Pracowity sąsiad
Choć Rybnik jest wielkim placem budowy, pośród miejskiego zgiełku i warkotu ciężkich maszyn, swój dom znalazło zwierzę, któremu jeszcze kilka lat temu groziło wyginięcie.
Zaledwie kilkaset metrów od rybnickiego śródmieścia, żyje kilka rodzin bobrów. Zwierzęta przywędrowały tu rzeką Rudą. Teraz nawet sami leśnicy nie wiedzą, ile ich żyje na terenie dzielnicy Paruszowiec. Mieszkańcy nie mają nic przeciwko egzotycznemu sąsiedztwu. Póki bobry nie wchodzą im w drogę jest dobrze.
– Jedna rodzina bobrów żyje kilkanaście metrów od mojego płotu. Jest tu też latarnia uliczna, więc po godzinie 21.00 można łatwo zauważyć jak się krzątają wokół nory. Ostatniej nocy zaczęły budować małą tamę, ale nie boję się tego. Przecież mnie nie zaleją. Tutaj koryto rzeki ma wysokie wały, niech sobie mieszkają i budują na zdrowie – mówi Marian Janocha, mieszkaniec ulicy Nadbrzeżnej.
Bobrza mama
Jeśli mowa o rybnickich bobrach, to nie sposób nie wspomnieć o Janinie Kuczerze, wieloletniej pracownicy nadleśnictwa. To ona w 1995 roku sprowadziła te ginące zwierzęta w nasze okolice.
– Początkowo bóbr był dla nas bardzo egzotycznym zwierzęciem, wiedzieliśmy bardzo mało o jego zwyczajach. Gdy z drugiego końca kraju jechały do nas pierwsze zwierzęta, my intensywnie czytaliśmy o ich fizjologii, by się czegoś dowiedzieć. Jak widać udało się. Bobrom bardzo się u nas spodobało i jest ich na tyle dużo, że nie wykluczamy w przyszłości redukowania ich populacji – tłumaczy leśniczka.
Ni zwierz ni ryba
Zwierzę to przez swój pokryty łuskami ogon zwany pluskiem, było w przeszłości brane za. rybę i jedzone w czasie postu. Podobno jego sadło miało też walory lecznicze, a i futro było cenione. To wszystko sprawiło, że bóbr trafił na listę zwierząt wymierających. Na szczęście w Polsce udało się je przywrócić środowisku.
Bobry zostały wypuszczone w kilku miejscach na rzece Rudzie oraz na rzece Sumince. Wybierano odległe od siebie miejsca, by uniknąć krzyżowania się rodzin. Bobry cały czas przemieszczają się rzeką. Zarówno z prądem jak i pod prąd. Jednak takie bariery jak tama czy zalew są dla nich nie do pokonania.
Goście z Gotartowic
Bobry z dzielnicy Paruszowiec przywędrowały tu najprawdopodobniej z Gotartowic. Tam były kością niezgody pomiędzy nadleśnictwem a rolnikami, bo zalewały łąki. Bobry zawędrowały aż pod tamę w Wielopolu, jednak obecnie budowana szosa i most znów zmusiły je do przeprowadzki.
– Bobry dobierają się w pary raz na całe życie. Kolonię tworzą rodzice i młode z dwóch ostatnich lat. W trzecim roku rodzice wyrzucają trzylatki i zmuszone są one do założenia własnej rodziny. Wiele osób boi się bobrów i tam przez nie budowanych, ale niepotrzebnie. To bardzo pożyteczne zwierzęta. Ich tamy filtrują wodę poprawiając jej czystość. Każda tama ma też system regulacji przepływu wody i zwierzęta stale go kontrolują – tłumaczy Janina Kuczera.
Wegetarianin
Bobry wybierają zalesione tereny, takie jak ten na Paruszowcu. Otwarta przestrzeń to zagrożenie dla nich, bo są widoczne. Brzeg Rudy pokrywają nadgryzione pnie drzew i to główny argument podnoszony przez przeciwników bobra. – Bobry od wiosny do jesieni żywią się gałązkami
i roślinami. Za drzewa biorą się dopiero zimą, gdy brakuje pokarmu. Obgryzają korę i łyko. Co ciekawe, tak dobierają wysokość cięcia, że drzewo na wiosnę puszcza nowe gałązki – wyjaśnia Kuczera.
Dziesięć ton
Mało kto wie, że bóbr poza wielkimi mocnymi siekaczami dysponuje siłą w szczękach dochodzącą do dziesięciu ton! Żadne drzewo nie ma z nim szans, one same z dokładnością inżyniera dobierają długość i wagę pnia do swoich możliwości. Tną takie klocki które mogą uciągnąć. Robią to z matematyczną dokładnością.
– Zdarzało mi się zbierać wióry odgryzione przez bobra do rozpalania w piecu. To naprawdę pracowite zwierzę. Zima była łagodna, więc tylko kilka drzew zostało nadgryzionych. Mało która dzielnica może pochwalić się takim zwierzakiem – mówi Marian Janocha.
Adrian Czarnota
Najnowsze komentarze