Sobota, 23 listopada 2024

imieniny: Adeli, Klemensa, Orestesa

RSS

Dwa tygodnie musiałem przekonywać moją mamę, żeby się zgodziła na trumny w ogrodzie

04.06.2024 00:00 red

Z Krzysztofem Sosną, właścicielem firmy pogrzebowej Credo z Syryni, rozmawiamy o pochówkach, przygotowaniu zmarłego, pogrzebach tradycyjnych, kremacjach, trumnach, urnach, życzeniach rodzin zmarłych i zmianach w podejściu do pogrzebów, jakie nastąpiły w ciągu minionych lat.

– Fryderyk Kamczyk. Jak to się stało, że akurat zajął się pan taką działalnością? Rodzinne tradycje?

– Krzysztof Sosna. Nigdy nie myślałem, że będę się zajmować taką działalnością. Miałem całkiem inne wyobrażenie na swoją przyszłość. W wieku 24 lat kończyłem filologię germańską i byłem na drugim roku prawa, ale w kwietniu 2012 roku zmarła moja babcia i w sąsiedniej miejscowości organizowaliśmy pogrzeb. Okazało się, że właścicielka tej firmy pogrzebowej kończyła działalność. Po 20 latach rezygnowali z tej branży i wszyscy wyjeżdżali za granicę. To był taki mały impuls. Pomyślałem i zadałem sobie pytanie: Co będę w przyszłości robić? Bycie nauczycielem języka niemieckiego nie za bardzo mi odpowiadało, jakoś mnie to nie kręciło. Jeżeli chodzi o bycie prawnikiem, to jest to kierunek bardzo ciężki, a chcąc działać w zawodzie, trzeba na przykład mieć aplikację, którą nie wiadomo, czy udałoby mi się zrobić. Byłem jako młody chłopak ministrantem przez 15 lat, więc chodziłem na pogrzeby, nie było mi to obce. Później jednak okazało się, że to całkiem co innego, kiedy się jest na pogrzebie, a zupełnie coś innego, kiedy się pogrzeb organizuje. Dwa tygodnie musiałem przekonywać moją mamę, żeby się zgodziła, aby mieć trumny w ogrodzie. Mama, jak usłyszała o tym pomyśle, to stwierdziła, że jestem nienormalny. "Tu się uczysz, tu studiujesz, a tu chcesz zakład pogrzebowy otwierać?"– mówiła. Jednak stwierdziłem, że pojadę do tej właścicielki, która zamykała firmę, aby podpytać się o kilka rzeczy. Myślałem pod kątem marketingowym, że i pracowników bym już miał i nie byłbym nową firmą. I ostatecznie przejąłem ten zakład. Ta pani była bardzo szczęśliwa i zaoferowała pomoc. Tak to się zaczęło.

– Jakie były początki?

– Pierwszy mój karawan kosztował 2400 złotych, był to stary mercedes „E– klasa”, ale w związku z tym, że był trochę zniszczony, od razu szukałem kolejnego. Za miesiąc kupiłem w Rybniku za 5500 złotych kolejny karawan, to też był mercedes.

– Jak wyglądał pierwszy pogrzeb?

– To był niesamowity stres. Trzeba było pojechać po zmarłego do domu. Tak się złożyło, że był to dziadek mojej żony, której wtedy jeszcze nie znałem. Sam do końca nie wiedziałem, jaki będzie pierwszy kontakt ze zmarłym, nie wiedziałem, jak to będzie wyglądać, bo co innego stać obok kogoś, a co innego kogoś dotknąć. Ale jakoś mi to tak w miarę dobrze wyszło. Nie było to najgorsze, bo tego się obawiałem. Zawsze uważałem, że muszę jednak sam też to robić, bo co to za właściciel piekarni, co nie dotyka chleba lub nie wie, jak upiec chleb. Przy organizacji pomogła mi jeszcze była właścicielka tej firmy i wszystko udało się dobrze. Trzeba też pamiętać, że pracownicy, którzy niosą trumnę, nie mogą być ludźmi z przypadku, bo to wbrew pozorom nie jest wcale łatwe. Niosąc trumnę, trzeba równo zaczynać marsz, równo stawiać kroki, jak w wojsku, bo jak jedna osoba pomyli kroki, to wszyscy to odczuwają. Zawsze się też bałem opuszczania trumny do grobu, bałem się czy lina nie pęknie, czy ktoś jej nie puści. Później już doszło do tego, że zainwestowaliśmy w windę pogrzebową, jako jedni z pierwszych w okolicy.

