Piątek, 17 maja 2024

imieniny: Sławomira, Paschalisa, Weroniki

RSS

Jak góry to z góry

31.07.2002 00:00
Co roku przygotowuje sprzęt, trasę wyprawy, rezerwuje urlop i wyrusza w góry. To jego pasja. Krzysztof Łapka zdobył już dziesięć czterotysięczników, a za dwa dni wyrusza na Kaukaz. Tam wraz z kolegami podejmie próbę zdobycia najwyższej góry w Europie - i o dziwo nie jest to Mont Blanc.

Przygodę z górami rozpoczął kilkanaście lat temu. Na początku przemierzał oczywiście polskie szlaki, jednak to był dopiero przedsmak tego, czego doświadczył w Alpach. Tutaj spędził najwięcej czasu. Już w 1993, wyruszył w wysokie Taury w Austrii. Wraz z doświadczeniem przybywało kolejnych osiągnięć. Najpierw były trzytysięczne szczyty, aż w końcu w 1995 r. zdobył Mont Blanc (4807 m n.p.m.). Powszechnie to właśnie ta góra nazywana jest najwyższą w Europie, jednak geograficzna granica pomiędzy kontynentami wskazuje na to, że pierwszym, co do wielkości w Europie, jest Elbrus (5633 m n.p.m.). Sami alpiniści mają na ten temat różne zdanie, dlatego też chcąc zdobyć „Koronę ziemi” (najwyższe szczyty wszystkich kontynentów), na wszelki wypadek zaliczają również Elbrus. To właśnie tam wybieram się 2 sierpnia - tłumaczy pan Krzysztof. Oczywiście górskimi wędrówkami „zaraził” również żonę i dwie córki, jednak poważniejsze wyprawy planuje wraz z doświadczonymi kolegami. W ostatnich latach zdobył kolejne czterotysięczniki m.in. w Alpach Berneńskich i rok temu w Alpach Walijskich. Ostatnim z nich był Allalinhorn (4027 m n.p.m.). To było niezwykłe przeżycie - mówi. Miałem już w swojej kolekcji dziewięć tego typu szczytów i choć w górach nie jest najważniejsze bicie rekordów to walczyłem z myślami. Dziesięć to ciekawie brzmi, jednak decyzja o wyjściu na szlak była bardzo trudna, bowiem nie dopisywała pogoda. Jednak spróbowałem. To był ostatni dzień wyprawy. Szedłem sam, nie miałem wiele czasu, więc skorzystałem z kolejki, którą wjechałem na wysokość 3500 m n.p.m. Tutaj po raz kolejny w głowie pojawiło się wahanie. Było bardzo zimno, widoczność fatalna i mocno wiało. Gorączkowo obliczałem, ile czasu potrzebuję na dotarcie na szczyt i powrót. Było to bardzo ważne, bowiem kolejka po raz ostatni zjeżdżała o godz. 15.30. Jeśli nie zdążę - pomyślałem,  to muszę sobie radzić sam. Zaryzykowałem, jednak już po chwili po raz kolejny po głowie krążyło zwątpienie. Nic nie widziałem i traciłem orientację, jednak grupa schodzących alpinistów była dla mnie motywacją, nabrałem odwagi i przekonania, że może się powieść. Udało się, dziesiąty czterotysięcznik zdobyty. W drodze powrotnej już wiedziałem, że kolejka jest nieczynna. Miałem jednak sporo szczęścia, bowiem okazało się, że do zjazdu przygotowuje się ekipa techniczna kończąca pracę. Zabrałem się z nimi.

Krzysztof  Łapka, jak sam mówi, nie przeżył w górach sytuacji ekstremalnej, choć chwil próby nie brakowało. Jedna z tego typu sytuacji zaistniała podczas schodzenia z czterotysięcznego szczytu Jung Frau w Alpach Berneńskich. Choć rzadko członkowie grupy, z którymi chodzi po górach, wiążą się liną, tym razem ta metoda zabezpieczenia okazała się zbawienną. Już minęliśmy najgorszy odcinek trasy, aż tu nagle, ni stąd ni zowąd... leżę. To był dla mnie znak, że kolega jedzie po śniegu, po prostu się zsuwa. Momentalnie obróciłem się na brzuch i wbiłem czekan, aby wyhamować. Poszło mi całkiem nieźle, choć wcześniej tego nie trenowałem. Okazało się, że jeden z raków mu się odpiął i automatycznie sunął w dół. Nade mną było jeszcze dwóch kolegów i na szczęście udało się nam go wyhamować. Strach pomyśleć, co by się stało gdybyśmy nie związali się liną. Takie są góry. Nie można ich lekceważyć. Są momenty, w których nie widać czubka własnego buta, a trzeba iść przed siebie. Wędrówka w takich warunkach to nie lada sztuka, o życiu decydują centymetry - mówi K. Łapka.

Z ostatniej wyprawy jeszcze dobrze się nie rozpakował. W lipcu, wraz z siedmioma kolegami, zdobył słoweński Triglav (2864 m n.p.m.), włoską Marmoladę (3345 m n.p.m.) i austriacki Wildspitze (3768 m n.p.m.). Wbrew pozorom nie były to łatwe trasy, część z nich należało pokonać lodowcem, a marsz utrudniały niesprzyjające warunki pogodowe. To było dobre przygotowanie do wyjazdu na Kaukaz.

Wielu zadaje sobie pytanie, po co to wszystko, przecież to szalenie niebezpieczne, a poza tym pochłania sporo środków finansowych. Jednak on sam górami jest pochłonięty. Dla mnie góry to nie tylko wspinaczka. Odbieram je całościowo z olbrzymim ich bogactwem. Góry to również przeżycia wewnętrzne, przyroda, która jest przepiękna, a także więź między ludźmi. Tam wysoko jeden musi liczyć na drugiego. Oczywiście ważne jest zdobycie szczytu. To wielka wartość, trzeba się wspinać, aby doświadczyć niesamowitych przeżyć. Kiedyś przeczytałem w jednym z opowiadań stwierdzenie, z którym zgadzam się całkowicie: „Cudne góry tylko z góry”.

Rafał Jabłoński

  • Numer: 31 (151)
  • Data wydania: 31.07.02