Rybnickie elegantki na zakupach u Beygi
Chyba w żadnym mieście kobiety nie kochają tak kapeluszy jak rybniczanki – czyli druga część wspomnień o modzie sprzed prawie stu lat.
Jeden z rybniczan wspomina ze śmiechem, jak przed wojną do mieszkania najpierw wchodził wielki kapelusz z ogrodem na wierzchu, a potem pojawiała się postać mamy.
Jeśli chodzi o zakupy w domach towarowych, to u Beygi kupowało się raczej na metry, a u Pragera całe gotowe odzienie, przy czym Prager był droższy. Pani Majewska pamięta na parterze zaszkloną część lad z galanterią m.in. rękawiczkami, żabotami itp. Modna była np. tzw. riszka z zapięciem z tyłu. Panie dopinały tę falbankę u szyi do bluzek lub sukienek. Zacznijmy jednak od głowy. W ciepłej porze roku nosiło się nie tylko wielkie słomkowe kapelusze, ale np. także toczki. Przy okazji warto powiedzieć, że często noszono latem także przeciwsłoneczne parasolki.Wierzch kapelusza nierzadko zwieńczony był kolorową florą. Jeden z rybniczan powiada ze śmiechem, jak przed wojną do mieszkania najpierw wchodził wielki kapelusz z ogrodem na wierzchu, a potem zaczynała się pojawiać postać mamy. Jeszcze na początku lat dwudziestych kapelusze zdobiono piórami, wielkimi kokardami, ozdobnymi spinami. Bukieciki nosiło się też do żakietów i sukni. Zimą zakładano kapelusze filcowe (lub futrzane czapy), także czapki robione na drutach, najczęściej tzw. wełniane pilotki, choć nie tak barwne jak u Indian andyjskich. Prawdziwa elegantka nie wyszła bez kapelusza do miasta.
Włosy faliste i mnóstwo spinek
Długość sukienek i spódnic od lat dwudziestych uległa skróceniu najpierw do połowy łydek, potem do kolan. W wielkich miastach te najodważniejsze wzorem gwiazd srebrnego ekranu nosiły nawet nieco powyżej kolan! Ceniono suknie i bluzki koronkowe, choć były drogie. Modny był strój typu kazak czyli np. spódnica, a na niej krótsza sukienka. Często na fotkach widzimy lisie etole. Panie nosiły je nie tylko do kostiumów i garsonek, ale też bezpośrednio do np. bluzki. Dużą wagę przywiązywano do obuwia. Kobiety nosiły czółenka, które czasem w sklepach Heidricha, Baty czy Gawrona mogły być bardzo drogie np. te z wężowej skórki Salamandra kosztowały od 20 do 30 zł. Najczęściej noszono do nich (głównie latem) krótkie skarpetki. Oczywiście szpilki i pończochy z szewkiem z tyłu nogi. Ależ wtedy leciały z pończoch oczka, a zwłaszcza jedwabnych. Bogatsze elegantki zimą prezentowały swe futra np. z soboli, ale mufki nosiły nawet dzieci (a zimy bywały przed wojną ostre). Stąd modne były pelisy – na zewnątrz materiał, a w środku podbicie futrzane. Modne były do płaszczy kołnierze futrzane z lisa czy karakułów. Jeżeli chodzi o główki, to fryzjerów było sporo. Wzięciem cieszył się Korbasiewicz, Grembowicz czy Rybarzówna. Modne były faliste układy typu „paź” czy tzw. „bubikopf”. Dla ułożenia włosów używano nieraz mnóstwa spinek. Falistość włosów uzyskiwano spinając mokre żabkami.
Puder, szminka, henna
Dodatki oczywiście były eleganckie: rękawiczki i torebka. Prawie nie noszono tych na ramię, ale kopertowe. A w nich niezbędniki damskie, czyli puderniczki i lusterka, (by w każdej chwili móc poprawić makijaż) oraz dzisiejszy lipstick, czyli dawniej nieodzowną szminkę. Puder stosowano w kamieniu bądź proszku. Puder różowił blade policzki, a nos przestawał się świecić. Obowiązkowa niemal była henna do brwi i rzęs. U fryzjera często robiono sobie manicure, rzadziej pedicure. Co się tyczy bielizny bardzo modna była batystowa, którą sprzedawano w pięknych pudełkach. Oczywiście ceniono metki znanych firm, acz na te tylko bogatsze panie mogły sobie pozwolić. Reasumując: w tej sferze damskiego ubioru jak i w innych najtaniej wychodziły wyroby gotowe, bo szyte na miarę były już droższe. Wrócimy jeszcze do tego przy modzie męskiej.
