MAŁE JEST PIĘKNE: Franciszek Sciborski – dobry człowiek, który żył w trudnych czasach
Urodził się jako Franz Sciborsky, skończył niemiecką szkołę powszechną i mieszkał na terenach należących do Rzeszy. Co zatem skłoniło go do działalności na rzecz Polski? Jego wnuk Sebastian podejrzewa, że na światopogląd Franciszka wpłynęły trzy kobiety: matka i dwie żony, a także przyjaźń z Arką Bożkiem. Za krótki romans z polityką w trakcie Plebiscytu płacił przez wiele lat. Niemcy nie potrafili mu wybaczyć zaangażowania w sprawy polskie, a władze PRL-u tego, że był kapitalistą.
Z Sebastianem Sciborskim spotykam się w domu, który jego dziadek Franciszek wybudował przy pomocy ojca Ludwika około 1912 roku. – Dziadek był piekarzem i jego ojciec też. Kiedy podczas remontu odkryliśmy podłogi, okazało się że pod domem znajduje się jeszcze stary piec, co sugerowałoby, że nowy dom postawiono na miejscu starego. W kronice parafialnej określono mojego pradziadka jako halbbauera, czyli takiego rolnika, który miał tylko pół gospodarstwa i trudnił się jeszcze innym rzemiosłem, w tym przypadku piekarnictwem. Ten biznes za Ludwika musiał iść tak dobrze, że kupił we wsi drugie gospodarstwo. Prawdopodobnie mój dziadek uczył się rzemiosła u swojego ojca i objął po nim piekarnię – wyjaśnia.
Drzewo genealogiczne rodziny pana Sebastiana sięga siedem pokoleń wstecz i opracowali je w 2022 roku Adam, Ania i Łukasz Sciborscy. Zaczyna się od informacji o ślubie Franza Sciborskiego (rocznik 1770) i Weroniki zd. Siwon (1780), który odbył się 17 lipca 1796 roku w Kościele pod wezwaniem św. Marcina z Tours w Janowicach (dzisiejszy Cyprzanów). Małżeństwo miało dziewięcioro dzieci, a ich przedostatni syn Ferdynand (1812), który był dwa razy żonaty – trzynaścioro. Z jego związku z drugą żoną Barbarą zd. Zbeczka przyszedł na świat Ludwik (1851), czyli pradziadek pana Sebastiana. Dokładnie 10 lat później drewniany kościółek, do którego uczęszczali też mieszkańcy Lekartowa, Żerdzin, Ocic i Kornic, spłonął, a na jego miejscu powstał murowany kościół pw. Trójcy Św., konsegrowany w 1888 roku. Bliskość kościoła, naprzeciw którego Sciborscy wybudowali dom z piekarnią, miał ogromne znaczenie. Kościelnymi byli Franciszek i jego syn Jerzy, który pełnił tę funkcję przez 26 lat, siostra Franciszka – Rozalia pomagała w kościele i była rzykaczką, a pan Sebastian jest organistą.
Ludwik Sciborski ze swoją żoną Rozalią zd. Kotula miał czternaścioro dzieci. Trzeci w kolejności Franciszek (1880), podobnie jak jego dziadek Ferdynand, dwa razy stawał na ślubnym kobiercu. Pierwsza żona – Anna zd. Szyra, z którą miał synów Antoniego (1909) i Konrada (1911) pochodziła z Babic. Druga – Marta zd. Rostek urodziła się i wychowała w Wojnowicach i dała mu jedenaścioro dzieci. Najstarsza była Jadwiga (1914), a po niej przyszli na świat: Jan (1915), Ewa (1916), Agnieszka (1918), Franciszek (1920), bliźniaki Jerzy i Stanisław (1921), Paweł (1923), Alfons (1925), Ludwik (1928) i Gertruda (1930).
Oprócz piekarni Franciszek Sciborski miał jeszcze sklep spożywczo-przemysłowy, w którym sprzedawał własne pieczywo, a także produkty innych firm. Na jednym ze zdjęć w oknach sklepu można odczytać reklamy Maggi, proszku do prania Persil, czy wybielacza Henko. – Ojciec opowiadał, że dziadek część wypieków sprzedawał w sklepie, a resztę pakował mu do wózka i on jako chłopak rozwoził je po okolicznych miejscowościach. Kiedyś była też taka tradycja, że ludzie robili chleby sami w domach, a do piekarza przychodzili po to, żeby go upiec i płacili tylko za usługę. Dziadkowi pomagał piekarz August Zuber, który pracował u niego przez wiele lat – mówi pan Sciborski.
