Jestem Jarek
Ma czterdzieści lat. Zmęczoną twarz. Gdy zwracam się do niego per pan, każe mi mówić po imieniu. – Jarek jestem – wyciąga rękę na powitanie.
Zamaskowana ziemianka leży w samym środku blokowiska, w jednej z dzielnic Rybnika. Tylko wejście ukryte w krzakach oraz niewielki komin wystający ponad powierzchnię trawnika zdradzają jej położenie. Jarek widzi nas już z daleka. Z niepokojem obserwuje. Zbliża się powoli, nieufnie. Od roku mieszka w ziemiance. – Wcześniej mieszkałem w bunkrze, ale go zasypali. Dobrzy ludzie z bloków powiedzieli mi, że są tu fundamenty po jakimś budynku i się „wprowadziłem” – mówi o sobie.
Mieszkał, gdzie się dało
Z wyglądu nie przypomina bezdomnego. Ortalionowa kurtka, wełniany sweter, wysłużone trapery i obowiązkowa bejsbolówka nie wyróżniają go w tłumie pieszych. Nikt nie pomyśli, że jego mieszkaniem jest...ziemianka. Pochodzi ze zlikwidowanego województwa kujawsko–pomorskiego, z Sępólna pod Chojnicami. W Rybniku żyje już ponad dwadzieścia pięć lat. Początkowo nic nie zapowiadało, że straci dach nad głową.
– Na Śląsk przyjechałem, aby odrobić służbę wojskową. Tu mnie skierowano. Pracowałem prawie sześć lat na kopalni Chwałowice – mówi odpalając papierosa. Ręce mu się trzęsą.
Gdy stracił pracę, stracił też mieszkanie w robotniczym hotelu. Przez pewien czas pracował w prywatnej firmie, w swoim zawodzie, jako tokarz. Gdy miał pracę udawało mu się wynajmować mieszkanie. Potem była praca na Ryfamie, ale też do czasu. Nagle znalazł się na ulicy. Nie miał rodziny. Został sam. Bez swojego domu, z przerwami, żyje od siedemnastu lat. – Pomieszkiwałem w różnych miejscach, gdzie się dało – wspomina. – Z pewnością najgorsze były komory ciepłownicze w kanałach. Tam się wchodzi tylko w najgorsze mrozy. Jest tam bardzo gorąco, po chwili trzeba się rozebrać do bielizny, bo gorąca para i wilgoć jest nie do zniesienia – wyjaśnia.
Ludzie go chronią
Ludzie z pobliskich bloków znają go. Akceptują go i pomagają mu. – Jarku masz może więcej takich metalowych półek z lodówek? Są mi potrzebne do budowy gołębnika – zagaduje starszy pan, który przejeżdżał na rowerze w pobliżu. – Nie przeszkadza panu taki sąsiad? – pytam. – Ależ skąd! Chciałbym, aby wszyscy byli tak uczciwi jak Jarek – oburza się mężczyzna. Już po chwili okazało się, że podjechał tu, aby sprawdzić, czy nie robimy mu krzywdy.
Jarek w ziemiance ma wszystko, co potrzeba do szczęścia. Jest stół, tapczan nawet rower, ale ten stoi na razie bezużyteczny, aż Jarek znajdzie brakujące koło. Posiłki gotuje na metalowej kozie, którą wydębił w punkcie skupu złomu.
– Niestraszne mi teraz mrozy. Jak napalę, to mam tu ponad dwadzieścia stopni ciepła – mówi z dumą. Pali głównie skrzynkami na owoce, bo można nimi szybko rozpalić ogień, przy minimalnej ilości dymu z komina, który zdradziłby jego obecność.
Uwielbia książki
Nie brakuje mu tu niczego, całymi nocami, przy świecach czyta książki, które uwielbia. Jak sam mówi, na śmietniku można znaleźć cały przekrój literatury. Od wczoraj czyta kryminał.
– Nie mam tu radia, ani telewizora, więc książki mi to wszystko zastępują. Moją zmorą są źli ludzie, którzy mnie tu nachodzą. Głównie młodzież przychodzi mi dokuczać, policji tu nigdy nie było. Tydzień temu dwóch podpitych trzydziestolatków rzuciło we mnie słoikiem. Oberwałem w głowę i do dziś nie słyszę na lewe ucho – mówi z żalem.
Gdy pytam, czego mogę mu życzyć odpowiada bez namysłu – Spokoju. Chciałby się poczuć w swojej małej ziemiance bezpiecznie. Przydałby się także dowód osobisty. Stary spalił się dziesięć lat temu, gdy mieszkał z kolegą w starej stróżówce. Próbując ratować swój niewielki dobytek, poparzył się dotkliwie. Dwa miesiące spędził w Siemianowicach Śląskich, po przeszczepie skóry. Gdyby miał dowód, mógłby podjąć pracę w swoim zawodzie.
– W urzędzie pracy powiedzieli, że bez dowodu nie da rady. Aby wyrobić nowy, muszę mieć akt urodzenia a ten jest kilkaset kilometrów stąd – tłumaczy.
Szkoda pieniędzy na alkohol
Do schroniska nie idzie, bo woli mieszkać „na swoim”. Zamontował w ziemiance solidne drzwi. Z pieniędzy zarobionych na sprzedaży złomu kupił wielką kłódkę. Teraz, jak mówi, będzie go trudniej okraść. Trochę dobytku już tutaj ma. Powoli kompletuje meblościanki, by rzeczy nie piętrzyły się po kątach i na stole. Codziennie rano idzie ze swoim wózkiem obejść miejscówki ze złomem. Sprzedaje kolorowe metale i z tego się utrzymuje, jednak aby oddać metal do skupu trzeba go przygotować. – Przykładowo takie żelazko – Jarek wyjmuje z wózka jedną z dzisiejszych zdobyczy. – Do sprzedaży nadaje się tylko aluminiowa stopa i kabel, który trzeba najpierw obrać – instruuje. Dziennie udaje mu się tak zarobić kilkadziesiąt złotych. Jest na tytoń do skręcania i jedzenie. Alkoholu nie pije. Lubi gotować. Używa sporo przypraw. – Wczoraj gotowałem grochówkę, a co to za grochówka bez majeranku – mówi ze znawstwem.
Od redakcji
Tygodnik Rybnicki postanowił pomóc bezdomnemu. W jego imieniu sprawdziliśmy czy akt urodzenia, potrzebny do wyrobienia dowodu osobistego można przesłać pocztą. Okazuje się, że tak, jednak nie wiadomo gdzie go wysłać, bo mężczyzna nie ma adresu.
– Problem pana Jarosława można obejść wysyłając akt urodzenia do urzędu miasta. Tak też uczynimy, gdy tylko wpłynie do nas pismo z podpisem tego mężczyzny – mówi Lidia Kurowska z Urzędu Miasta w Sępólnie.
Kilka dni temu byliśmy znów u Jarka, jak zwykle był już po południu po „obchodzie”. Złożył podpis pod pismem, które następnie wysłaliśmy do Sępólna. Mamy nadzieję, że wkrótce będziemy mogli znów napisać o Jarku, tym razem bardziej optymistycznie. Dowód to dopiero pierwszy krok na długiej drodze powrotu do normalnego życia.
Adrian Czarnota
Zdjęcie: Dominik Gajda
Najnowsze komentarze