Komendanci skazani
Sędzia nie miał wątpliwości, że grill ogrodowy to nie najlepsze miejsce do pozbywania się dokumentacji straży miejskiej.
W poniedziałkowy ranek, 2 czerwca, Sąd Rejonowy w Rybniku ogłosił wyrok w sprawie byłego komendanta rybnickiej straży miejskiej Ryszarda S. oraz jego zastępcy Andrzeja L. Sąd uznał obu oskarżonych za winnych niszczenia przez 9 lat dokumentacji służbowej, oczyścił ich jednak z zarzutu bezprawnego grożenia wszczęciem postępowania dyscyplinarnego wobec podległych pracowników, jeśli ci nie zwolnią się z pracy. Obaj oskarżeni za pierwszy czyn zostali skazani na sześć miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata, oraz 2,4 tys. zł grzywny.
Słali anonimy
Sprawa nieprawidłowości w rybnickiej komendzie straży miejskiej ujrzała światło dzienne w 2005 roku. Anonimowi informatorzy zaczęli wysyłać listy, m.in. do Prokuratury Okręgowej w Gliwicach. Sprawa niszczenia notatek wyszła na jaw w kontroli Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach. W kwietniu ubiegłego roku żorska prokuratura postawiła obu komendantom zarzuty przekroczenia uprawnień służbowych poprzez niszczenie notatników i notatek służbowych oraz bezprawne grożenie wszczęciem postępowania dyscyplinarnego wobec podległych pracowników, celem wymuszenia zgody na zwolnienie ich z pracy.
Palili dokumenty na grillu
– Do czasu kontroli z KWP w Katowicach notatniki i notatki służbowe były niszczone przez komendantów bez zachowania jakiejkolwiek procedury i sporządzania protokołu – uzasadniał wyrok sędzia Piotr Gomola. – Dokumentem jest każdy zapis stanowiący dowód prawa lub też informacji, która może mieć znaczenie prawne. Nie sposób ustalić, co zawierały notatki służbowe, więc oskarżeni mogli je niszczyć np. w niszczarce, jeśli zawierały tylko informacje dotyczące funkcjonowania danej instytucji – argumentował Gomola. Sędzia zauważył, że nie jest istotne, jak się dany druk nazywa, tylko co zawiera. – Jeśli były tam informacje o znaczeniu prawnym, powinny zostać zarchiwizowane. Co do notatników służbowych sami oskarżeni przyznali, że były one wzorowane na notatnikach policyjnych, więc tu sprawa jest prosta. Ze względu na przeprowadzane interwencje, musiałyby zawierać informacje istotne z punktu widzenia prawa i powinny trafić do archiwum – mówił sędzia. Tymczasem w ciągu kilku lat komendanci niszczyli dokumenty paląc je m.in. w piecu i na grillu.
Mało eleganckie relacje
Sąd uniewinnił oskarżonych z drugiego zarzutu, czyli bezprawnego grożenia dyscyplinarnym zwolnieniem z pracy. – W ocenie sądu to nadinterpretacja materiału dowodowego. Gdy czyta się zeznania poszczególnych strażników to nie ma żadnych wątpliwości, że osoby te i tak chciały się zwolnić. Zwrot „zwolnisz się albo my cię zwolnimy” nie jest zapowiedzią wszczęcia postępowania dyscyplinarnego – uzasadniał sędzia. – Z całą pewnością w komendzie funkcjonował dość nieelegancki sposób tworzenia relacji z pracownikami. Niestosowne wypowiedzi pana Andrzeja L. mogły zbulwersować podległych pracowników. Szczególnie jego namowy do donoszenia na kolegów i atmosfera ciągłego sprawdzania mogłaby być uciążliwa – tłumaczył sędzia.
Męska rozmowa
Obaj komendanci zamieszanie wokół swoich osób nazywają spiskiem byłych podwładnych. Żaden z oskarżonych nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. W ostatnim słowie były komendant wyjaśniał powody niszczenia dokumentacji służbowej. – Zdarzało się, że pierwsza wersja notatki służbowej była napisana z błędem ortograficznym lub nie zawierała istotnych faktów – przekonywał Ryszard S. – Czy ostra rozmowa przełożonego z podwładnym jest czymś złym? – pytał w aspekcie zarzutu o mobbing w komendzie. Wystąpienie Andrzeja L. było bardziej kontrowersyjne. Były zastępca straży miejskiej w Rybniku nie zostawił na oskarżających go osobach suchej nitki.
Bał się kompromitacji
– Nie podejmowałem nigdy decyzji o niszczeniu służbowej dokumentacji, co najwyżej uczestniczyłem tyko w ich fizycznym niszczeniu po okresie przedawnienia wykroczeń w nich zawartych. Zarzucono mi niszczenie notatników służbowych od 1995 roku, a przecież notatniki wprowadzono dopiero w 1998 roku. To świadczy tylko o rzetelności pracy prokuratorów. L. ustosunkowując się do zarzutu grożenia zwolnieniem strażnikom stwierdził, że materiał opiera się na dowodach „jedna baba powiedziała drugiej babie”. – Jeżeli wzywałem pracowników do swojego biura, to tylko po to aby podnosić jakość i poziom wykonywanych przez nich obowiązków – przekonywał były zastępca komendanta. Andrzej L. argumentował, że strażnicy, którzy świadczyli przeciwko niemu, byli w jego ocenie bardzo słabymi pracownikami. – Aby nie dopuścić do kompromitacji ludzi, z którymi pracowali, wymagali większego nadzoru. Ja tą pracę wykonywałem niezwykle sumiennie – wyjaśniał L. Na sali sądowej nie omieszkał również przedstawić krótkiej charakterystyki każdego ze strażników, włącznie z ich wpadkami na służbie oraz konfliktów z prawem ich członków rodziny.
Dać im szansę
Prokurator w mowie końcowej uzasadniał, że zgromadzony materiał dowodowy nie pozostawia złudzeń. Dla Ryszarda S. domagał się kary łącznej jednego roku i trzech miesięcy pozbawienia wolności, natomiast dla Andrzeja L. kary jednego roku i dziesięciu miesięcy pozbawienia wolności. Ponadto obaj oskarżeni mieliby zakaz zajmowania stanowisk kierowniczych w administracji publicznej przez okres czterech lat. Są uznał, że tego typu kara byłaby zbyt dotkliwa dla byłych komendantów i oznaczałaby złamanie ich kariery.
Adrian Czarnota
Najnowsze komentarze