Czwartek, 26 grudnia 2024

imieniny: Szczepana, Dionizego

RSS

Kto czai się za rogiem?

16.01.2002 00:00
Miał toaletę, bieżącą wodę, snopowiązałkę, pierwszy wprowadził w gminie uprawę buraka cukrowego, założył stawy z hodowlą ryb. Był najbogatszym rolnikiem w gminie. Wybrał się nawet na pielgrzymkę do Rzymu. Wszystko to w... 1900 r!

Dzieci kochały dom Juliusza Adamczyka. I to nie dlatego, że od nowoczesności biło tu z daleka ale dlatego, że tu wszyscy kochali dzieci. W maleńkim piętrowym domku mieszkali Maria i Juliusz. Ponoć niezwykle zgodne małżeństwo. Oboje w życiu przeszli już wiele, kiedy los postawił ich sobie na drodze. Oboje stracili małżonków. Żona Juliusza, który urodził się w Uchylsku, zmarła bardzo młodo. Nie cieszył więc się długo małżeńskim szczęściem. Pozostał sam z  synem Robertem. Było mu zapewne ciężko bo został już ojcem mając 21 lat.

Maria urodziła się zaś w Bełsznicy. Jej pierwszy mąż pochodził z bardzo znanej rodziny Weltike. Jego brat był słynnym wodzisławskim proboszczem. Po ślubie zamieszkali w Gliwicach. Z tego związku na świat przyszedł jedyny syn Augustyn. W rodzinie Weltike Maria nauczyła się bardzo wiele. Tu poznała nowe gatunki warzyw i owoców, nauczyła się przyrządzać dziczyznę. Ta szkoła jak się okazało przydała się bardzo, bo Maria stała się później świetną kucharką. W tym domu był też zawsze kawałek chleba dla biednych. Przed świętami wypiekali chleby i kołacz, które później rozdawali.

Jak poznali się z Juliuszem nie wiadomo. Widocznie było im to pisane. Wdowa i wdowiec, każdy z nich po jednym synu. Pokochali się i znów stanęli na ślubnym kobiercu. Był 1900 rok. To zapewne z wdzięczności oraz z racji okrągłego roku Juliusz wybrał się wtedy na pielgrzymkę do Rzymu. Niestety żadnych jej szczegółów rodzina już nie pamięta.

Trochę żeśmy to przespali. Jeszcze niedawno żyła najstarsza ciotka, ale już zmarła - żałuje Alicja Chwałek, wnuczka Juliusza.

BAJTLI JAK MROWCÓW

Swe wspólne życie Maria i Juliusz rozpoczęli w Uchylsku, gdzie posiadali niewielkie gospodarstwo rolne. Dekalog, to podstawa, której trzymali się w swoim domu. Juliusz był bardzo wierzącym człowiekiem. W latach 1902 - 1906 był nawet członkiem Rady Parafialnej w Gorzycach. Z jego inicjatywy wybudowano kaplicę w Uchylsku. Stoi do dziś.

W ich małym, białym domku zawsze był gwar, a z daleka było już słychać głosy rozbawionych dzieci. Nic dziwnego, urodziła im się siódemka: Justyna, Cyryl, Rajmund, Anna, Cecylia, Marta i Jadwiga. Do tego dwóch wspomnianych synów z poprzednich małżeństw i pełno innych biednych dzieci.

Bajtli tu było jak mrowców - żartują dziś wnukowie.

Szacunek okazywali też służbie, z którą razem zasiadali do stołu, a początkowo jadali nawet ze wspólnej miski. Traktowali służbę jak członków rodziny.

Przed świętami kolejka potrzebujących ustawiała się niemała bo każdy wiedział, że z tego domu z pustymi rękami nie odejdzie.

Powodzić musiało się im nieźle skoro zdecydowali się na pożyczkę i kupili 40 ha ziemi w Gorzycach. Postawili też  stodoły, obory i szopy. Zbudowali też dom, w którym zamieszkali prawdopodobnie w 1911 r.

O tu, aż po Czyżowice, znajdowały się pola dziadka - pokazuje wnuk Hilary Kołek. Gro nas nadal tu mieszka, można powiedzieć, że to familijna dzielnica. Za każdym rogiem czai się ktoś z Adamczyków. Podstawą jest jednak to, że wszyscy żyjemy tu w zgodzie.

Zakup tak dużej gospodarki był strzałem w dziesiątkę. Juliusz rolnikiem chyba się urodził. Pierwszy w okolicy stosował nawozy sztuczne, wprowadził uprawę buraka cukrowego. Sprowadzał z centralnej części Niemiec nowoczesne maszyny i urządzenia rolnicze. Założył stawy z hodowlą ryb, zajmował się również ogrodnictwem, sadownictwem, a nawet pszczelarstwem. Drugiego takiego rolnika w gminie nie było. Sytuacja materialna rodziny z roku na rok stawała się coraz lepsza. Małżonkowie postanowili więc zakupić dworek z przyległymi ziemiami w Poznańskiem.

Los chciał jednak inaczej, nadeszły bowiem ciężkie chwile.

