Nawałnice, gradobicia i powodzie błyskawiczne to dopiero początek. Czy jesteśmy wobec nich bezsilni?
- 20 sekund i nie ma nic. Dach zerwany. Dwa piętra zalane. Mieliśmy normalny dom, teraz mamy dom w surowym stanie, bez dachu – mówi Piotr Duraj, mieszkaniec Pstrążnej, przez którą w czerwcu przetoczyła się potężna nawałnica.
Klimat zmienia się na naszych oczach. Widocznym skutkiem tej przemiany są gwałtowne zjawiska pogodowe, np. nawałnica z 19 czerwca, która przetoczyła się przez część naszego regionu. Takie zjawiska należały kiedyś do rzadkości, obecnie nawiedzają nasz region w coraz krótszych odstępach czasu. W jaki sposób możemy minimalizować skutki takich zjawisk? Co możemy zrobić, aby im przeciwdziałać? Zapytaliśmy o to ekspertów – dr Aleksandrę Kardaś (Nauka o klimacie), Tomasza Borejzę (SmogLab) oraz Wojciecha Szymalskiego (Instytut na rzecz Ekorozwoju).
„Za całe moje życie czegoś takiego nie pamiętam"
10 minut – tyle trwała gwałtowna nawałnica, która przetoczyła się przez Pstrążną w powiecie rybnickim po południu, 19 czerwca. Chwila, która dla mieszkańców wydawała się wiecznością. Wichura łamała drzewa i słupy energetyczne, zrywała dachy. Do tego grad wielkości kurzych jaj. Gdy grad przestał padać, a wiatr nieco zelżał, mieszkańcy zabrali się za sprzątanie i... liczenie strat. Tylko jak tu sprzątać, gdy wody nie ma, prądu nie ma, a pogoda taka, jakby za chwilę miało dojść do powtórki kataklizmu?
Następnego dnia do Pstrążnej zjechali się dziennikarze z lokalnych, regionalnych i krajowych mediów. Na miejscu była wójt Sylwia Gabryelska– Ritzka wraz ze swoim zastępcą Szymonem Musiołem. Byli strażacy z Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Rybniku. Byli mieszkańcy. Rozmawialiśmy z nimi wtedy o tym, co ich spotkało.
– 20 sekund i nie ma nic. Dach zerwany. Dwa piętra zalane. Mieliśmy normalny dom, teraz mamy dom w surowym stanie, bez dachu – powiedział nam Piotr Duraj, mieszkaniec Pstrążnej.
– 80 lat przeszło mam i za całe moje życie czegoś takiego nie pamiętam. Nic nie zrobimy, trzeba remontować, bo dach – przez płot – przeleciał do sąsiadów – powiedziała Hildegarda Klimsza, która mieszka w Pstrążnej razem ze swoim synem i wnukami.
– Wyszedłem na dwór... Krajobraz był postapokaliptyczny. Połowa dachu poleciała na ogrodzenie sąsiada. Straszny obraz – powiedział nam Mateusz.
– Dach przefrunął nad samochodem, ale rozwalił wszystko, co jest w ogródku, rozwalił jeden płot od sąsiada, rozwalił drugi płot od sąsiada. Wszystko zwaliło się na drogę – dodał pan.
Mieszkańców, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji, było więcej. Komenda Miejska Państwowej Straży Pożarnej w Rybniku odebrała 150 zgłoszeń dotyczących skutków usuwania nawałnicy. Zniszczenia odnotowano w Pstrążnej, ale też w innych miejscowościach – Dzimierzu, Gaszowicach, Raszczycach, Rybniku oraz Żytnej. Nawałnica uszkodziła 31 dachów, w tym 10 w sposób znaczących. To w powiecie rybnickim, ale skutki nawałnicy odczuli również mieszkańcy sąsiednich powiatów – raciborskiego i wodzisławskiego.
Nawałnica w Pstrążnej, rzeki błota w regionie, huragan w Kuźni Raciborskiej
Choć mieszkańcy Pstrążnej nie przypominają sobie podobnej w skutkach nawałnicy, to takie zjawiska nie należą już w naszym regionie do rzadkości. 12 i 13 maja potężne nawałnice nie tylko zrywały dachy i łamały drzewa, ale też spowodowały liczne powodzie błyskawiczne i osunięcia ziemi. Pod wodą znalazł się szereg miejscowości w powiatach raciborskim, rybnickim i wodzisławskim.
