MAŁE JEST PIĘKNE: Rzykaczki, hebamy i muzykanci czyli parę słów o kolorycie Cyprzanowa
„Panie” to były tu tylko w szkole, a we wsi mieszkały same tanty i onkle, których się pozdrawiało tyle razy, ile się widziało. Życie toczyło się niespiesznie między trzema sklepami, a ławeczkami, które stały prawie przed każdym domem. Jedyną rozrywką były zabawy w sali tanecznej, a jak ktoś z imprezowaniem przesadził to szandara zamykał go w areszcie. I nawet dobry spitzname nie pomógł, bo we wsi wszyscy się znali.
Czym jest haziel bez dziury
Dzisiejszy Cyprzanów był kiedyś częścią Janowic, ale najstarsi mieszkańcy, którzy mogliby pamiętać te czasy, już odeszli. Wieloletnia sołtyska Żaneta Palisa zaprosiła więc do wiejskiej świetlicy wszystkich tych, którzy chcieli się podzielić swoimi wspomnieniami z dzieciństwa i usłyszanymi od dziadków historiami. Wokół dużego stołu zasiedli: Danuta Rząsa (rocznik 1945), Maria Kurka (1948), Krystyna Herud (1950), Krystyna Legan (1951), Krystyna Nikiel (1951), małżeństwo Piotr (1951) i Rozwita (1957) Stiebler, Adelajda Mały (1954), Monika Główczak (1960) i Sebastian Sciborski (1969).
Z ich opowieści powoli wyłaniał się obraz wsi, w której były dwie piekarnie, trzy sklepy, dwie sale taneczne, gospoda, szkoła, dom opieki społecznej, a nawet areszt, w którym żandarm nazywany przez wszystkich szandarą, zamykał tych, którzy nabroili. – Ten areszt to stał przed wojną między Bertholdem Fojcikiem a Witezym, a sale taneczne były u Stoschka, który miał też gospodę i Johana Krasska. Żona tego drugiego była Żydówką i zmarła tragicznie. Piekarnię i sklep miał mój dziadek Franciszek Sciborski, druga była u Łaty, a sklep spożywczy u Zajontza. Dom opieki, zwany we wsi „szpitalikiem”, był przeznaczony dla starszych, samotnych wdów, które spędzały tam ostatnie lata swego życia. Obok niego stała budka strażnika. Siedział w niej Walenty Zajontz, który pilnował we wsi porządku. Ona tak wyglądała, że wszyscy mówili, że to haziel bez dziury – tłumaczy Sebastian Sciborski. I skoro już o haźlu mowa, to przytacza anegdotę tante Ermgard. – Przyjechała jakaś urzędniczka z Warszawy do naszego RSP i zaczepia omę: Nie wie pani gdzie tu jest jakiś ubikacja? A ona odpowiada: u nos we wsi takigo czegoś ni ma. Ale hajdziel to w każdyj chałupie jest…
Przedwojennego sołtysa Maksymiliana Flegla, nikt już nie pamięta, ale wiadomo, że dziadek pana Sebastiana – Franciszek Sciborski pełnił tę funkcję od 1945 do 1949 roku. Po nim był Emrich Bugla, potem Krystyna Legan, Gerard Bolik, Lucjan Kondys, Norbert Tebel, przez 13 kolejnych lat Żaneta Palisa, a dziś sołtyską jest Brygida Kurzeja.
Ponieważ tradycje muzyczne były w Cyprzanowie zawsze bardzo silne, warto też wspomnieć o organistach. Przed wojną był nim Bock, a po wojnie funkcję tę pełnili: Horst Chmiela, Piotr Stiebler, Ryszard Sciborski, Sebastian Sciborski, Tomasz Stiebler, Paulina Sciborski i Monika Chmiela.
Od Kadłubka po Zagumnie
We wsi stoi jeszcze wiele starych domów, które nie ucierpiały podczas wojny i są dziś świadectwem dawnej sztuki budowlanej. Kilka z nich to typowa zabudowa frankońska z półokrągłą bramą, statkiem, w którym mieszkał młody gospodarz i wyłamkiem, który zajmował jego poprzednik.
Kiedy mieszkańcy zaczynają opowiadać gdzie znajdują się stare budynki, posługują się nazwami, które od pokoleń określają charakterystyczne miejsca we wsi. W Kadłubku, który jest poniżej rynku, wybierano kiedyś żwir. Mieszkał tam przedwojenny sołtys Maxymilian Flegel. Górka nad Kadłubkiem w kierunku wschodnim to Widoncz, a za nim w kierunku Lekartowa rozciągały się Jutra. Glinny Dół, gdzie, jak sama nazwa wskazuje, wypalano kiedyś glinę, ciągnął się w kierunku Żerdzin, a za torami był Pasternik, czyli podmokłe tereny z torfowiskiem. Wielkie Łąki to teren między Pasternikiem a Cyną (Psiną) w kierunku Samborowic.Kople to dzisiejszy wyjazd z ulicy Łąkowej, a w południowej części wsi, za kościołem leży Obora. Ze znajdującego się na jej terenie stawu Kampel lód do swojego zakładu rzeźniczego pozyskiwał kiedyś August Stiebler.
