie przyszła na świat w 1931. Jej ojciec był kapitanem wojsk pancernych. Małą Basią opiekował się ordynans ojca, bo mieszkali na stałe na terenie koszar. Kiedy bracia Słowianie uderzyli Polsce w plecy, kapitanowi Wołoszańskiemu udało się wymknąć. Jak na jego wykształcenie bojowe przystało, walczył potem z Rommlem na piachach pustynnych północnej Afryki. Myślę, że może niejednego „tygryska upolował”. Inaczej może z katowską kulą w potylicy... Zmarł w Anglii. Natomiast żonę kapitana i jego małe dzieci wywieziono w głąb Rosji. Matka zmarła z głodu. Kilkuletni braciszek zmarł z głodu. Ostała się tylko Basia. Miała szczęście. Anders zaczął organizować wojsko. Dzięki temu trafiła do Afryki. I to aż do Ugandy nad jezioro Wiktorii. Spędziła tam cztery lata. Chodziła tam do szkoły. Do Polski wróciła w 1948. Do wujostwa w Lublinie. Po maturze w 1951 zdała na ASP w Krakowie na wydział grafiki. Tu poznała Mariana Raka z Rybnika.
 
Paweł Palica
  • Numer: 40 (99)
  • Data wydania: 30.09.08