Z kolei 7 lipca 2017 roku trąba powietrza spustoszyła lasy wokół Kuźni Raciborskiej o powierzchni 2 tysięcy hektarów. W tym miejscu dodajmy, że w katastrofalnym pożarze z 1992 roku spłonęło tam 4,5 tys. hektarów lasów. To, co leśnicy z wielkim mozołem odtwarzali przez kolejnych 25 lat, zostało zniszczone w ciągu kilkunastu minut. Po huraganie z 7 lipca 2017 r. drzewa do wywozu było 285 m3. Straty i koszty odtworzenia lasu wyceniono na kwotę 85 mln zł. Szkody nie dotyczyły samego lasu, albowiem w okolicznych miejscowościach uszkodzonych zostało wiele budynków.
To tylko kilka najbardziej spektakularnych katastrof pogodowych, których doświadczył nasz region, a przecież w praktyce nie ma roku bez gwałtownych nawałnic, którym towarzyszą obfite opady deszczu. W ciągu kilku minut deszczu pada tyle, ile kiedyś przez kilka miesięcy. Kanalizacja deszczowa jest bez szans. Spływająca z pól woda miesza się z ziemią. Błoto zalewa posesje i domy.
Jak powstają takie zjawiska?
Na powyższe pytanie odpowiada dr Aleksandra Kardaś, fizyczka atmosfery i popularyzatorka nauki w sersie Naukaoklimacie.pl. – To bardzo rozległy temat, ale najprościej można powiedzieć, że potrzeba do tego dużo wilgoci i dużo energii. To one pozwalają powietrzu dynamicznie się unosić, wytwarzać gęste chmury, silne opady i gwałtowne podmuchy wiatru. 19 czerwca mieliśmy do czynienia z burzami powstającymi na chłodnym froncie atmosferycznym, czyli w strefie, w której napływające gęstsze, chłodne powietrze wbijało się pod powietrze cieplejsze i wypychało to ostatnie do góry. Takie zjawiska są szczególnie intensywne, gdy różnica temperatur między masami powietrza jest duża – mówi dr Aleksandra Kardaś.
Czy kataklizmy pogodowe staną się normą?
Co takiego zmieniło się w przyrodzie, że zjawiska atmosferyczne, które w przeszłości były u nas rzadkością lub w ogóle nie występowały, powoli stają się normą? – Globalnie rzecz biorąc, zmiana klimatu sprzyja częstszym i silniejszym ulewom, wichurom i burzom. Są to jednak zjawiska podlegające silnym uwarunkowaniom lokalnym – w niektórych regionach może ich przybywać, w innych ubywać. W Polsce spodziewamy się raczej, że będą coraz częstsze. Zdecydowanie powinniśmy coraz poważniej liczyć się z możliwością wystąpienia takich zjawisk i brać pod uwagę, że wiatr czy deszcz mogą okazać się silniejsze niż dotąd. Warto to uwzględniać przy projektowaniu budynków i infrastruktury, żeby uniknąć strat. Nawet jeśli wiatr zrywający dachy wciąż występuje rzadko, to marne pocieszenie, jeśli zerwie nasz – dodaje dr Aleksandra Kardaś.
Niektórzy mieszkańcy naszego regionu już teraz łączą powstawanie ekstremalnych zjawisk pogodowych ze zmianą klimatu. – To chyba będzie ten klimat. Coś się zmienia. I jak spotyka się ciepło z zimnym, to tak się dzieje – powiedziała nam Hildegarda Klimsza, gdy rozmawialiśmy z nią nawałnicy, która przetoczyła się przez Pstrążną.
Kiedyś takie zjawiska były rzadkością
O tym, że ekstremalne zjawiska pogodowe będą coraz częstsze, jest przekonany Tomasz Borejza, zastępca redaktora naczelnego portalu ekologicznego SmogLab, autor książki "Odwołać katastrofę".
