Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Rodzina i dom Wieczorków

29.07.2008 00:00
Współwłaściciele jednego z ciekawszych i bardziej znanych miejsc w Rybniku na ulicy Raciborskiej opowiedzieli mi o nim.
Pani Urszula Nosiadek z domu Wieczorek, rocznik 1928, pamięta dobrze lokatorów w kamienicach Wieczorków. Jest córką Łucji i Jana Wieczorka. Otóż ojciec (rocznik 1900) pani Urszuli nosił to samo nazwisko, co żona, ale rodziny nie były ze sobą w ogóle spokrewnione. Ludzie o nazwisku Wieczorek chyba jakoś się przyciągali, bo w „szarej” kamienicy mieszkali niespokrewnieni Wieczorkowie. Kamienice to znane z historii Rybnika, widoczne na dawnych pocztówkach. Pierwsza umownie zwana „czerwoną” została kupiona przez Antoniego Wieczorka (wybudowana, co jest uwidocznione na kamienicy w 1909). Znajdowała się tu znana w mieście tzw. Potacznia. W lokalu na prawo od drzwi wejściowych najemcy zmieniali się m.in.pan Polok handlował tu mąką, kaszą itp. Wieczorek miał zakład masarski. Antoni praktykował i nabierał doświadczenia w najlepszych firmach rzeźniczych Niemiec. W monografii Mieczysława Mury poświęconej Boguszowicom czytamy o nim jako o znanym polskim patriocie, karczmarzu Antonim Wieczorku, który wchodząc w 1901 w skład pierwszej Rady Nadzorczej Banku Ludowego w Rybniku, stał się powodem pruskich szykan w postaci niezgody na rejestrację banku. O składzie Rady i perypetiach z rejestracją pisaliśmy przy okazji omawiania przedwojennych rybnickich banków oraz przy okazji historii przedwojennego handlu w Rybniku. Antoni Wieczorek nie wszedł potem do Rady, a mimo to sąd odrzucił wniosek. Przyjął go dopiero Sąd Ziemski w Raciborzu w styczniu 1902. Antoni dorobiwszy się w Boguszowicach, najpierw zakupił posesję w Rybniku na Gliwickiej. Natomiast do nabytego później domu na Raciborskiej – po sprzedaży posesji na Gliwickiej – w latach 20-tych Antoni zaczął dobudowywać kamienicę tzw. „szarą” (oba domy są pod numerem 11). Grunt został zakupiony od Żyda Beniamina Aschnera. Ten dom, który powstał w miejscu dawnej, obory budowała n.b. znana firma inżyniera Malinowskiego. Na jego szczycie widoczne są inicjały „AW”. Potem budowę nadzorowała i ukończyła w 1928 jego córka Elżbieta. Całością jednak firmy po śmierci Antoniego, co miało miejsce 09.10.1933 roku, kierowała jego żona Maria de domo Kazik. Maria (zm. 14.08.1951) pochodziła z Osieka pod Strzelcami Opolskimi, gdzie jej rodzice mieli olbrzymie gospodarstwo (dla przykładu ok. 100 sztuk bydła) zwane Kazikmuelle (czyli jak byśmy po polsku powiedzieli Kazikowy Młyn). Na płynącej przez gospodarstwo rzeczce była zapora (stąd młyn), która pozwoliła na własną małą elektrownię, co dawało wielki komfort życia i pracy. Nawet dziś by tak było! Antoni i Maria mieli sześcioro dzieci: Józefa (był z zawodu destylatorem), Łucję, Pawła, Elżbietę, Antoniego (był piekarzem) i Fryderyka (1918 –1999 z zawodu drogerzystę), który jak wielu z Wehrmachtu trafił do polskiego wojska. Pozostał w Anglii. Paweł żył w latach 1903–1962 i jak ojciec także był z zawodu rzeźnikiem, ale bardziej zajmował się handlem żywym inwentarzem, co było n.b. w rodzinnej tradycji. Ślub wziął w 1935 z Małgorzatą (1911–1985) z domu Mildner. Rodzina Wieczorków zajmowała pierwsze piętro „czerwonej” kamienicy. Wyżej mieszkali m.in. Fonfarowie. W „szarej” kamienicy mieszkali na pierwszym piętrze Kubicowie, a na drugim piętrze wzmiankowani już niespokrewnieni Wieczorkowie. Po ślubie Pawła z Małgorzatą to oni wprowadzili się na drugie piętro w miejsce niespokrewnionych Wieczorków. Na dole sklep z zabawkami i tzw. asortymentem ogólnym prowadziły dwie starsze panie.
 