Gotowe ubranie na raty
Modny pan dbał o buty. Nosiło się jedynie do kostki i stąd bardzo modne były kamasze o różnorakim zapięciu. Skarpety nie miały ściągaczy stąd mężczyźni nosili swego rodzaju podwiązki... Buty, podobnie jak panie, panowie najchętniej kupowali u Gawrona na rynku bądź Sobieskiego, u Heidricha, no i u Baty. I oczywiście na topie był Salamander. Rzecz jasna zamawiano też u znanych rybnickich szewców np. mistrza Szypuły. Szewców było w Rybniku sporo: Kania, Duda, Brząkalik, Modlich, Konsek (bądź Kąsek), Glauer i inni.
Ubrania kupowano gotowe (były tańsze) lub szyto na miarę u znanego mistrza np. pana Adamczyka. Do ubrania prawie zawsze noszono kamizelki, do spodni szelki. Gotowy garnitur np. u Ćwika na dzisiejszej ulicy Powstańców kosztował 25–30 zł. Szyte dużo więcej. Ojciec pana Haidy mawiał: „poniżej stu złotych nie ma ubrania !” Materiał najlepiej, jak był z Bielska. A krawców było wielu: wielce zasłużony dla historii Rybnika Ludwik Wróbel, a dalej Ciupka, Dymla, Ćwik (z braci Ćwik jeden zajmował się głównie krawiectwem, drugi kuśnierstwem), Marcol i inni. Ludwik Wróbel miał swój sklep i pracownię na ulicy Żorskiej 14. A na przedwojennej ulicy Piłsudskiego (tak nazwano ulicę Żorską – przypomnijmy – dziś Powstańców) mieli swe składy także inni, jak choćby wzmiankowany już krawiec Jan Biliński (potem na rynku). U Ćwika ubranie gotowe za wcześniej podaną cenę można było kupić na raty wpłacając na „dzień dobry” np. dwa (!) złote.
Pan w borsalino
Jeśli chodzi o spodnie to często noszone były tzw. pumpy (coś jak bryczesy). U niektórych można było się targować. Były okazje do towarzyskich spotkań, a więc w szafach wisiały także smokingi i fraki. Wybredni jeździli do Katowic, by je kupić. Dbano o koszule. Noszono takie bez kołnierzyków i mankietów, acz te „normalne” rzecz jasna też. Dyrektor Hajda zmieniał kołnierzyki i mankiety codziennie. Raz w tygodniu zanoszono je do pralni Kocurów na Piłsudskiego i odbierano czyste. Pani Kocurowa mówiła, że przy jego kołnierzykach się nie narobi. Wyprane, nakrochmalone i wyprasowane kołnierzyki i mankiety były gotowe do użycia. Kapelusz, a jakże! Istotny element. Najchętniej u Pika, potem Zimona na rynku lub u Glińskiego. Bardzo popularny był z szerokim asortymentem Kabut (dochodziły czapki itp.). Niektóre sklepy zresztą jak np. Ćwików czy Zimona specjalizowały się w ogóle w artykułach męskich i chłopięcych. Z pewnością pan dysponujący borsalino przykuwał na ulicy uwagę dam. Z odzieży wierzchniej popularne były prochowce lub jesionki. Dla bardziej wybrednych kroju raglan. Na zimę najlepiej pelisa z doskonałego bielskiego materiału. Podbicie rozmaite, ale te z bobrów na pewno nie było tanie. Do normalnych palt przynajmniej kołnierz z karakułów.
Spali z nakładką na wąsy
Oczywiście również domy towarowe Beygi i Pragera dysponowały niemal wszystkimi potrzebnymi artykułami garderoby dla panów. Wiele sklepów odzieżowych znajdowało się na ulicy Sobieskiego. I były to głównie sklepy o profilu męskim. Spójrzmy: Cz. Beyga, P. Kabut, Bracia Ćwik, St. Kurzawa, J. Ciupka, Nowak&Wieczorek i inni. Renomowanych fryzjerów było kilku: zasłużony dla Rybnika Jan Szafranek na ulicy Reja, a także Majchrzak na ulicy Gliwickiej, Szewczyk, Korbasiewicz na rogu ulicy Reja i ulicy Sobieskiego, Grembowicz na rogu ulicy Reja i placu Wolności, Krautwurst na Korfantego i inni. Jeszcze w latach dwudziestych starsze pokolenie dużą wagę przywiązywało do wąsów odpowiednio zakręconych. Na noc zakładali panowie nie tylko siatkę na włosy, ale i nakładkę na wąsy. W domu mam kubek dziadka, który na górze ma specjalną ochronę, aby elegant nie naruszył statusquo pod nosem. Warto przypomnieć, iż w domowych pieleszach panowie chodzili w bonżurkach, a kapcie zakładano dopiero w porze bezpośrednio poprzedzającej nocny wypoczynek. Po droższe dodatki panowie śladem pań udawali się do sklepów i zakładów: Zoremby na ulicy Reja, Krakowczyka, Sobieskiego, Łukaszczyka lub na rynek.
Michał Palica
Najnowsze komentarze