– To, że dochodzi do ekstremalnych zjawisk pogodowych, już jest w zasadzie normą. One są i wiemy, że się zdarzają. W miarę postępowania zmian w ziemskim środowisku ma ich być po prostu coraz więcej i ich charakter ma być coraz ostrzejszy. Na Uniwersytecie Oksfordzkim działa specjalne laboratorium zajmujące się tego rodzaju zjawiskami, które po niemal każdej wielkiej katastrofie związanej z pogodą dokonuje obliczeń tego, jak na jej wystąpienie wpłynęły zmiany klimatu. Na ogół wynika z nich, że zjawiska takie jak dzisiaj zdarzały się w przeszłości, ale na przykład co 100 lat, a dziś dochodzi do nich co 10 lub 20. Do tego rośnie ich siła i niszczycielski potencjał. Z naszej perspektywy będzie więc rosło na przykład ryzyko tego, że do kilku takich wydarzeń dojdzie jednocześnie. A czy nasze służby ratunkowe są przygotowane na to, by jednocześnie walczyć z kilkoma dużymi pożarami lasów i skutkami powodzi? Nie są – mówi Tomasz Borejza.
Na przeciwdziałanie jest już za późno, ale możemy minimalizować straty
Czy możemy w jakiś sposób przeciwdziałać tym zjawiskom? – Gwałtownym zjawiskom atmosferycznym trudno jest przeciwdziałać, ale można ograniczać ich skutki. Na poziomie lokalnym warto na przykład zrobić przegląd występujących w okolicy ryzyk – np. gdzie w razie silnych opadów mogą wystąpić zalania, które budynki czy konstrukcje mogą być podatne na silny wiatr. Niektórych strat można uniknąć, na przykład dbając zawczasu o zagospodarowanie wody opadowej – znajdując miejsca, gdzie może się ona gromadzić bezpiecznie i z korzyścią dla otoczenia (np. w ogrodach deszczowych). Dobrze jest też pomyśleć o planach na sytuacje awaryjne, np. przerwy w dostawie prądu – czy wiadomo, kto, co i komu powinien wtedy zapewnić, kto, za co odpowiada, jak wyglądałaby komunikacja między obywatelami i służbami, czy dostępny byłby konieczny sprzęt (np. agregaty prądotwórcze) itd. – wyjaśnia dr Aleksandra Kardaś.
W podobnym tonie wypowiada się Tomasz Borejza ze SmogLabu, wskazując z jednej strony na ograniczone możliwości przeciwdziałania ekstremalnym zjawiskom pogodowym oraz na działania, które możemy podjąć, aby ograniczyć ich niszczycielskie skutki. – Na rosnące ryzyko wystąpienia takich katastrof mamy na poziomie miast i samorządów ograniczony wpływ. Ale na to jak bardzo są niszczycielskie już tak. Inne szkody wyrządza choćby powódź w miejscu, gdzie tereny zalewowe ochroniono przed zabudową, a inne tam, gdzie stoją na nich osiedla mieszkaniowe. Inaczej znosi się fale upałów na zacienionej ulicy, a inaczej na betonowym placu. Inaczej zatrzymują wodę zielone krzewy, a inaczej kostka brukowa, którą betonujemy podjazdy. Możemy więc dbać o zieleń, naturalną retencję wody i stan rzek. O planowanie przestrzenne i to, by uwzględniać w nim zwiększające się ryzyko zdarzeń ekstremalnych. Na ogół tego jednak nie robimy i zapewne nie zaczniemy do momentu, w którym dojdzie do katastrofy tak dużej, że nie będzie się jej już dało zignorować. Być może z wyjątkiem tych samorządów, które są zarządzane najmądrzej i wolą być mądre przed szkodą. Jest to jednak rzadkość – stwierdza Tomasz Borejza.
– Przeciw upałom, gwałtownym burzom czy wiatrom niewiele możemy przeciwstawić, aby im całkowicie zapobiec, ale możemy minimalizować straty. Odpowiednia pielęgnacja drzew, prawidłowe utrzymanie techniczne dachów i instalacji dachowych – w tym szczególności elektrycznych, to pierwszy warunek, aby nie dochodziło do połamania drzew czy zniszczenia budynków. Uniknięcie potopień także jest możliwe, jeśli przygotujemy miejską infrastrukturę deszczową na gromadzenie chwilowego nadmiaru wody w miejscach bezpiecznych – z dala od budynków i instalacji – a ukształtowanie terenu zrealizujemy w sposób tak, aby ten nadmiar wody spływał tam, gdzie tego oczekujemy, a nie zalewał budynki – mówi z kolei Wojciech Szymalski, prezes Fundacji Instytut na rzecz Ekorozwoju.