– A potem kolejny i kolejne pogrzeby.

– Tak, jeździłem po zmarłych do prosektorium. Tam panowie w Rydułtowach te kilka rzeczy mi pokazali i dużo mnie nauczyli. Uczyłem się tego, widziałem co robią inni i to mi dużo dało.

– Trzeba mieć jednak jakieś predyspozycje psychiczne. Nie każdy umiałby to robić.

– Trzeba sobie to w głowie jakoś poukładać i nie można za dużo myśleć o wszystkim. To jest nasza praca, zmarłego trzeba umyć, godnie ubrać, przygotować i na tym nasza rola się kończy. Nie możemy myśleć np. o tym, czy ktoś mógł jeszcze żyć itd. Bogu dzięki, że nie jestem lekarzem ani pielęgniarką i ja dopiero wchodzę w takim momencie, kiedy już ode mnie nic nie zależy. To jest dla mnie komfortowe. Ja mam go godnie pochować, aby rodzina nie miała pretensji, bo i tak nic więcej nie mogę zrobić.

– Czyli pana firma odbiera zmarłego z domu, szpitala lub np. wypadku czy innego miejsca...

– Jeżeli mówimy o wypadkach, to wtedy najczęściej na takie zdarzenia przyjeżdża prokurator i on decyduje czy będzie przeprowadzona sekcja zwłok, czy ciało wydaje rodzinie i rodzina już wtedy może organizować pogrzeb. Wtedy my przyjeżdżamy i się tym zajmujemy. Jeśli prokurator decyduje, że będzie sekcja, to prokuratura ma podpisaną umowę z konkretną firmą, która zabiera zmarłego do prosektorium. W naszym okręgu jest to najczęściej Jastrzębie– Zdrój. Tam są wykonywane sekcje i dopiero potem my go odbieramy. Odbieramy też zmarłego ze szpitala i domów prywatnych, hospicjów, domów seniora itd. Sytuacje są przeróżne, ktoś odchodzi na wczasach, czy w sanatorium. Odbieramy też zmarłych z innych państw, ale tutaj trzeba przestrzegać pewnych zasad i prawa miejscowego. Jeżeli tam na miejscu jest ktoś z rodziny i dobrze posługuje się językiem, to mamy ułatwione zadanie. Trzeba bowiem mieć stosowne dokumenty itd., potrzebny jest kontakt z konsulatem. Najtrudniej jest, jak ktoś jedzie do Niemiec czy do Holandii do pracy i tam odchodzi, to wtedy jest dużo pracy dla zakładu, aby tego zmarłego przywieźć.

– Jak wygląda przygotowanie zmarłego do pogrzebu? Makijaż, ubiór?

– Najczęściej jest tak, że na przykład przywozimy osobę zmarłą ze szpitala, to czekamy na rodzinę. Rodzina do nas przyjdzie z dokumentami, to u nas przeważnie jest tak, że rodzina w większości przypadków przynosi ubrania. Czasem ludzie pytają nas o to, czy lepiej kupić nowe ubrania, czy lepiej wybrać te, które zmarły nosił. Ja jestem zwolennikiem tego, aby dać ubrania, które nosił zmarły. Przygotowania zaczynają się od umycia osoby zmarłej. Trzeba pozabezpieczać pewne rzeczy i potem się zmarłego ubiera. Na początku należy jednak wysuszyć ciało, bo jest mokre po wyciągnięciu z chłodni. Co do makijażu, to zawsze pytamy o to rodzinę. Proszę sobie wyobrazić 80– letnią panią, która całe życie się nie pudrowała, zaś w trumnie będzie miała makijaż.

