Sobota, 23 listopada 2024

imieniny: Adeli, Klemensa, Orestesa

RSS

W tym fachu nie ma czasu na miłość

13.02.2002 00:00
Korzenie grupy D-BOMB sięgają początku 1996 roku. Dziś zespół ten jest najpopularniejszą grupą dance, a utwory grane i śpiewane przez jej trzech członków: Agnieszkę, Michała i Bartka są hitami na dyskotekach w całej Polsce. W niedzielę, 3 lutego, artyści z D-BOMB byli gośćmi krzyżanowickiej dyskoteki „Magic". Występ grupy przyciągnął do dyskoteki rzesze fanów muzyki dance.

Od pięciu lat D-BOMB bezbłędnie trafia w gusta muzyczne wszystkich fanów muzyki dance. Świadczą o tym dwie nominacje w 1997 r. do Dance Music Awards w kategoriach zespół roku oraz debiut roku. Dwa lata później DJ-e ocenili D-BOMB jako najlepszy zespół roku 1998. W ubiegłym roku piosenka „Złoty deszcz... Ela", promująca najnowszy album „Cztery" podbiła serca fanów w całej Polsce.

Niedawno D-BOMB, aby uatrakcyjnić swoje występy zaangażował do swojego składu jednego z najlepszych choreografów i tancerzy w Polsce - Michała Rejniaka. Michał przez sześć lat współpracował z popularną formacją STACHURSKY. Każdy koncert zespołu to ponad godzina świetnej zabawy dzięki tworzonemu przez trójkę artystów żywiołowego kontaktu z publicznością i dynamiczną choreografią podczas każdego utworu. Podobnie było 3 lutego w dyskotece „Magic" w Krzyżanowicach, do której przybyli fani tego zespołu z całego powiatu raciborskiego. Z członkami grupy rozmawiała Ewa Wawoczny.


