Redaktor na kole, czyli jak pokochałem szprychy i wzgardziłem spalinami
Ta historia zaczyna się na autostradzie pod Wrocławiem. Wystąpią w niej m.in. Zbiornik Racibórz Dolny, znany pogodynek telewizyjny Jarosław Kret i były zastępca Hanny Gronkiewicz-Waltz – Jacek Wojciechowicz. Nie jest to jednak opowieść o celebrytach i znanych politykach. Ta historia ma dowieść wyższości roweru nad spalinowym, paliwożernym samochodem, z którego chciałem za wszelką cenę wysiąść na wspomnianej autostradzie.
W przeważającej opinii samochód jest dziś najlepszym, najwygodniejszym, wręcz koniecznym środkiem transportu. Szybko docieramy nim do wybranego celu. Ponieważ myśli tak większość ludzi – drogi mamy zatłoczone, parkingi pękają w szwach, a mit krótkiego i wygodnego podróżowania pęka niczym bańka mydlana.
Latem 2022 roku wracałem znad polskiego morza. Pędziłem autostradami i drogami ekspresowymi – z okolic Kołobrzegu nad polsko-czeską granicę, do Raciborza. Podróż była długa, męcząca, cała w ponad trzydziestostopniowym upale. Jakieś trzy godziny przed osiągnięciem celu utknąłem na autostradowych bramkach pod Wrocławiem. Korek ciągnął się niemiłosiernie. Zwalczałem w sobie przemożną chęć opuszczenia nagrzanego pojazdu.
Ten moment okazał się kluczowy dla decyzji, którą podjąłem po szczęśliwym powrocie do domu – postanowiłem, że zmienię podstawowy środek transportu. Samochód zostawiłem w garażu i przesiadłem się na rower.
Gdybym mógł teraz cofnąć czas, by zmienić tę decyzję, to bym go cofnął. Jednak tylko po to, by przesiąść się na rower jeszcze wcześniej.
Jeździł nim policjant po niemieckich ścieżkach
Pierwszym krokiem w nieznane był wybór pojazdu. Przeszukałem ogłoszenia internetowe i trafiłem na jednoślad peugeota. Na zdjęciu wyglądał, jakby właśnie na mnie czekał. Sprzedający go mężczyzna, zachwalał, że to rower byłego niemieckiego policjanta. Nie wiem na ile to prawda, ale siodełko rozpoznałem jako damskie, a opowieść o stróżu prawa miała robić wrażenie przy niedogodnościach w trakcie jazdy próbnej z blokującym się kołem. Przypomniało mi się, jak sprzedawca samochodów zachwalał kiedyś samochód po księdzu – atrakcyjny, bo duchowny nie ma żony i dzieci, a i nie grzeszy przeciw zdrowiu, czyli nie palił papierosów w kabinie. Ot, trik handlowca. Nie sądziłem, że sprzedawcy rowerów też mają swoje sposoby.
Lustereczko powiedz przecie, kto wyprzedzi mnie na zakręcie
Zacząłem dojeżdżać rowerem do centrum. Dzieli mnie stamtąd ponad 7 km, ale najkrótszą trasą. Trzeba jechać drogą krajową, w asyście tirów i osobówek, których kierowcy traktują ograniczenia na znakach drogowych jako minimum stosowanej prędkości.
Jazda z ciężarówkami dostarcza sporej dawki adrenaliny, jednak nie takich doznań szukam w drodze do pracy. Zaopatrzyłem się zatem w lusterko, by widzieć co czyha za plecami.
Na początku założyłem model wkręcany w kierownicę, niewielki, chowany, ale pozwalający dojrzeć nadjeżdżającego z tyłu króla szos. Dzięki temu mogłem zawczasu zjechać mu z drogi – na pobocze, czy na chodnik. Nie zawsze była taka możliwość, ale lustereczko potrafi w porę ostrzec i może ocalić życie.
Wkręcane luterko wkrótce zastąpiłem innym – mocowanym do kasku. Wygląda jak kamerka sportowa i wielokrotnie przechodnie mówią: o jedzie i nas nagrywa. Kolega Marcin z telewizji kablowej żartuje, że to lusterko dentystyczne.
Przyjechał rower transmisyjny
Pamiętam pierwsze reakcje, jak przyjeżdżałem na konferencje prasowe w plenerze, a tych w okresie przedwyborczym i wyborczym było bez liku. Z racji, że większość takich materiałów transmituję na żywo przez facebook, to jeden z polityków stwierdził, że przyjechał rower transmisyjny.
Ciekawe były spostrzeżenia innych VIP-ów, którzy widzieli, że dziennikarz przyjeżdża do nich na rowerze. Była senator Ewa Gawęda uważała, że „to jest bardzo eko”. Obecny prezydent Raciborza, a wcześniej wiceprezydent Warszawy i poseł Jacek Wojciechowicz nie dowierzał: pan to tak na poważnie na tym rowerze? Starosta raciborski Grzegorz Swoboda uznał, że to mój sposób na drogą benzynę (jeździłem, kiedy wybuchła wojna w Ukrainie i ceny paliw poszybowały w górę). Były wiceprezydent Raciborza Dawid Wacławczyk był pewien, że utraciłem prawo jazdy, albo za prędkość (kto ze mną jeździ samochodem, wie, że to niemożliwe), albo za promile (kto mnie zna, wie, że nie wsiadłbym wtedy do auta). Dyrektor urzędu pracy Mirosław Ruszkiewicz sam jest zapalonym rowerzystą, więc nie komentował, za to podzielił się ze mną swymi doświadczeniami.