– Czyli nie chcecie robić ze zmarłego kogoś, kim nie był?

– Robimy tak, jak sobie życzy rodzina. Mieliśmy sytuację, że zmarła osoba w wieku 50 lat, czyli młoda osoba, która całe życie pracowała jako księgowa. Córka powiedziała, że mama zawsze chodziła ładnie umalowana, na ustach miała czerwoną szminkę, paznokcie na czerwono i tak też została pochowana. Wtedy zazwyczaj prosimy rodzinę o zdjęcie, żeby zobaczyć, jak ktoś miał ułożone włosy itd. Często nie da się odwzorować tego, bo jeżeli ktoś jest po długiej ciężkiej chorobie np. nowotworowej, był intubowany itd., to w tym przypadku nie jesteśmy w stanie tego przygotować.

– Ile ma pan pogrzebów w roku, w tygodniu itd.?

– To jest bardzo różnie, czasem tydzień jest bez pogrzebu, a czasem jest dużo. Z reguły w maju, czerwcu i w okresie letnim jest spokojniej, a wiosną, jesienią, zimą to jest dużo pogrzebów. Widać to przy wielkiej zmianie pogody, głównie temperatury. Ogólnie robimy rocznie 400 pogrzebów.

– Co się zmieniło od momentu, kiedy zaczynał pan działalność. Czy jeszcze są kondukty pogrzebowe? Czy są jakieś nowinki w tej branży?

– Teraz nie ma już konduktów z domu. Kiedyś było tak, że przyjeżdżało się ze zmarłym do domu, gdzie się odbywały modlitwy różańcowe. Tam jeszcze było pożegnanie. Czekało się na księdza, który przyszedł do domu, tam odprawił pierwszą stację i potem wyruszał kondukt do kościoła. Często towarzyszyła zmarłemu orkiestra. Teraz w większości parafii są kaplice przedpogrzebowe i tam zostają odprawione modlitwy. Nie praktykuje się już tego, że zmarłego przywozi się do domu, chyba że na indywidualne życzenie rodziny. Taka możliwość istnieje, ale zdarza się bardzo rzadko, są to 3– 4 takie sytuacje na rok, przynajmniej w taki sposób zmarły może pożegnać się ze swoim domem.

Zmieniło się podejście do firmy pogrzebowej, kiedyś rodzina cieszyła się, że wszystko poszło bardzo dobrze, że pracownicy nie byli za mocno pijani. Teraz nie ma miejsca na coś takiego. Poziom firm pogrzebowych jest wysoki. Ja traktuję to jako misję, nie pracuję w wyznaczonych godzinach. Życzenia rodzin zaś są przeróżne.

– Jakie to są życzenia?

– Zdarza się, że ludzie mają życzenie, aby na samym końcu uroczystości odsłuchać ulubioną piosenkę zmarłego. Ostatnio mieliśmy sytuację, że rodzina chciała, aby na pogrzebie były płatki róż i każdy uczestnik mógł wrzucić garść tych płatków do grobu. To jest takie bardziej z zachodu, z Niemiec. Jest taki stojak z kremowymi lub czerwonymi różami i każdy wrzuca. Czasem ktoś chce ułożyć kwiaty wokół zmarłego, zdarzyło nam się, że mieliśmy pana, który lubił wędkować i rodzina dała mu do trumny wędki, albo murarzowi rajbetkę, waserwogę i kielnię. Czasem ktoś da "małpkę" do środka czy piwo. Zawsze mówię, że jeżeli ktoś ma mieć przez to spokojniejsze sumienie, to to dlaczego nie.

– A pieniądze też się daje?

– Tak, ale jest to zaczerpnięte z mitologii, ten zwyczaj nie zrodził się w chrześcijaństwie. Niektórzy dają chleb i sól. Pieniądze, okulary to jest najczęściej spotykane. No i wiadomo, różaniec na ręce.

– Jest też to pożegnanie: Z Panem Bogiem, Z Bogiem...