- Wiele podróżujecie i można powiedzieć, że jesteście cały czas na walizkach. Czy poza grupą D-BOMB zajmujecie się jeszcze innym fachem?
Bartek: Ten zespół to nasze życie. Jedyne życie. Pracujemy cały czas nad naszym wyglądem i wizerunkiem i całością muzyczną. Cały czas pochłania nam tylko grupa D-BOMB. Nasz dzień na pewno zaczyna się porannym wstawaniem i robieniem sobie wspaniałych włosów. Poza tym, oczywiście siłownia, no i dużo treningów. Dużo ćwiczymy na specjalnej sali z lustrami. Nie mamy profesjonalnego choreografa. Mamy w grupie kolegę - Michała, który twierdzi, że jest profesjonalistą i kiedyś współtworzył formację Stachursky. Można było zobaczyć na scenie co sobą reprezentuje.
Michał: Tańczę od dziecka. W młodości jeszcze (nie mogę zdradzić wieku) zaczynałem od tańca towarzyskiego. Zdobyłem tytuł mistrza Śląska w klasie A. Kiedy aeorbic i fitness cluby nie były u nas tak popularne, założyłem grupę, z którą ćwiczyliśmy różne układy. W 1996 roku w Sopocie tańczyło 10 moich tancerzy razem ze Stachurskim.
- W takim razie, jak wygląda wasze życie prywatne?
B.: Nasze życie prywatne to mnóstwo siłowni i mnóstwo siłowni. Siłownia jest potrzebna po to, by mieć lepszą kondycję w układach tanecznych. Życie prywatne to jeszcze kino. Jak nie było grupy D-BOMB, mieliśmy mnóstwo przyjaciół. Powiem szczerze, jest ich teraz bardzo mało. Nie mówimy tu o znajomych, ale o prawdziwych przyjaciołach. Nie mamy życia prywatnego. Dlaczego? Mamy swój wiek i wiadomo, że z trzynastolatkami nie utrzymujemy bliskich kontaktów, tylko z ludźmi, którzy są po dwudziestce, a tacy ludzie już pracują. Kiedy my bawimy się w swoim rodzinnym mieście w tygodniu, ci znajomi nie mogą się z nami bawić, bo rano muszą iść do pracy. A w weekend to oni zapraszają nas na imprezy, a my nie możemy, bo gramy koncert. Koło się zamyka. Znajomi przestają dzwonić, bo nie ma tego czasu dla nich. To samo jest związane z naszymi miłościami.
Agnieszka: Nikt by tego nie wytrzymał.
- Czy naprawdę osoby popularne nie mają czasu na poznanie kogoś bliskiego i założenie rodziny?
M.: Ja, Michał Reniak gram na scenie już osiem lat. Można powiedzieć, że jestem już początkującym „dinusiem". Kiedy byłem siedemnastolatkiem miałem fajną dziewczynę. Była to miłość z prawdziwego zdarzenia. Choć już siedem razy zrywaliśmy. Od czasu rozstania z nią jestem samotnym strzelcem, choć mam wiele koleżanek. Dobija mnie już fakt, że nie mogę sobie znaleźć bratniej duszy. Ale z drugiej strony ciężko ją znaleźć. Prowadzimy taki tryb życia i znalezienie takiej osoby jest nieprawdopodobnie trudne. A nawet jakbym ją znalazł, nie wiem, czy byłbym w stanie zapewnić jej bezpieczeństwo, dlatego, że sam nie jestem do końca pewny, co stanie się na trasie.
- Bartek, a jak wyglądają sprawy sercowe w twoim przypadku?
B.: Michał ma rację. Bardzo trudno nam poznać prawdziwe miłości, bo przeszkadza nam to, że jesteśmy z grupy D-BOMB. Grupa może w świecie medialnym nie jest znana, ale w świecie klubowiczów jest najpopularniejszą grupą w Polsce. Jeżeli jakaś niewiasta dowiaduje się o tym, kim jesteśmy, od razu podchodzi do nas z dystansem, z przeświadczeniem, że mamy wiele fanek. Tak to jest.
M.: Mamy naprawdę przechlapane. I tutaj apelujemy do dziewczyn. Tak naprawdę jesteśmy samotni i potrzebujemy waszego wsparcia. Brakuje nam was!
- Opowiedzcie jak powstała grupa D-BOMB. Jak wyglądały początki zespołu jeszcze w 1996 r.?
B.:
Powiem ja, Bartek - założyciel, lider i odwieczna twarz w tym zespole, mam nadzieję, że zawsze jak będzie D-BOMB, będę ja. To jest bardzo miłe dla mnie, gdyż nikt mnie z tego miejsca nie wygryzie. Kiedyś raczej nie słuchałem muzyki dyskotekowej. Wychowałem się na muzyce bardzo mocno metalowej. Było to jeszcze w podstawówce. Dopiero później koledzy wdrożyli we mnie muzykę dyskotekową. Nigdy nie skończyłem żadnej szkoły muzycznej. I jak to mówią członkowie zespołu - mam talent, mam to coś w sobie.
A. i M.: Nigdy tego nie mówiliśmy!
B.: Pozwólcie mi dokończyć. Zacząłem naciskać na klawisze, bawić się komputerem. Zobaczyłem, że to cał-kiem fajnie wychodzi. Potrafię też pisać teksty. Sami ocenicie czy dobre, czy złe. I zaczęło się to podobać wielu ludziom. Tak powstał D-BOMB. Poznałem kolegę, który dobrze tańczył i założyliśmy grupę taneczną. Dzisiaj jesteśmy tu w trójkę. Może za parę miesięcy zespół będzie wyglądał inaczej. Dążymy do tego, by w zespole były cztery osoby, bo taki skład wygląda o wiele lepiej.
- Jak wygląda nabór i poszukiwania nowego członka zespołu, który zastąpiłby Jacka?
B.:
Na razie drogą castingu wybieramy go spośród wielu osób. Która się sprawdzi - ta zostanie. Nie chodzi też o to, aby ta osoba dobrze tańczyła i dobrze wyglądała na scenie. Jest jeszcze ważne, jaką jest osobą na co dzień i co robi. Nie ma co się okłamywać. Dzisiaj jesteśmy w Krzyżanowicach, wczoraj graliśmy sto kilometrów od Łodzi. Wiele godzin ze sobą przebywamy. Trzeba się dotrzeć.
