Poniedziałek, 29 lipca 2024

imieniny: Marty, Olafa, Beatrycze

RSS

„Frutis” potrafi pociągnąć ludzi

19.08.2008 00:00
Rozmowa z Piotrkiem „Frutisem” Solarskim  z Rybnika, zawodnikiem, liderem grupy kolarstwa ekstremalnego w Rybniku.
– Żyjesz tylko rowerem? Four crossem?
– Buduję jeszcze tory rowerowe. Byłem głównym projektantem torów w Rybniku, Gliwicach i w Wojewódzkim Parku Kultury i Wypoczynku w Chorzowie. Nadzorowałem główne etapy wykonania. Projektowanie polega m.in. na zaplanowaniu przeszkód z zachowaniem odpowiednich parametrów, na profilowaniu toru. Reszta należy już do firmy, chociaż ja też nieraz pomagam i sam łapię za łopatę.
 
– Mówią o tobie, że bez „Frutisa” nie byłoby rybnickiego Wiśniowca, że potrafisz pociągnąć za sobą ludzi, skrzyknąć do wspólnej pracy. Jesteś dla nich niemal jak guru.
– W pewnym sensie jestem taką lokomotywą od początku budowy toru na Wiśniowcu. Ale też wielu ludzi nam pomaga. Pan Józef Skrzypiec z rady dzielnicy, Szymon Skowroński i cała grupa z Cherry Hill Riders. Czasem każdy z nas co innego myśli, zdarzają się trudniejsze chwile, ale jesteśmy razem od początku i potrafimy się dogadać, co jest bezcenne przy takim przedsięwzięciu. Wspomnę także o wspierających nas sponsorach. Kto raz organizował imprezę bez budżetu, ten wie, jaki to jest wysiłek.
 
– Żeby było oszczędniej, wiele prac na torze wykonujecie sami. Zgłasza się wielu chętnych?
– Jak organizujemy Nieoficjalną Ligę Rybnika, to przyjeżdża około 20 osób i pomaga. Jest kilka bardziej zaangażowanych osób, tak naprawdę jednak nie jest to takie proste namówić do pracy większą grupę. Powiem szczerze, że jedynie tylko jak ja przyjadę, to potrafię ogarnąć ten żywioł i pokierować nimi. Robię to za darmo. Nigdy z tego nic nie miałem.
 
– Najlepsze, twoim zdaniem, zawody w four crossie, które do tej pory odbyły się w Rybniku?
– Z pewnością Superliga. Pełno ludzi, super nagrody i after w bunkrze na Wiśniowcu. Jakiś czas temu miasto sprzedało jednak bunkier i nic tam się nie dzieje. A szkoda. Bo dla naszego toru była to atrakcja.
 
– Od jak dawna uprawiasz kolarstwo ekstremalne?
– Na rowerze jeżdżę od drugiego roku życia (śmiech). A ścigam się od siedmiu lat. Moje pierwsze zawody to wyścigi na Wiśniowcu. Były to zarazem pierwsze tego typu zawody w Rybniku. Potem na wiosnę pojechałem do Torunia na Puchar Polski i tak to się zaczęło. Skolegowałem się z teamem rowerowym Toyotą Bytom. Jeździliśmy na wszystkie zawody w Polsce i w Czechach. Potem team się rozpadł i jeździłem sam. Zadzwonili do mnie z gliwickiej firmy Velo, dostałem ramy i części, i tak zacząłem promować i testować jedną z najbardziej znanych marek Dartmoor. Od czterech lat jeżdżę w teamie Dartmoora, z którym jestem od początku.
 
– Jaki jest twój największy sukces?
– Od początku, co roku byłem w pierwszej trójce w generalnej klasyfikacji. W ubiegłym roku zająłem pierwsze miejsce w Superlidze i pojechałem na Puchar Świata do Mariboru. Niestety, te zawody zakończyły się dla mnie nieszczęśliwie. Złamałem kręgosłup.
 
– Fatalnie... Pamiętam, jak koledzy z toru na Wiśniowcu przeżywali twój wypadek.
– Miałem złamany kręg. Trafiłem na szczęście do dobrego szpitala w Mariborze. Tam założyli mi metalowy mostek na trzy kręgi. Noszę go do dziś. Już nie wspomnę o tym, że w Polsce z tytułu tego wypadku dostałem 1150 zł odszkodowania...
 
– Masz założony mostek, ale ponoć i tak jeździsz?
– (śmiech) Tak, to prawda. Jeżdżę, ale nie biorę udziału w zawodach.
 
– Powiedz na koniec o swoich marzeniach.
– Chciałbym, żeby rozwinęło się u nas budowanie torów do kolarstwa ekstremalnego, żeby sklep rowerowy TRIX, który prowadzę, mógł funkcjonować dalej. Jest to sklep z asortymentem ekstremalnym free ride, enduro, bmx, four cross i downhill. Polska jest niestety bardzo do tyłu w porównaniu z innymi krajami. Za granicą kolarstwo ekstremalne jest bardzo popularne. Tam na zawody przychodzi mnóstwo ludzi. U nas jest niestety inaczej.
 
Rozmawiała Iza Salamon
  • Numer: 34 (93)
  • Data wydania: 19.08.08