Łaziec to obecne tereny za boiskiem. W Kalwarii, obecnie zagajnik, wydobywano kiedyś żwir, a poniżej, między Młynówką a Cyną, były kiedyś stawy. W północo-zachodniej części wsi był Pobiegów. Za nim, przed sześcioma chałupami, rozciągały się pola zwane Paradisem. Dzisiejsza ulica Ogrodowa to Zagumnie, a nazwa tego miejsca nawiązuje do gumien, czyli odgrodzonych części gospodarstwa z budynkami, które znajdowały się za każdą stodołą. Lotnisko jest za drogą Pietrowice – Racibórz, a Dobra to obszar najdalej od centrum wsi w kierunku północno-wschodnim.
Te wszystkie nazwy musiała kiedyś dobrze znać hebama (z niem. Hebamme), czyli akuszerka, która pomagała kobietom rodzić w ich domach. W Cyprzanowie tak się działo do wczesnych lat powojennych, do kiedy nie powstał ośrodek zdrowia z porodówką. Pracowali w nim lekarze: Roman Selański a potem Józef Wójtowicz, o którym we wsi wszyscy mówili „Picuś”. – U nas każdy miał jakiś spitzname, czyli przydomek. On był niewielkiego wzrostu, nosił ze sobą zawsze dużą teczkę i po przyjeździe autobusem z Raciborza przemierzał naszą wieś wzdłuż i wszerz na piechotę. Gdy w ogrodzie u gospodarza widział piękne kwiaty to zawsze prosił o kilka dla żony – tłumaczy Krystyna Nikiel, która przez wiele lat w ośrodku zdrowia pracowała.
We wsi, gdzie gołębie hodował Bercik, (Berthold Fojcik), w szynku pracowała Hercele, po wurst chodziło się do tante Ady (Adelheid Stiebler), a Teresę Chmielę wszyscy znali jako tante Reisi, zdarzały się nieraz zabawne sytuacje. – Każdy wiedział, w której chałupie mieszkała Marika Bokowa. Jak pracowałam z doktorem Wójtowiczem to ją kiedyś do niego rejestrowałam wpisując Maria Bok. Doktor nie umiał znaleźć jej kartoteki, aż w końcu się wyjaśniło, że naprawdę nazywa się Maria Dürschlag, a ten przydomek wziął się od tego, że pracowała kiedyś u nauczyciela o tym nazwisku – opowiada Krystyna Nikiel, która jest też jedną z ostatnich rzykaczek, czyli prowadzących modlitwy przy zmarłych. Kiedyś rzykało się w domach, teraz w kościele. Przed nią robiła to jej mama Elżbieta. Rzykaczkami były też Rozalia Sciborski oraz jak mawiają we wsi: Szczyrbka, która była z Panem Bogiem na Wy i Gerońka, która była z Panem Bogiem na Ty.
Od kolorza do młynarza
Wśród rzemieślników moi rozmówcy wymieniają kowala Józefa Modlę, starego Bochenka, który był kołodziejem, Paula Wieczorka, który tłoczył olej, masarza Józefa Czekałę i rymarza Antoniego Lasaka, który robił koła do rafioków, a wszyscy we wsi mówili o nim że to „kolorz”. Szewcem, a jednocześnie zapalonym gołębiarzem był Zygfryd Kasper, który jednak w zawodzie nie pracował, bo znalazł zatrudnienie w cyprzanowskiej RSP. – Ojciec całej naszej rodzinie naprawiał buty i pamiętam jak mama na niego krzyczała, gdy fleczki do obcasów robił z kawałków gumy, wycinanej z opon – mówi ze śmiechem Żaneta Palisa. O krawcu Gustliku Wieczorku krąży wiejska anegdota, że w swoim fachu najbardziej lubił przymiarki, podczas których własnoręcznie sprawdzał wszystkie krągłości klientek.
Ciekawą historię ma stary młyn w Cyprzanowie, do którego kiedyś doprowadzano młynówkę, czyli odnogą Cyny. W latach 50. rzekę uregulowano, odcinając jednocześnie dopływ wody do młyna. Czterdzieści lat później przejmujący młyn Modlichowie, z pieczołowitością zabezpieczyli po nim wszystkie pamiątki i przetłumaczyli na język polski list przedwojennej właścicielki młyna, który pozwolił im uzupełnić jego historię o wiele cennych informacji.