- Zdradzicie płeć przyszłego członka zespołu?
B.:
Najprawdopodobniej będzie to mężczyzna.
- Agnieszko, a jak wyglądała Twoja droga do wstąpienia w szeregi D-BOMB?
A.:
Od dzieciństwa moim marzeniem było śpiewać i wystąpić gdzieś na scenie. Pamiętam, kiedy byłam mała, brałam lokówki i dezodoranty i śpiewałam do nich przed lustrem. Nigdy nie myślałam, że uda mi się trafić na scenę. Nigdy nie robiłam nic w tym kierunku. I udało się.
- Skąd wzięła się nazwa waszej formacji?
B.: D-BOMB. Nazwa wzięła się od „Deep Bomb", czyli bomby głębinowej. Dziś to nie ma jakiegokolwiek powiązania z zespołem. Chodzi o to, że gdy zobaczyłem w słowniku angielsko-polskim ten skrót, to bardzo ładnie wyglądał.
- Dlaczego postanowiliście grać właśnie muzykę dance?
M.: Jesteśmy najlepsi w tym gatunku muzyki. Niektórzy mówią, że jest to muzyka młodzieżowa, ale to nieprawda, bo dużo starszych osób też jej słucha. Na dzisiaj nie ma zespołów w Polsce, które godnie reprezentowałyby ten gatunek i które stworzyłyby scenę klubową.
- Jak myślicie, dlaczego zespołów tego typu jest w Polsce tak niewiele?
B.:
Nie wiem dlaczego nie ma. Może to przez niesprzyjające warunki. Polacy w ogóle nie rozwijają się artystycznie. Tak samo jak w sporcie. Może to śmieszne, ale bardzo mało jest w Polsce kółek zainteresowań dla dzieci. Chodzi też tu o film i teatr. Polski film opiera się może na dwunastu aktorach. Nie ma prawdziwych szkół aktorskich i artystycznych, gdzie mogłyby się uczyć rzesze ludzi. I nie tylko dorosłych, ale już od najmłodszych lat powinno się dbać, o to, by dziecko już mogło się ukierunkować. W Polsce nie ma na to pieniędzy.
M.: W świecie artystycznym, jak i wszędzie, wszystko działa na zasadzie towarzystwa wzajemnej adoracji. Wiele osób utalentowanych nigdy nic nie zdobędzie, bo nie będzie miało osoby wprowadzającej do tego środowiska. Tak to u nas wygląda. Trzeba też wspomnieć, że media bardzo dyskryminują ten gatunek muzyki. Ubijają go. To śmieszne, bo w wielkich ogólnopolskich stacjach muzyka dance jest grana i nikt z tego nie robi hohoho, a jak leci kawałek po polsku od razu jest ubijany. Dlaczego, zapytajmy się ich. Media szlachtują dance. Daje to do myślenia.
B.: Zresztą w Polsce jest bardzo mało artystów z młodszego pokolenia. Gdyby nie było takich zespołów jak Budka Suflera i Lady Pank, polska muzyka nie istniałaby.
- Kto w zespole D-BOMB jest szefem, który decyduje o wszystkim i za wszystkich?
B.:
U nas wszystko działa na zasadzie partnerstwa. Nie ma takiej osoby. Choć przyznam, że przydałaby się.
- Jakie znaczenie mają dla was nagrody i nominacje do Dance Music Awards, które otrzymaliście?
B.: Dostaliśmy to i nic. Nagrody nic nie dają. Kiedyś myśleliśmy, że będąc w Opolu mamy wszystko i drzwi nam się otworzą do show biznesu. Są zespoły, które występowały w Opolu i dziś nic o nich nie słychać. To nie chodzi o to, czy byłeś w Opolu, czy dostałeś nagrodę albo fryderyka. Nie jest też sztuką wydać singiel albo dwa utwory. Sztuką jest się utrzymać na rynku.
- Czy mieliście osobę, która pomogła wam otworzyć tę furtkę?
B.: My tę furtkę cały czas mamy zamkniętą. Nawet nie mamy jej uchylonej. Stoimy jakby pierwsi przy tych głównych drzwiach. Jeśli one się otworzą, to my pierwsi tam wpadniemy. Tylko, że jest jeszcze inna kwestia, że obok drzwi głównych jest jeszcze okno boczne i wskakują tam inne zespoły - dziwne wymysły, które w Polsce się nie sprzedają. Są tylko wielkimi nazwiskami i mają duże plecy.
M.: Wynikiem popularności jest sprzedaż płyt. Tamte zespoły sprzedawały 10 - 15 tysięcy płyt. D-BOMB bez medialnej pomocy sprzedał na dzisiaj ponad 30 tysięcy egzemplarzy nowej płyty, a starej ok. 40 tys. Każdy może to sprawdzić. W notowaniach SPAWU byliśmy trzecią grupą w Polsce, która sprzedawała w Polsce najwięcej płyt. Po Ich Troje i Stachurskim.
- Jakiej muzyki słuchacie?
B.: Słucham wszystkiego, co się wiąże z muzyką dyskotekową, klubową. Interesuje mnie to i cały czas chcę być na topie - by D-BOMB grało taką muzykę, która jest grana w klubach. Tego słucham i to mi się podoba.
- Jak długo zamierzacie pozostać w tej branży?
B.: Dopóki będziemy się aktywnie poruszać się na scenie, będziemy grali to, co chcemy, czyli muzykę dyskotekową i taneczną, która w Polsce jest odstawiana na boczny tor. My będziemy ją grali, bo to lubimy. Jeżeli będziemy już starsi, może przejdziemy na instrumenty akustyczne - gitarę, perkusję i będziemy sobie stali przed statywem i śpiewali coś spokojnego. Póki jesteśmy młodzi, oczywiście młodzi duchem, to gramy.
- Dziękuję.
A.: My również.

Ewa Wawoczny

  • Numer: 7 (127)
  • Data wydania: 13.02.02