Miałem nosa do kasku
Zacząłem jeździć na poważnie w okresie przedjesiennym, było dość ciepławo, ale uczyłem się ubioru na rower. Z jednej strony warto być widocznym więc żółto-pomarańczowo– odblaskowy ubiór stał się moim podstawowym. – Wyglądasz jak wzorzec widoczności podczas jazdy na rowerze – usłyszałem od znajomego dyrektora dzielnicowej szkoły. Do tego zakładam kask. Aktualnie jest żółty, a wcześniej zdarzył się pomarańczowy. Oba widoczne z daleka, o czym nasłuchałem się już nieraz. Bez kasku nie wyobrażam sobie jazdy. Nie zakładałem go aż do pierwszego upadku. Pamiętam go doskonale – zaryłem nosem w ziemię, została mi blizna do dziś. Kolejnych blizn nie chcę, a w kasku mam większe szanse niż bez niego, żeby ich uniknąć. Upadki nadal się zdarzają, ale tak spektakularnego jak wtedy, z odkrytą głową, jeszcze nie zaliczyłem.
Samochód z połowicznym dystansem
Z racji swojej pracy potrzebuję mieć przy sobie komputer i aparat fotograficzny. Pod pachę ich nie zabiorę, a z bagażnika mi pospadają. Początkowo jeździłem z plecakiem wypchanym sprzętem, ale wygodniej wozić go w sakwach, odpowiednio zabezpieczone, bo nie zawsze poruszam się równą jak stół ścieżką.
– Ile przejeżdżasz rocznie? – to jedno z cyklicznych pytań jakie słyszę. Przyznam, że nie obliczam tego, nie wpisuję do aplikacji, czy jakiegoś notatnika. Ostatnia wizyta z samochodem u diagnosty na przeglądzie rejestracyjnym dała odpowiedź. Średnio jeździłem przez rok autem ok. 15 000 km rocznie. Odkąd używam roweru ten dystans skrócił się dokładnie o połowę. Ponieważ roweru używam tam, gdzie udałbym się samochodem, to łatwo można przyjąć, że te nieprzejechane kilometry uzupełniam na dwóch kółkach.
Chudy peugeot kusił celebrytę
Raz mój rower był obiektem pożądania ze strony słynnego pogodynka telewizyjnego – Jarosława Kreta. Ten przyjechał do miejscowej biblioteki opowiedzieć o swoich książkach podróżniczych. – Chętnie pojeździłbym takim chudym peugeotem – powiedział mi, kiedy zobaczył jak wsiadam na rower. Chwalił pojazd, powiedział, że kiedyś sporo takim przejeździł.
Na wagę jednośladu zwrócił mi uwagę kolega Marek Zimny. Sam jeździ na tzw. „szosie”, bardzo lekkim modelu. Kiedy udźwignął mój, stwierdził, że wykonuję niezłą robotę nogami i pewnie gdybym zmienił rower na jeszcze lżejszy, to poruszałbym się i szybciej i dojechał dalej bez zmęczenia. No właśnie – zmęczenie nie jest mi obce, zwłaszcza, kiedy gdzieś się spieszę. Fizjoterapeuta, senior Zbysław Szczepański przemieszczał się rowerem do zaawansowanej starości. Podkreślał zawsze, że endorfiny towarzyszące wysiłkowi fizycznemu są warte poświęceń.
Zbiornik Racibórz często mnie gości
Trasa z dzielnicy Sudół, w której mieszkam wiedzie przez teren Zbiornika Racibórz Dolny. To piękny, krajobrazowy obszar, kilka poziomów tras do przejechania, świetny skrót między dzielnicami miasta. W ciągu tygodnia mało kto tamtędy się porusza, zwłaszcza w godzinach kiedy ja jeżdżę, ale w weekendy jest tu tłoczno od biegaczy i rowerzystów.
Oczywiście w czasie wrześniowej powodzi obowiązywał zakaz poruszania się po Zbiorniku co wydłużyło mi trasę do centrum, ale Zbiornik został bohaterem narodowym, chroniąc Wrocław i Opole przed żywiołem Odry.
Jazda rowerem pomaga mi „zjeść stres” towarzyszący w pracy. Wysiłek fizyczny rozładowuje ten rodzaj napięcia. Długoletni raciborski samorządowiec Mirosław Lenk tłumaczył mi kiedyś, że problemy, z którymi styka się w pracy w magistracie lubi wybiegać. Ja lubię je wyjeździć.
Wyjaśnię jeszcze tytuł, bo zamiast napisać redaktor na rowerze, napisałem „na kole”. W Raciborzu i okolicy na rower mówi się w gwarze śląskiej „koło”, stąd taki manewr językowy. Dodatkowo nasza flagowa impreza RowerON ma hasło „Wsiadaj na koło, będzie wesoło”.
Mariusz Weidner
Najnowsze komentarze