Sobota, 23 listopada 2024

imieniny: Adeli, Klemensa, Orestesa

RSS

Pierwszą bramkę strzelę dla mamy

25.05.2004 00:00
Przed samym wyjazdem na mecz zawija śląskie rolady, bo nikt w domu nie potrafi ich zrobić równie dobrych, jak on. Mógłby być kucharzem, wybrał zawód piłkarza. Nic dziwnego, Piotr Szymiczek, obrońca Odry Wodzisław, od dzieciństwa palił się do piłki. To jego żywioł.
Kiedy w sezonie 1995/96 Odra Wodzisław awansowała do pierwszej ligi, Piotr Szymiczek, skromny chłopak z wiejskiego klubu, marzył o tym, żeby kiedyś zagrać w tej drużynie. Zaczynał w B klasie, w Unii Turza Śląska, potem przez pięć lat grał w juniorach Odry Wodzisław, występował też z drugim zespołem w czwartej lidze. Po kilku latach jego marzenia się spełniły. 7 stycznia 2003 roku przyszedł na pierwszy trening z pierwszym zespołem, a 24 maja tego samego roku, trzy dni po swoich urodzinach, zadebiutował w wyjazdowym meczu z Dos-pelem Katowice. Tych dwóch dat nie zapomni do końca życia.

Spokojnie, to tylko mecz

Mile wspominam pierwszy trening. Pamiętam, trener Wieczorek przedstawił mnie wszystkim piłkarzom, zespół przyjął mnie bardzo dobrze - wspomina zawodnik Odry. Kilka miesięcy później Piotrek zagrał w pierwszym ligowym spotkaniu. O tym, że trener wybrał mnie do podstawowej jedenastki, dowiedziałem się dwa dni wcześniej i bardzo to przeżywałem. Starałem się przygotować psychicznie, bo czułem, jak adrenalina od razu poszła w górę - opowiada pił-karz. Dodaje, że nigdy nie zapomni atmosfery tego spotkania i wrzawy kibiców na trybunach. W pierwszej połowie był bardzo stremowany i to przeszkadzało mu w grze. W szatni postanowił więc powściągnąć swoje emocje. Pomyślałem, że nie mam nic do stracenia, a więcej do zyskania i wybiegłem na murawę bardziej wyluzowany. Drugą połowę rozegrałem znacznie lepiej, niestety i tak wtedy przegraliśmy 2:1 - dodaje. Od tego czasu obrońca Odry okrzepł w grze, a jego nazwisko pojawiło się  na łamach sportowych gazet. Dwa razy znalazł się w najlepszej śląskiej jedenastce typowanej przez dziennikarzy, a w ubiegłym miesiącu, ze znaczną przewagą głosów, prowadził w rankingu internautów na najlepszego piłkarza. Niemal w ostatniej chwili wyprzedził go jednak Marcin Bęben, który zaskarbił sobie w tym czasie sympatię kibiców po rewelacyjnie obronionym rzucie karnym w meczu z Polonią Warszawa.

Nosem się nie gra

Dzisiaj Piotrek ma na swoim koncie  siedem rozegranych w całości meczów, ósmy (również z Dos-pelem Katowice, ale rok później) został dramatycznie przerwany w 61 minucie. Zderzyłem się z piłkarzem przeciwnej drużyny tak nieszczęśliwie, że złamałem nos i musiałem opuścić boisko - mówi Piotr Szymiczek. Mimo bolesnego urazu, ani przez chwilę nie przestał myśleć o tym, co się dzieje na wodzisławskim stadionie. W mknącej do szpitala karetce pogotowia poprosił więc lekarkę, żeby ...włączyła radio z relacją z meczu na żywo. Już na drugi dzień po wypadku, z opatrunkiem na nosie, uczestniczył w treningu i nie mógł odżałować, że z powodu niedyspozycji nie wystąpi w kolejnym, ligowym spotkaniu. Gotów był zagrać nawet w specjalnej opasce na twarzy. Uraz nosa nie przekszkadzałby mi w grze. Dałbym sobie radę - zapewnia piłkarz.

Tata by się cieszył

Piotr Szymiczek mieszka w Turzy Śląskiej, w gminie Gorzyce. W rodzinnej miejscowości ma wielu kibiców i sympatyków, którzy razem z nim przeżywają wszystkie jego wzloty i upadki na boisku. Najwierniejszym kibicem Piotrka jest jednak jego mama, która stara się być na każdym meczu. Anna Szymiczek pracuje w miejscowym sklepie. W poniedziałki, po każdej kolejce spotkań ligowych, pierwsza przegląda gazety ze sportowymi  komentarzami i recenzjami meczów. A jak mam na drugą zmianę, to z samego rana biegnę po prasę, bo chcę wiedzieć, co o nim napisali - mówi mama piłkarza. Wspomina, że początki sportowej kariery nie były łatwe. Uczył się w szkole gas-tronomicznej, a praktykę miał w wodzisławskiej restauracji Ostrawa. Ja z kolei pracowałam w Chałupkach. Gnałam więc co sił samochodem, żeby go odebrać z Wodzisławia i zawieźć na trening, który odbywał sie na boisku, na Wilchwach. Potem czekałam na niego w aucie, aż skończy ćwiczenia. I tak było co tydzień. Myślałam jednak wtedy, że ten wysiłek nie pójdzie na marne i nie pomyliłam się. Teraz jestem z niego dumna - mówi pani Anna. Od dwudziestu jeden lat jest wdową, sama wychowała czworo dzieci. Piotrek jest najmłodszym z rodzeństwa, swojego tatę zna tylko ze zdjęć. Ojciec zginął tragicznie, kiedy chłopczyk miał rok i trzy miesiące. Wracał z drugiej zmiany na kopalni Anna,  na przejściu dla pieszych potrącił go samochód. Za życia był prezesem klubu Unia Turza Śląska, interesował się sportem. Dzisiaj pewnie cieszyłby się z sukcesów syna.