– To też, wydaje mi się, ma wielkie znaczenie, że jednak kiedy się z tego domu wychodzi ten ostatni raz, to jest to godne pożegnanie zmarłego, i z rodziną, i z tym domem. Teraz to się praktykuje w kaplicy pogrzebowej.

– A co z przesądami, np. że kwiaty muszą zostać 30 dni na grobie?

– Ja nie wierzę w przesądy. Niektórzy mają przesąd, że jak zmarły w sobotę i niedzielę nie jest pochowany, to pociągnie za sobą dwóch albo trzech. Czasem tak się zdarzy i działa ludzka wyobraźnia. Ktoś próbuje czasem doszukiwać się czegoś, czego nie ma. Najczęściej są jeszcze takie praktyki, że właśnie te kwiaty na grobie, które się trzyma do mszy trzydziestodniowej. Jak moja babcia zmarła, to moja mama widziała, że te kwiaty są już nieładne i usunęła je wcześniej. Widziała to krewna i w ostry sposób wyraziła niezadowolenie i moja mama z powrotem z kosza te kwiaty wyciągała na grób (śmiech). Powiem szczerze, rozmawiałem kiedyś z pewnym księdzem. Była sytuacja, że pani zmarła 13 października i teraz padło pytanie, co zrobić na święto Wszystkich Świętych. Czy ten grób tak trzymać, gdyż znajdowało się tam bardzo dużo kwiatów, bo to była mama od znanych dwóch braci. Ksiądz mi powiedział, że są to zabobony i zawsze najważniejsze, żeby było czysto i ładnie. W niektórych parafiach jest tak, że nawet sześć tygodni się trzyma kwiaty. Jeżeli jednak jest urna z prochami i od razu jest pomnik po pogrzebie, to już odchodzi się od tej praktyki, bo np. pomnik się odbarwi itd.

– A jak już mówimy o kwiatach? Jaki jest teraz trend? Jest ich mniej?

– Co do najbliższej rodziny to widzę, że kwiaty są ciągle bardzo ważnym aspektem, a jeżeli chodzi o dalszych krewnych, to już niekoniecznie. Czasami ktoś przynosi znicz albo ktoś przychodzi z różą. Czasem sąsiedzi składają się na mszę za zmarłego i termin takiej mszy jest ogłaszany w dniu pogrzebu. Zaczyna się to zmieniać.

– Jakie mamy rodzaje trumien i jakie są najczęściej wybierane? Które są najdroższe?

– Trumny dzielimy na miękkie i twarde. Miękkie trumny są z drewna miękkiego, jak sosna, świerk, olcha. A te drugie są z twardego drewna, jak buk, dąb czy jesion. Czasem trumna jest oklejona i wygląda jak dębowa, ale taka nie jest. Jeśli na trumnie są sęki, to znaczy, że jest dębowa, jeśli ich nie ma, to jest to oklejona trumna. Ostatnio mamy w swojej ofercie trumny metalowe i one są najdroższe, są wykonywane z aluminium i całe uszczelnione, a wieko jest wykonane nie tak, jak w normalnej trumnie, tylko zamyka się go i dociąga korbką, aby dochodziło do uszczelki. Takie trumny są używane głównie w Stanach Zjednoczonych. Mamy w ofercie też "złotą trumnę", która jest wykonana z metalu i lakierowana tak jak samochody. Koszt takiej trumny to około 11 tysięcy złotych.

– Czyli po stu latach może się zdarzyć, że zwłoki w tej trumnie z uszczelką będą całe, bez rozkładu?

– Dokładnie, tak może być.

– A jak wygląda sprawa kremacji?

