środa, 8 maja 2024

imieniny: Stanisława, Lizy, Dezyderii

RSS

Nie róbcie z nas bohaterów

05.12.2006 00:00
Około osiemdziesięciu górników z kopalni Chwałowice wzięło udział w uroczystościach pogrzebowych Adriana Wąsowskiego, który zginął w kopalni Halemba.

Obaj mają rodziny, dzieci i niebezpieczny zawód ratownika. Obaj brali udział w akcji ratowniczej na kopalni Halemba.

Dariusz Kuniszyk mieszka w Jankowicach Rybnickich. Ma 33 lata, żonę i dwoje dzieci w wieku 7 i 10 lat. Jest ratownikiem od 9 lat.

Kazimierz Talenta mieszka w Popielowie. Ma 37 lat. W domu czekają na niego żona i czworo dzieci. W ratownictwie pracuje od 16 lat. Obaj brali udział w akcji ratowniczej na kopalni Halemba. Pospieszyli z pomocą jako pierwsi. Niestety, tym razem nie było cudu, jak w przypadku Zbigniewa Nowaka, górnika, który wiosną tego roku przeżył na dole pięć dni. Tym razem były tylko dwadzieścia trzy na wpół spalone ciała, które ratownicy z różnych sekcji musieli wynieść na powierzchnię, a potem wrócić do swoich domów, jakby nigdy nic. – Nie róbcie z nas bohaterów – prosi pan Darek. Dla niego była to najtrudniejsza akcja, jaką do tej pory przeżył. Widok tak wielu nieżyjących górników, ale i wciąż wiszące niebezpieczeństwo w powietrzu i świadomość, że w każdej chwili może nastąpić kolejny wybuch – tego do tej pory jeszcze nie doświadczył. Byliśmy tam jak na polu minowym – wspomina.

Akcja ratunkowa

A wszystko zaczęło się we wtorkowy wieczór. Jechali akurat do pracy w Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu. Przed samą stacją minęli wóz pomiarowy, który mknął na sygnale. Już wiedzieli – coś się stało. Jeszcze nie zdawali sobie sprawy z tego, jaki rozmiar ma ta tragedia. Po chwili zabuczała syrena. Alarm. – Błyskawicznie się przebraliśmy, wsiedliśmy do wozu bojowego i pojechaliśmy do Rudy Śląskiej – wspomina Kazimierz Talenta. Już przed bramą kopalni zobaczyli czekające w napięciu rodziny. Zjechali na dół. Tam od kierownika akcji otrzymali polecenie: udać się do strefy wybuchu. W pierwszej fazie zabezpieczaliśmy idący z przodu zastęp penetrujący. Po spenetrowaniu 50 metrów i stwierdzeniu, że w powietrzu wciąż wisi niebezpieczeństwo wybuchu, zastęp penetrujący wycofał się, zabierając jedno z ciał. Przyszedł kolejny zastęp, który nas z kolei ubezpieczał. Mieliśmy za zadanie wynieść trzech kolejnych poszkodowanych – relacjonuje wydarzenia pan Kazimierz. Wspomina, że widok po wybuchu był straszny. Jakby eksplodowała bomba. Transformator o wadze około 3,5 tony zmiotło na odległość 40 metrów. W powietrzu wciąż wisiało niebezpieczeństwo.

Modlitwa żon

Do akcji wzywano wciąż kolejne zastępy ratowników, także z innych kopalń. W sumie było ich około dwustu. – W takich sytuacjach my jesteśmy zawsze jako pierwsi, bo takie jest zadanie pogotowia – mówią Dariusz Kuniszyk i Kazimierz Talenta. Dodają, że zawsze idą po żywych. Takie jest przesłanie pracy ratownika. I nieraz zdarza się cud, tak jak, z Nowakiem w tym samym miejscu. Tym razem jednak cudu nie było. – Kiedy mąż wyjeżdża na akcję ratowniczą lepiej jak dzwoni do mnie. Wolę wiedzieć – mówi Beata Kuniszyk. – Nigdy nie wiem, czy to nie są jego ostatnie słowa – dodaje. Przyzwyczaiła się do życia w ciągłym napięciu, bo wszyscy w jej rodzinie byli górnikami. Dzisiaj patrzy na to dojrzale. – Ktoś musi to robić. Ktoś musi spieszyć z pomocą. Nie wyobrażam sobie, gdyby mój mąż był w niebezpieczeństwie, a nie byłoby nikogo takiego, kto by go ratował – mówi pani Beata. – Będąc ratownikiem człowiek uczy się profesjonalnie postępować w takich przypadkach. Jest to zaszczyt, bo nie każdy może pracować w tym zawodzie.

Muzyka koi nerwy

Nie każdemu zdrowie na to pozwala – mówią obaj ratownicy. Wiadomo, do tej profesji trzeba mieć coś więcej niż powołanie. Fizyczną krzepę i psychiczną odporność. I wiarę w to, że może nawet zdarzyć się cud.

Tatusiu, czy uratowałeś komuś życie? – takimi słowami wita nieraz w drzwiach córka pana Kazimierza. Czasem kilka tygodni nic się nie dzieje. Jest spokój. Przychodzi dzień, że ostry dźwięk „buczka” wszystkich podrywa na równe nogi. – Po tak ciężkiej pracy lubię pograć w kosza i posłuchać muzyki. Klasycznej, jazzu, bluesa, rocka – wymienia pan Darek. – Ja najczęściej wyjeżdżam gdzieś z rodziną albo przeglądam internet. To mi pozwala wypocząć – dodaje pan Kazimierz. Bo nie każdy może być ratownikiem.

Iza Salamon

  • Numer: 4 (4)
  • Data wydania: 05.12.06