Z powodu ataku skrętu kiszek, w drodze do szpitala w Boguminie, zmarł 52-letni Juliusz. Był 1919 r. Zmarł w kwiecie wieku, a mógł dokonać jeszcze wiele. Na domiar złego gospodarstwo zostało okradzione. Zniknęły konie i landauer. Na szczęście złodzieja złapano a lup częściowo odzyskano. Złodziejem okazał się ich parobek, którego policja zatrzymała w Bytomiu, 24 godziny po kradzieży.

JULIUSZKA

„Juliuszka", jak zwano Marię, została sama. Cóż było robić, choć była delikatną kobietą musiała stanąć twardo na ziemi. W prowadzeniu gospodarstwa pomogły jej teraz dzieci oraz służba. Najstarsza córka miała wtedy 18 lat, najmłodsza 7. Pomimo trudności Maria radziła sobie doskonale, skoro nie zrezygnowała nawet z hodowli ryb, prowadziła też ogrodnictwo i sadownictwo, zajmowała się także bartnictwem.

Jej żywiołem pozostała jednak kuchnia. Wspaniale gotowała, a dziczyznę przyrządzała po mistrzowsku. Niejedna restauracja oddałaby wiele za jej przepisy.

Lata leciały, a zdrowie było już nie to co dawniej. Postanowiła więc Maria rozdzielić swój majątek pomiędzy dzieci. Stało się to w 1936 r. Ogromna posiadłość Juliusza i Marii została podzielona. Synowie Cyryl i Rajmund otrzymali po 12,5 ha, Augustyn Weltike parcelę budowlaną w Gorzycach, córki posag w pieniądzach oraz po 3 ha ziemi (w tym parcele budowlane i las). Gospodarstwo po rodzicach przejął Cyryl. Rajmund, Justyna, Anna i Marta wybudowali domy na odziedziczonych parcelach, Cecylia zamieszkała w Kokoszycach u męża, a Jadwiga również w domu męża w Gorzycach. Nic nie dostał Robert, syn Juliusza z pierwszego małżeństwa. Nic, ponieważ wiele lat wcześniej zmarł jako 20-letni żołnierz w I wojnie światowej.

Po podziale gospodarstwa Maria miała nareszcie więcej czasu dla siebie. Bardzo dużo czytała, była niezwykle światłą osobą, podobnie zresztą jak Juliusz, który zaczytywał się w prasie fachowej - rolniczej. Maria prenumerowała zaś „Rycerza Niepokalanej". Ściśle stosowała się do zasad Trzeciego Zakonu św. Franciszka, do którego należała od młodości. W dni świąteczne ubierała brązowy strój, przynależny do tego Zakonu.

Co niedzielę przyjeżdżały do niej wszystkie dzieci, wnuki i prawnuki, dla których robiła masowo skarpetki na drutach.

Pamiętam te wyprawy do babci. Cieszyły nas bardzo, bo w zimę zawsze jechaliśmy tam na saniach. Urwisy były z nas niezłe, ale podobno jak babcia zaczynała mówić, słuchaliśmy ją z otwartymi buziami - wspomina H. Kołek.

Do końca zachowała bystrość umysłu oraz pogodę ducha. Była bardzo pobożną osobą. Jej śmierć była odzwierciedleniem jej największych wartości w życiu. Zmarła w 1943 r. na zawał serca, mając 74 lata, w drodze do kościoła.

 

Ród Adamczyków składa się z 7 gałęzi: 7 dzieci, 31 wnuków, 59 prawnuków i 70 praprawnuków. Prawie wszyscy z  żyjących spotkali się na Zjeździe Rodu Adamczyków
w 1999 r. Przyjechały ich aż 174 osoby. Pomysł przyszedł na
pogrzebie jednego z wnuków Antka. Chcieli spotkać się na setną rocznicę ślubu Juliusza i Marii czyli w 2000 r. Tak jednak nie mogli doczekać się tego spotkania, że zorganizowali
go o rok wcześniej. Zbiorowe
zdjęcie skleili z dwóch, bo na
jednym się nie zmieścili.

 

Zaczęło się od Juliusza,
Który w Uchylsku żył.
Zakochał się on w Marysi
I z tego mariaż był.
Niezły, a wręcz wspaniały
Jest Adamczyków ród,
Niech więc usłyszy świat cały
Jaki cnotliwy to lud.
Dwóch synów najpierw mieli,
No i w Gorzycach dom.
I od początku wiedzieli,
Czego od życia chcą.
Cyryl wybiera Annę,
Do ślubu ciągnie ją.
Maryjkę zaś wyszukał
Rajmund na żonę swą.
Leciały latka jak z płatka
I córek mieli pięć.
Justyna córka najstarsza
Z Alojzem żeni się.
Anna to druga z córek
Franciszka wybrała.
Lija zaś z Izydorem
W kościele klęczała.
Marta następna z córek
Z Pawełkiem się trąca.
Jadwiga to ta najmłodsza,
Wybrała Alfonsa.
A młodsze pokolenie
Zadanie ma nowe.
Jeszcze pełniej rozwijać,
To drzewo rodowe.


Aleksandra
Matuszczyk - Kotulska

  • Numer: 3 (123)
  • Data wydania: 16.01.02