– Inaczej jest w miastach, a inaczej na wsiach. W dużych miastach w większości są to kremacje. Na wioskach na 30 pogrzebów jest jedna albo dwie. Zazwyczaj kremacje są w przypadku, kiedy odchodzi młoda osoba. Często też na kremację decyduje się rodzina ze względów finansowych. Czasami jest około 2,5 – 3 tysięce różnicy, więc to jest dużo. Jeszcze w tym pogrzebie kremacyjnym, firma pogrzebowa jest w stanie zmieścić się w zasiłku pogrzebowym, a w przypadku pogrzebu tradycyjnego niekoniecznie. Jest to też związane z tym, że zostaje pomnik i nie tworzy się kolejnych miejsc grobowych. W takim grobie może być cała rodzina, bo nie ma ograniczenia co do urn. Ja już mam ustalone, że chcę być pochowany z całą moją rodziną w grobie, gdzie są moi dziadkowie, mój ojczym i gdzie kiedyś będzie moja mama. Nie ma dla mnie różnicy, czy to będzie kremacja, czy tradycyjny pochówek, byle będę pochowany w rodzinnym grobie.

– To jakie są rodzaje urn?

– Najczęściej ludzie wybierają urnę pod kątem trwałości i estetyki. Często w istniejących już nagrobkach montujemy nisze urnowe i wtedy wybiera się urnę pod tym kątem. Istnieją urny całkowicie biodegradowalne, które po jakimś czasie się całkowicie rozłożą, są urny metalowe, urny odlewane, są urny wykonane z mosiądzu, ceramiczne, szklane, drewniane....

Ostatnio pojawił się również pewien inny trend. Istnieje też coś takiego jak relikwiarze. W polskim prawie jest tak, że urnę z prochami należy złożyć w grobie bądź rozsypać na morzu. W innych krajach jest jednak takie coś, jak relikwiarz i czasem się zdarza, że jeśli rodzina chce, to można delikatnie tego prochu odsypać i zabiera się go do domu. One są w formie serduszka czy naszyjnika. W ten sposób ta cząstka ukochanego jest z nimi na stałe. Tak jednak głównie dzieje się w krajach zachodnich.

– Jak zatem wygląda przygotowanie osoby zmarłej do kremacji? Czym to się różni od pogrzebu tradycyjnego?

– Musi być trumna kremacyjna, która się spali i urna. Trumny są zazwyczaj ekologiczne, które mają wytrzymałość do 100 kg. Jeżeli ktoś jest tęższy, to musi być trumna drewniana. Co do samego pożegnania, to kiedyś wyglądało to w ten sposób, że do pożegnania była trumna, którą się wypożyczało i później zmarłego dawało się do trumny, która została razem z nim skremowana. Wtedy całą wyściółkę się wymieniało, teraz jest tak, że mamy wyściółki, które obejmują także zewnętrzną część trumny kremacyjnej i w ogóle nie widać, że to jest trumna kartonowa. W takiej trumnie odbywa się i pożegnanie i sama kremacja. Co do przygotowania, to nie ma większych różnic, zmarły jednak musi mieć wyciągnięty rozrusznik serca. Kremacja trwa około 90– 110 minut. Ciekawostką jest fakt, że inna ilość prochu jest z człowieka tej samej postury, ale mającego 30 lat, niż człowieka, który ma np. 70 lat. Osoby starsze mają już zwapniałe kości i tego prochu jest mniej. Czasami jest 1/3 więcej prochu z osoby młodej. Kremacja odbywa się w temperaturze 1200 stopni Celsjusza.

– Podczas kremacji spala się cały człowiek? Kości też, czy np. są zmielone?

– Głównie chodzi o to, żeby wszystkie tkanki tłuszczowe się skremowały. Kości nie zostają w całości spalone, ale troszkę w większych elementach i wtedy aby zrobić z nich proch, to są poddawane nie mieleniu, ale tłuczeniu. Jest taka specjalna maszyna z trzema ołowianymi kulami i następuje rozdrobnienie kości na mniejsze elementy.

– A jakieś nietypowe pochówki?

– Jakiś czas temu przeprowadzona była ekshumacja księdza w Lubomi. I okazało się, że po 170 latach od złożenia w grobie, pozostały jeszcze kości i były szczątki szat liturgicznych. Kiedyś te ubrania były wykonywane z mocniejszego materiału. Zdarzyło nam się też zrobić pochówek, na którym była jedna osoba (i to nie była pandemia). Partnerka zmarłego nie poinformowała nikogo z rodziny. Został zorganizowany pochówek i była sama, bez księdza, rodziny i sąsiadów. Pani sama się pomodliła modlitwy Ojcze nasz i Zdrowaś Mario. Mieliśmy dwa takie przypadki.

