Poniedziałek, 29 lipca 2024

imieniny: Marty, Olafa, Beatrycze

RSS

Nadawaliśmy na tych samych falach

05.02.2008 00:00
Rozmowa z Pawłem Polokiem, synem zmarłego tydzień temu Józefa Poloka, znanego rybniczanina, śląskiego aktora i satyryka.
– Paweł, rozmawiamy kilka dni po smutnej uroczystości pogrzebowej. Z pewnością są to ciężkie chwile dla Ciebie i dla wszystkich Twoich bliskich. My również składamy wyrazy współczucia.
– Dzięki. Cóż, po śmierci taty pojawiła się straszna pustka, z której sobie zdaję sprawę, i którą naprawdę trudno będzie mi czymś wypełnić. Codziennie się spotykaliśmy, dzwoniliśmy do siebie. Do obecnej sytuacji pasują chyba najbardziej słowa z Nowego Testamentu, które Symeon powiedzial do Marii: „A twoją duszę miecz przeniknie”. Jeszcze 17 grudnia nagrywaliśmy z tatą kolejny odcinek „Świetej wojny”, który był emitowany w minioną sobotę. Nie oglądałem go. Poprosiłem ekipę o kopię, myślę, że jak będę miał chwilę spokoju, to sobie go obejrzę.
 
– Jakie były Twoje relacje z ojcem? Jak się dogadywaliście? W życiu, w pracy?
– Trudno chyba znaleźć ojca i syna, którzy by tak wspaniale się dogadywali. Nadawaliśmy po prostu na tych samych falach. Mieliśmy podobne pomysły, sposoby realizacji. Tata wyróżniał się dobrocią. To był naprawdę dobry chłop. I tak też go wszyscy wspominają, jako dobrego człowieka. Mówił gwarą w sposób elegancki, był jedną z nielicznych osób, które gwarą–dialektem przekazują głębokie przesłanie sztuki. Zawsze się sprzeczał z osobami, które twierdziły, że się nie da przetłumaczyć Biblii na gwarę śląską. Tata uważał, że jest to jak najbardziej możliwe. A już na pewno można by wydać po śląsku „Wojaka Szwejka”, bo język czeski jest zbliżony do śląskiego. Tata miał też takie powiedzenie, że po śląsku się godo, a po polsku przemawia, co oczywiście nie jest wadą, ale cechą charakterystyczną.
 
– Józef Polok znany był z zabawnego tłumaczenia dowcipów z języka polskiego na gwarę. Była to chyba jego ulubiona zabawa sceniczna?
– Tak, uwielbiał zabawy językowe. Potem dołączyła do niego i Asia Bartel. Jesienią ubiegłego roku jechaliśmy na występ do Legnicy. W czasie drogi rzuciłem hasło „malum”, co po łacinie oznacza zło. Zastanawialiśmy, czy jest jakieś echo tego wyrazu w języku polskim. Wieczorem zadzwoniłem do taty i powiedziałem, że jest: malkontent i malwersacja.
 
– Jak to się stało, że zacząłeś występować na scenie z tatą? Ojciec i syn razem, w duecie – to nie tak często się zdarza.
– Razem zaczęliśmy występować dwanaście lat temu. Na festynach, na biesiadach. Można to określić w ten sposób: tata wszedł na estradę drzwiami teatralnymi, natomiast ja kuchennymi, od strony bardziej dziennikarskiej. Jestem z wykształcenia politologiem ze specjalnością dziennikarską.Wcześniej brałem udział w konkursach recytatorskich organizowanych przez Rybnickie Centrum Kultury, gdzie udało mi się zająć dość wysokie miejsca. Miałem też doświadczenie i wprawę w prowadzeniu szkolnych imprez. Oczywiście, to nie jest to samo, co estrada, ale tak jakoś zupełnie naturalnie się stało, że dołączylem na scenie do taty.
 