Przygotować się na katastrofę
Wojciech Szymalski w rozmowie z Nowinami zauważa, że po powodzi w 1997 roku w naszym regionie przygotowano dokładne wytyczne i przewodniki dla mieszkańców na temat przygotowania się do ekstremalnych zjawisk pogodowych i zachowania się w ich trakcie. Obecnie są one dostępne na stronie Wojewódzkiego Centrum Zarządzania Kryzysowego w Katowicach.
– Nasza Fundacja Instytut na rzecz Ekorozwoju także przygotowała takie proste poradniki dla osób starszych, które mogą w przypadku takich zjawisk mieć szczególne problemy. Taka wiedza powinna być przekazywana wszystkim zagrożonym mieszkańcom poprzez szkolenia i regularny trening podstawowych zachowań. Takie treningi regularnie przechodzą służby strażackie i medyczne, ale powinni przechodzić go również mieszkańcy zagrożonych terenów. Obecnie wiele osób uczy się np. pierwszej pomocy medycznej, co jest pierwszym krokiem ku wyrabianiu dalszych zachowań zapobiegających negatywnym skutkom zjawisk pogodowych – dodaje Wojciech Szymalski z Instytutu Spraw Publicznych.
– Powiedzmy sobie szczerze – klimat zmienia się na naszych oczach i nad tym nie panujemy i pewnie jeszcze długo nikt nie będzie nad tym panował. To są sprawy losowe i nie jesteśmy w stanie tego przewidzieć. Jednak za każdym razem dostajemy od natury swego rodzaju lekcję, dowiadujemy się, co powinniśmy poprawić, jak lepiej koordynować nasze działania w takich sytuacjach – mówi Nowinom Szymon Musioł, Zastępca Wójta Gminy Lyski, który razem z wójt Sylwią Gabryelską– Ritzką brał udział w działaniach związanych z usuwaniem skutków nawałnicy w Pstrążnej oraz innych poszkodowanych miejscowościach.
Czy to, co robimy dla klimatu w Polsce i Europie ma sens?
W dyskusjach na temat klimatu często pojawia się wątek, że o przeciwdziałaniu zmianom klimatu mówi się tylko w Europie, natomiast na innych kontynentach budują na potęgę elektrownie węglowe i nie przejmują się emisją CO2. Pojawiają się głosy, że nawet jeśli Europa stanie się neutralna klimatycznie, to nie będzie to mieć większego wpływu na globalny klimat, bo Europa odpowiada za ułamek emisji CO2 itd. W związku z tym pojawia się pytanie, czy faktycznie tak jest, że te działania, podejmowane przez nas tu na miejscu, w ostatecznym rozrachunku mają sens?
– Każde działanie na rzecz ograniczenia zmian klimatu na sens, ponieważ potrzebne jest redukcja jak największej ilości emisji gazów cieplarnianych w jak najkrótszym czasie. W przeciwnym przypadku system klimatyczny Ziemi ulegnie rozregulowaniu i pogodę, a nawet pory roku trudniej będzie przewidzieć, niż to robimy dziś, albo w ogóle będzie to niemożliwe. Obawy związane z szybszą lub nadmierną redukcją emisji gazów cieplarnianych w Europie niż na innych kontynentach nie są związane z tym, że w innych miejscach świata nie ma świadomości zmian klimatu. Ta świadomość tam jest, tak samo, jak bardziej ekstremalne i nieoczekiwane zjawiska pogodowe, nawet groźniejsze niż w Europie. Jeśli narzeka się na zbyt szybkie tempo redukcji emisji gazów cieplarnianych Europie to jedynie z powodów gospodarczych. Szybsze ograniczanie emisji niż na innych kontynentach może wywołać wyższe koszty produkcji w Europie względem innych, przez co produkcja europejska będzie zbyt droga i społeczeństwo zacznie ubożeć, zamiast się bogacić. Mimo to obecnie najtańszym rodzajem energii potrzebnym gospodarce jest jej produkcja w źródłach bezemisyjnych, a nie z węgla, gazu ziemnego czy ropy naftowej. Cały świat inwestuje w te źródła energii, a gigantyczne inwestycje realizują także Chiny i Stany Zjednoczone – podsumowuje Wojciech Szymalski, prezes Instytutu na rzecz Ekorozwoju.
Wojciech Żołneczko
Najnowsze komentarze