– Wróćmy jeszcze do samochodów. Teraz ile pan ma wozów i jaki jest najdroższy karawan, który stoi u pana w garażu?

– Jeżeli chodzi o ceny karawanów, to nie wiem czy są jakieś górne ograniczenia w tej branży (śmiech). Obecnie mam sześć aut pogrzebowych. Jeden z najdroższych, jaki mam to jest wóz kupiony 2 lata temu i wtedy kosztował niecałe pół miliona złotych. To jest limuzyna, również marki mercedes klasy E W– 213. Przerobiony przez niemiecką firmę na samochód pogrzebowy.

– Co taki wóz ma, czego nie ma w normalnym samochodzie?

– Wydaje mi się, że z tymi samochodami jest tak, jak kiedyś z rzeczami "idącymi" na kopalnię. Nie do końca tak dużo musi to wszystko kosztować, ale że to jest branża pogrzebowa, to te koszty są całkiem inne. Część firm pogrzebowych bazuje na busach. Ja zaś uważam, że do konduktu ten samochód musi być bardziej na bazie limuzyny. To musi wyglądać lepiej. Te samochody mają przedłużoną całą podłogę, rozstaw osi jest rozszerzany, więc to jest chyba taki największy koszt. Kolejna sprawa to zabudowa. To wszystko jest nietypowe, to są samochody na specjalne zamówienia. I przez to są takie koszty. Zdarzyło mi się jednak na pogrzebie, że samochodu nie dało się otworzyć z tyłu. Nie mogliśmy wyciągnąć urny z prochami podczas ceremonii pogrzebowej. Proszę sobie wyobrazić tę sytuację. Jechaliśmy na szybko do mechanika, który wyciął dziurę i wyciągnęliśmy urnę. Dlatego to wszystko musi być dobrze zrobione. Samochód ten jest zarejestrowany jako specjalny, pogrzebowy, musi mieć jeszcze opinię z sanepidu i musi być odgrodzony tył od miejsca kierowcy i pasażera. Wszystko jest wykonane z łatwego do czyszczenia materiału, po każdym przewozie trzeba taki samochód dezynfekować, przeczyścić i przemyć, bo sytuacje są różne.

– A jaka będzie przyszłość? Kolumbaria?

– W ciągu 10– 20 lat będzie to chyba największy trend. Na wioskach tego nie widać, ale np. jeżeli cała rodzina wyjedzie i zostanie tylko grób, to nie ma się nim, kto opiekować. Młodzi ludzie w większości idą w tym kierunku.

Chciałbym jeszcze na koniec dodać jedną rzecz. Chodzi o sprawy związane z majątkiem, testamentem itd. My na przykład bardzo często to widzimy, ile osób nie ma uregulowanych spraw majątkowych. Kiedy to nie jest załatwione, to po śmierci są faktycznie kłopoty, bo rodzina zostaje i zaczynają się zwady, problemy. Można uniknąć wielu niepotrzebnych rzeczy, nie zostawiając rodzinie dodatkowego problemu. Dużo jest właśnie takich sytuacji, że już tu u nas przy załatwianiu pogrzebu rodzina zaczyna się kłócić. Jeden mówi, że nie ma domu, bo nie ma zrobionego porządku, choć tam mieszka, drugi mówi do brata, że to on jest „na chałupie” itd. Zdarza się sytuacja, że ktoś całe życie się rodzicami opiekuje, dba o nich, a po ich śmierci drugi brat czy siostra się pojawia i zaczynają się problemy, czyli kwestie zachowku, spadku itd. Czasami wolą rodziców byłoby coś innego, a jest inaczej. Nie zawsze ktoś chce dom przepisać, ale warto zrobić testament.

  • Numer: 23 (1228)
  • Data wydania: 04.06.24
Czytaj e-gazetę