Potacznia. Do dziś istnieje spór na temat pochodzenia nazwy. Najbardziej wiarygodne wersje, to te łączące się z potaczaniem wozów handlarzy zwierzętami gospodarskimi lub potaczaniem się ich samych po ostatecznym „uświęceniu” udanych transakcji. Istnieje też wersja związana z rzekomym nazwiskiem pierwszego właściciela. Lokal składał się z trzech pomieszczeń: sali głównej od ulicy, sali bankietowej od podwórza i małego pokoju dla celów prywatnych gości. W zajeździe pod szyldem „A. Wieczorek“ zatrzymywali się uczestnicy barwnych targów, które miały miejsce na obszernym placu za domami. Znane nie tylko w Polsce, ale i Niemczech wyroby wędliniarskie firmy cieszyły się w zajeździe – zawsze świeże – dużym wzięciem. Głównie jako zakąska do trunków. Ubojnia i nowoczesny warsztat masarski znajdowały się na zapleczu. Prawdopodobnie Wieczorek jako pierwszy w Rybniku zaczął produkcję własnego salami. A już jego wyrobu krupnioki zrobiły furorę. Nieraz przy szynku dało się słyszeć: „Dwa za czeski i trzy razy potonkać.” Czyli : dwa krupnioki za 10 groszy i trzy razy zamaczać w zołzie (sosie). Oberża miała swych stałych klientów. Do najczęstszych rozrywek należały: bilard, skat i gra w kości. Znajdowały się tu także proste mechanizmy do grania – rzec by można przodkowie dzisiejszych automatów z salonów gier. Handlarze byli zapalonymi graczami , a swój upust do hazardu dawali już na placu targowym. Pijaństwa raczej w oberży nie było, gdyż tworzono grupki, a najczęściej pary i grano o kolejkę, a to przecież trochę trwało. Wyniki bilarda zapisywano kredą na tablicy (my/wy). Kto przegrał, ten stawiał. Osobliwością był wczesnowiosenny zwyczaj przywożenia ze stawów rybnickich lodu. Wycinano ręcznie piłami wielkie bloki lodu np. na Piowniku, czyli gliniance, która znajdowała sie tam, gdzie dziś oczko wodne obok Realu. Lód składowano w cieniu na zapleczu Potaczni. Posypany trocinami służył chłodzeniu napitków i mięsiwa.
 
Wieczorkowie znali dobrze znanego w Rybniku handlarza koni Krakauera. Co się więc tyczy przetargów to „były niesamowite”. Zaglądanie koniom w zęby, zaprzęganie, aby zbadać siłę ogiera, odgłosy krów, kwik świniaków, beczenie owiec, no i te barwne postaci handlarzy, którzy gromadzili się pod stajnią na zapleczu. Głównie handel dotyczył koni. Kupujący miał zawsze swój „zespół ekspercki”. Jego zadaniem było „zdiagnozować” rumaka. W tym celu kilku chłopa chwytało za koła (dodatkowo między szprychy wkładano solidną brechę), a sprzedający biczem poganiał konia. Taki rozogniony koń mógł nieźle trzepnąć kopytami i zdarzało się, że nieuważny ekspert przelaciał kilka metrów w powietrzu. Kiedy dobito targu, zawiązywano ogierowi ogon do góry. Jak dziś na giełdach samochodowych, tak na końskich targach konie były nieraz „podretuszowane” tzn. np. iż kupiony siwek będący w czasie targu uosobieniem witalności i pracowitości, potem okazywał się leniwą, osowiałą chabetą... Między czerwoną kamienicą a rzeką znajdowała się obora pod strzechą, którą wynajmowano Żydom. W „szarej“ kamienicy na I piętrze znajdował się zakład krawiecki pana Konska.
 
Na koniec superciekawostka. Otóż w 1998 jeden z współwłaścicieli wykopał na terenie posesji gąsiorek z prawdziwą starodawną gorzałką. Pachniała migdłami, więc początkowo powzięto poważne podejrzenie. Okazało się jednak, że to najprawdziwsza okowitka, która nie straciła nic na mocy, a za to nabrała wielce szlachetnych zalet.
 
Michał Palica
  • Numer: 31 (90)
  • Data wydania: 29.07.08