– Które ze wspólnych występów szczególnie utkwiły Ci w pamięci?
– Niezapomnianym przeżyciem było wspólne poprowadzenie śląskiego finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Rybniku. Było to w styczniu 2000 roku i był to zarazem nasz pierwszy, wspólny występ telewizyjny. W 2002 roku założyliśmy istniejącą do dziś Kapelę ze Śląska. I będzie ona dalej istniała, bo taka była jedna z ostatnich próśb taty. Zgodnie z jego życzeniem, będzie też dalej działała nasza rodzinna firma „Szkolak”. Nasz zespół ma już wyrobioną markę, ma swoje nagrania. Mamy też prawie gotowy materiał na nową płytę. Jeszcze nie wiadomo dokładnie, kiedy krążek się ukaże, ale będzie to być może już na wiosnę albo jesienią. W każdym bądź razie w tym roku. Poprzednia płyta była zatytułowana „Piosenki o...”. Natomiast ta nowa będzie nosiła tytuł „Piosenki dla...”. Nie zdradzam więcej szczegółów, niech to będzie niespodzianką dla odbiorców.
 
– A które Wasze wspólne występy były najlepsze?
– Tata miał zwyczaj zapisywania wszystkich występów w kalendarzach. Zawsze pod koniec roku robiliśmy ranking najlepszych i najgorszych imprez. I tak też było w grudniu minionego roku. A najwspanialszy nasz występ w ubiegłym roku to bez wątpienia wielki koncert Kapeli ze Śląska w Rybnickicm Centrum Kultury. Było to dokładnie 10 listopada, tata przeszedł akurat w październiku operację. Ale nic jeszcze wtedy nie wskazywało, że to się potoczy tak dramatycznie. W sumie choroba zmogła go w błyskawicznym czasie, od operacji mijają akurat cztery miesiące.
 
– Tata nie traktowal Cię nigdy jak jednego z członków zespołu, ale wciąż, niezmiennie, jako najbliższą mu osobę – syna.
– Tak, cały czas, czy to na scenie czy w filmie, wręcz bawiliśmy się tą relacją ojciec – syn. W „Świętej wojnie” tata grał Ernesta – szwagra Bercika, a ja byłem listonoszem. Pamiętam, jak zmieniliśmy dialog ułożony przez scenarzystę Nowakowskiego ubarwiając go rodzinnym akcentem. W tej scenie ja, jako ten listonosz, przychodzę załamany do Alojza i spotykam tam Ernesta, który mówi do mnie tak: „Panie listonoszu, pan to jest fajny synek. Pan w zasadzie mógłby być moim synem”. Kilka lat temu przez cały występ udawaliśmy, że jestesmy braćmi, a Joanna Bartel, czyli filmowa Andzia, to nasza siostra, tylko nieobecna, bo nie zdążyła dojechać. Wynikały z tego nieraz zabawne sytuacje. Ludzie często podchodzili do nas po występach i nie wierzyli, że tak naprawdę jesteśmy rodziną.
 
– A najlepsi Wasi przyjaciele to?
– Nasi przyjaciele to przede wszystkim członkowie Kapeli ze Śląska. Dobrze się rozumiemy, pokrywają się nasze zamysły. No i ekipa ze „Świętej wojny”. A także wielu, wielu innych ludzi, których nie sposób wymienić. Właściwie, to łatwiej byłoby mi wymienić tych, z którymi się nie dogadywaliśmy, bo tych było naprawdę niewielu.
 
– Po tacie pozostało wiele dobrych wspomnień, pozostał jego dorobek. Czy masz już pomysł, w jaki sposób mógłbyś uczcić pamięć taty?
– Na pewno uczcimy w szczególny sposób jego 50. urodziny, które przypadają na 4 listopada. A w jaki? To niespodzianka, dla niego i dla rybniczan. W tym tygodniu, 5 lutego, nagrywamy w TVP 3 wspomnieniowy program o moim tacie. Gdyby go mógł zobaczyć, z pewnością powiedziałby „Jezus, jaki to jest fajne”. Takie miał powiedzenie, jak mu się coś podobało i myślę, że tak też powiedziałby o swoim zyciu „Jezus, jaki to było fajne”.
 
Rozmawiała: Iza Salamon
  • Numer: 6 (65)
  • Data wydania: 05.02.08