Kiedy rozpoczęła się I wojna światowa Franciszek miał już żonę, trójkę dzieci i dobrze prosperującą piekarnię. Nie uchroniło go to przed powołaniem do wojska i frontem, z którego szczęśliwie powrócił. W czasach Plebiscytu zaangażował się w agitowanie za przyłączeniem wsi do Polski. – Przed wojną dziadek nazywał się Franz Sciborsky. Jego mama Rozalia pochodziła z Sudołu z rodziny, która walczyła o autonomię Śląska i nie czuła się ani Niemką ani Polką, tylko Ślązaczką, dlatego w domu mówiło się zawsze po śląsku. Z kolei obie żony dziadka, szczególnie Marta, która pochodziła z rodziny Rostków, miały polskie korzenie i duży wpływ na jego poglądy. Syn dziadków – Paweł skończył nawet polskie gimnazjum w Bytomiu. Mamy jeszcze w domu po dziadku „Żywoty Świętych” w języku polskim – tłumaczy pan Sebastian i dodaje, że jego dziadek przyjaźnił się z Arką Bożkiem a we wsi takich rodzin, których członkowie czuli się Polakami było pięć, między innymi Smołka i Chmiela. Według dziennika Komisji Międzysojuszniczej Rządzącej i Plebiscytowej na Górnym Śląsku, w Cyprzanowie oddano 32 głosy za Polską, 103 za Niemcami, głosowało też 20 emigrantów.
Po przejęciu władzy przez Hitlera pan Franciszek zaczął mieć problemy z nową władzą. – Ojciec opowiadał, że kilka razy nachodziły ich niemieckie bojówki NSDAP, które potrafiły zniszczyć cały sklep, albo rzucać cegłówkami w okna, ale dziadka nigdy nie znalazły. Zawsze zdążył uciec, nieraz przez komin piekarni, nieraz dzięki temu, że uprzedzili go o niebezpieczeństwie sąsiedzi. Przez jakiś czas ukrywał się u znajomych w Poznaniu. Nasza rodzina przetrwała tylko dlatego, że Niemcy potrzebowali mięsa armatniego, a dziadek miał dziewięciu synów. Trzech z nich nie wróciło z wojny. To był najstarszy Antoni, który miał przejąć po ojcu piekarnię i gospodarstwo, Alfons i Stanisław, który był marynarzem zatopionego okrętu podwodnego. Konrad był lotnikiem Luftwafe, trzy razy zestrzelonym, ale ocalał. Franciszek walczył w marynarce wojennej, a mój ojciec Jerzy na froncie wschodnim pod Kurskiem, ale wszyscy trzej przeżyli. O innych nic nie wiem, ale ojciec opowiadał, że jego młodszy brat Ludwik, który uczył się na piekarza i piekł jeszcze po wojnie z Augustem Zuberem, zdezerterował z niemieckiej armii. Po wojnie radzieccy żołnierze zwerbowali go do rozbiórki maszyn w kędzierzyńskich Azotach i też im uciekł. Na koniec władza ludowa powołała go do wojska i wysłała do kopalni w Zabrzu, gdzie pracował 3 lata. W końcu w latach 90. wyjechał do Niemiec – podsumowuje pan Sebastian.
W trakcie wojny piekarnia cały czas pracowała, a Franciszkowi przydzielono nawet do pomocy parobków z terenów dzisiejszej Ukrainy. W pracy pomagała też siostra Franciszka – Rozalia Sciborski, która nie założyła własnej rodziny i mieszkała razem z bratem – Nie poznałem dziadka, bo urodziłem się 20 lat po jego śmierci, ale z opowiadań wiem, że był dobrym człowiekiem. Jak go ktoś poprosił o bułki, to dawał za darmo. Nie stronił od towarzystwa, a ludzie musieli go darzyć zaufaniem, skoro został pierwszym powojennym sołtysem wsi. W 1949 roku pojechał na zebranie do gminy i przywieźli go stamtąd martwego na wozie. Mówiło się o tym, że władze uważały go za kapitalistę i chciały się go pozbyć. Różne były domysły na temat tej dziwnej śmierci, ale do tej pory nie wiemy co się wtedy stało – wspomina pan Sciborski.
Po śmierci Franciszka piekarnię przejął GS, a pracował w niej nadal August Zuber, wieloletni pracownik pana Sciborskiego. Rodzina wynajmowała spółdzielni budynki, ale dostawała za to tak niewielkie pieniądze, że w końcu i piekarnia i sklep zostały zamknięte. Żona Franciszka – Marta zmarła w 1961 roku, a gospodarstwo po rodzicach przejął ich syn Jerzy, który w latach 70. rozebrał budynek nieczynnej już piekarni.
Katarzyna Gruchot
Najnowsze komentarze