Rodzina kibicuje

Starszy o sześć lat brat piłkarza, Krzysztof, pracuje jako mechanik autobusowy, dwie również starsze siostry, Ewa i Basia, mają już swoje rodziny i dzieci. Wszyscy śledzą rozgrywki I ligi i kibicują najmłodszemu bratu. Wszyscy też, za wyjątkiem pani Barbary, która niedawno urodziła dziecko, są obecni na każdym meczu rozgrywanym na wodzisławskim stadionie. Piotrek jest wdzięczny całej swojej rodzinie za wsparcie duchowe, a szczególnie mamie, która jest dla niego najbliższą sercu osobą. Postanowił, że pierwszą bramkę zdobytą w lidze zadedykuje właśnie jej. Pani Anna odpowiada mu na to, że gdyby miał dziewczynę, to by pewnie jej ofiarował tego gola.  Nawet gdybym miał dziewczynę, to pierwsza bramka jest dla ciebie - zapewnił ją jeszcze raz Piotrek.

Rekord na podwórku

W piłkę gra od piętnastu lat. Pierwsze treningi organizował u siebie na podwórku. Grał z bratem Krzysztofem i z kolegami. Nieraz wołałam ich na kolację, a oni mi odpowiadali tylko: „zaraz, zaraz” i dalej grali - wspomina dzisiaj pani Anna. Dodaje, że najmłodszy syn zawsze palił się do piłki. Jak tylko jakiś prezent miał dostać, to chciał tylko jedno: piłkę i nic więcej - opowiada mama zawodnika. Piotr wspomina, jak grał przed domem, ustanowił nawet własny rekord: osiemdziesiąt podbić piłką za jednym zamachem. Kiedy miał piętnaście lat zaczął grać w Unii Turza Śląska. Dobrze wspominam ten okres. Pierwszym moim trenerem był Jerzy Szkatuła, od którego dużo się nauczyłem. Prezesem klubu był Henryk Kaleta. Dziękuję mu dzisiaj  za wsparcie i za to, że nie czynił mi żadnych przeszkód, kiedy chciałem przejść do juniorów Odry - mówi Piotr Szymiczek. Na jednym z meczów klasy B zauważył go Andrzej Dzierżęga, ówczesny kierownik drużyny juniorów. Niebawem młodziutki zawodnik trafił pod skrzydła trenera Bronisława Majcherka. Potem trenował pod opieką Mariana Piechaczka, a obecnie Ryszarda Wieczorka i Janusza  Kosubka. Trener Wieczorek to profesjonalista. Życzę mu, żeby kiedyś przejął kadrę narodową, bo naprawdę na to zasługuje - ocenia piłkarz.

Robi najlepsze rolady

Teraz Piotrek marzy o tym, żeby kiedyś wystąpić w koszulce z orzeł-kiem. Wiem, że do tego jest daleka droga, ale myślę, że do spełnienia. Już sam sobie nieraz udowodniłem, że jak coś bardzo chcę osiągnąć, to dopinam swego. Mam nadzieję, że i tym razem mi się uda - dodaje Piotr Szymiczek. Skończył szkołę gastronomiczną, jest więc wykształconym kucharzem, który na dodatek świetnie gotuje. Nikt nie robi takich dobrych zrazów, jak on. Czasem zawija rolady jeszcze przed samym wyjazdem na mecz, a kiedy ma niedzielę wolną, to gotuje niedzielny obiad. Lubi krzątać się w kuchni ale piłka i tak jest bliższa jego sercu.

Piotr Szymiczek
Urodzony: 21 maja 1982 r.,
Znak zodiaku: w zależności od horoskopów Byk lub Bliźnięta
Debiut w I lidze: 24 maja 2003 r. w meczu z Dospelem Katowice
Liczba rozegranych meczów w I lidze: 8
Ulubiony klub: Real Madryt,
Klub, w którym chciałby grać:  Odra Wodzisław
Podróż życia: USA
Ulubiona muzyka: Sting, Eros Ramazzoti
Ulubiona potrawa: zupa pomidorowa i pstrąg w galarecie
Ulubiony kolor: niebieski,
Ostatnio przeczytana książka: biografia kolarza Lance Armstronga
Marzenia: jedno już mu się spełniło - to gra w pierwszej lidze, a drugie to założenie rodziny.

Iza Salamon
  • Numer: 22 (226)
  • Data wydania: 25.05.04