Czwartek, 26 grudnia 2024

imieniny: Szczepana, Dionizego

RSS

Prawie jak w raju

15.05.2002 00:00
Pieczeń z alpaka, czyli z lamy, pudding ze słodkich ziemniaków, miecznik z rusztu podany z limonkami, grillowane krokiety z krewetkami i rybami to tylko niektóre atrakcje kulinarne jakie mógł zakosztować pan Jarosław w swej ostatniej podróży. Inne to oczywiście  atrakcje turystyczne, wspaniałe zresztą, jakżeby inaczej, kiedy zwiedza się Wyspę Szczęśliwą i pępek świata.

Wycieczka była nagrodą jaką otrzymał w miejscu swego zatrudnienia. Pracodawcy trafili w dziesiątkę, ponieważ odwiecznym marzeniem pana Jarka był wyjazd do Ameryki Południowej. Dziesięć dni spędził na karaibskiej wyspie Aruba i w Peru.

Aruba leży 20 km od wybrzeży Wenezueli, uważana jest za najpiękniejszą wyspę Małych Antyli z pięknymi białymi plażami, szmaragdowym morzem i rafami koralowymi.

Mieszkaliśmy na najpiękniejszej części wybrzeża pd.-wsch. Aruby - Palm Beatch. Liczba zamieszkujących wyspę ludzi zbliżona jest do mieszkańców Wodzisławia Śl. Zamieszkują ją jednak ludzie o ok. 40 narodowościach - tłumaczy pan Jarosław. Obok siebie żyją katolicy, protestanci, hinduiści, muzułmanie i wyznawcy judaizmu.

POLACY SENSACJĄ

Corocznie wyspę odwiedza ok. 200 tys. turystów, Polaków jest tu jednak jak na lekarstwo, dlatego przyjazd większej grupy polskich turystów wzbudził tu niemałą sensację.

Pisano o nas w każdej gazecie - śmieje się pan Jarosław.

Pierwsze dni podróży to delektowanie się walorami przyrodniczymi Aruby.

Większa część wyspy jest pustynna, z dużymi kaktusami i drzewami divi divi. Na wyspie żyją na wolności dużo płazów i ptaków, m.in. pelikany, papugi ary, a na pustyni w rezerwatach dziko żyjące osły - wspomina. Dla turystów stworzono tu istny raj. Miasto Oranjestad, stolica Aruby, posiada port oraz wiele hoteli, restauracji, sklepów w stylu dysneylandu. Wszystko jest bardzo kolorowe. Drugą nazwą używaną na wyspie jest Wyspa Szczęśliwa, nazwę tę spotkać można w wielu miejscach np. na tablicach rejestracyjnych samochodów. Obok ekskluzywnych hoteli z basenami, kortami, kasynami jest możliwość korzystania z wielu innych atrakcji, np. wodnych. Mieliśmy okazję pływać katamaranem, nurkować podziwiając jedne z najpiękniejszych raf koralowych na świecie oraz pływać na głębokości 50 m łodzią podwodną. Prócz walorów przyrodniczych wspomina również miejscowe wypieki, robione w formie polskich tortów.

NA BÓLE KOKA

Z Aruby polecieli do Limy, stolicy Peru. Tu niesamowite wrażenie zrobiły na nim góry, które, choć nie rosną na nich żadne drzewa, mają intensywnie zielony kolor. Wrażenie oczywiście zrobiły również na nim ruiny Machu Picchu, starożytnego miasta Inków. To zaginione miasto, odkryte w początkach XX w., to najważniejsza budowla Ameryki Południowej, uznawana za jeden z cudów świata. Do ruin dojeżdża się autobusami po krętych i stromych drogach, a Machu Picchu wygląda tak, jakby było zawieszone pośród górskiej mgły. Przyszedł też czas na Cuzco, starożytną stolicę państwa Inków, której nazwa w języku Inków Keczua oznacza pępek świata.

Miasto to leży na wysokości 3400 m n.p.m. Większość turystów cierpi z tego powodu na wysokościową chorobę, objawiającą się wymiotami i bólami głowy. Mieszkańcy za najlepszą  na to odtrutkę uważają picie ogromnych ilości herbaty z liści koki - tłumaczy. Liście takie mieliśmy też okazję żuć na specjalnie przygotowanym dla nas rytuale podziękowania ziemi.

W Peru urzekły go również wyroby ceramiczne, których dziś żałuje, że nie kupił więcej. To jego najcenniejsze pamiątki z wyprawy, no i oczywiści kapelusz ze skóry lamy.

Charakterystyczne dla Limy, stolicy Peru, są malutkie balkony. Do pocz. XX w. Kobiety, jak tłumaczył przewodnik, miały zakaz opuszczania domów i swe życie toczyły na balkonach. Charakterystyczna jest tu też ogromna ilość pucybutów oraz żebrzącej młodzieży i dzieci.  Jest tam ogromna bieda, a płaca minimalna jest mniejsza niż u nas - tłumaczy. Pięćdziesiąt procent dzieci nie chodzi w Cuzco do szkoły. Potomkowie Inków twierdzą bowiem, że dzieci najpierw muszą nauczyć się pasania lam, uprawy rolnictwa. To kwestia przekonania ale i finansów.

Kiedy wracali do Polski zastała ich na powrót zimna, deszczowa pogoda.

Niestety był to początek kalendarzowej wiosny, z samolotu wysiedliśmy w sandałach, kapeluszach i krótkich rękawach - wspomina. Wszyscy patrzyli tu na nas jak na szalonych. Niestety, prócz wspomnień i pamiątek, nie udało się przewieźć słonecznej pogody.

Aleksandra
Matuszczyk - Kotulska

  • Numer: 20 (140)
  • Data wydania: 15.05.02