Ojciec autorki listu kupił młyn w 1900 roku od pietrowickiej cukrowni, która nabyła go tylko dlatego, że posiadał zapisane w księdze wieczystej prawo wodne i cukrownia dla własnych potrzeb mogła korzystać z poboru wody z Cyny. W roku 1919 roku, tuż po wyjściu za mąż za Konstantego Chmiela, córka właściciela przejęła młyn po rodzicach. Zakup nowych maszyn i liczne inwestycje doprowadziły Chmielów do kłopotów finansowych, a w rezultacie do zlicytowania młyna. Jego nowym właścicielem stał się Franz Herud (Wiecher), który urządził w nim mieszkanie dla całej rodziny. Po wyjeździe Herudów do Niemiec, młyn w latach 60. trafił w ręce rodziny Witków, która z kolei sprzedała go w 1981 roku Modlichom. Firma Młynarstwo Modlichów funkcjonuje do dziś.
Jak „Czar sołtysa” wpisał się w czas biesiadowania
Gdy w 1975 roku Wiktoria Pietraszko zakładała Koło Gospodyń Wiejskich, zapisało się do niego 70 osób. Podczas gdy w innych wsiach panie szkubały pierze, haftowały i sztrykowały, w Cyprzanowie powstał kabaret, który bawił publiczność na całym Śląsku. – Wystawialiśmy przedstawienia, z którymi jeździliśmy po całej okolicy. Scenariusze do nich pisała Anna Sciborski, która w nich też występowała. Była „Muzykalna rodzina”, „Procesja do św. Floriana” i „Siedem mów”. Pamiętam jak jechaliśmy z występami do Mysłowic i tante Ana opowiadała ze sceny, że zna siedem języków: mówiła po polsku, po niemiecku, po morawsku, po czesku, po rusku, głośno i po cichu – mówi Krystyna Herud, była członkini KGW. Żaneta Palisa wspomina, że jako dziecko często uczestniczyła w imprezach z okazji mikołajek, organizowanych przez panie z KGW, które również gotowały i piekły ciasteczka na odbywające się w remizie wesela. A ponieważ takie imprezy nie mogły się obejść bez oprawy muzycznej, wkrótce powstały we wsi trzy zespoły.
Pierwszy, założony przez Witolda Kolowca, nosił nazwę „Panns” (później „Defender”) i był sponsorowany przez tutejszą RSP. Grali w nim Andrzej Strzybny (gitara solowa), Norbert Strzybny (bas), Norbert Chmiela (perkusja), Piotr Kasper (gitara akustyczna) i Sebastian Sciborski (organy). Solistkami były: Żaneta Kasper i Renata Musioł. W weselno-biesiadnym repertuarze zespół miał covery „Dwa plus jeden” czy „Czerwonych Gitar”. „Panns” grał na weselach, dancingach i zabawach od 1985 do 1990 roku.
W 1985 roku w szkole w Pietrowicach Wielkich Witold Kolowca założył zespół „Złamana Stalówka”, który zmienił potem nazwę na „Colt”. Tworzyli go: Andrzej Palisa (wokal i gitara solowa), Sebastian Sciborski (organy), Zdzisław Kulig (gitara basowa) i Rajmund Palisa (wokal plus perkusja). Potem dołączył do nich Seweryn Mielnik (perkusja). Zespół występował na festynach, dożynkach i weselach w całym regionie. Zakończył działalność w 2022 roku.
W latach 90. Za sprawą Sebastiana Sciborskiego powstał „Czar sołtysa”, przemianowany potem na „Czars”, w którym grali: Tomasz Stiebler (organy), Eugeniusz Ćwik (śpiew plus gitara solowa), Damian Tunk (gitara basowa) i Gabriel Kuczera (perkusja), którego zastąpił potem Aleksander Bugla. Zespół występował do 2000 roku.
Olimpijczyk, który rozsławił wieś
Nie wszyscy wiedzą, że Cyprzanów ma swojego olimpijczyka. Przeszedł jak burza wszystkie eliminacje, w których pokonywał po kolei przeciwników najpierw z regionu, następnie z całego okręgu, a na koniec zakwalifikował się do najlepszej piątki w Polsce. Potem poleciał z Warszawy do Bazylei na 25 Olimpiadę Gołębi Pocztowych, która odbyła się w 1997 roku i został tam uznany 30. samczykiem w kategorii standard. Zaraz po powrocie do kraju miał sesję zdjęciową w chorzowskim studiu fotograficznym i podobno puszył się przy tym jak paw.
Gołąb o barwie ciemny pstry, którą zachwycali się wszyscy sędziowie, już do końca życia był nazywany przez swojego hodowcę Olimpijczykiem. Przeżył 14 lat, choć niektórzy jego koledzy dożywają nawet 20, ale bycie celebrytą kosztuje… Wcześniej przeszedł na zasłużoną emeryturę i odpoczywał w swojej wolierze obserwując jak z lotami radzą sobie młodsze pokolenia.
Jego właściciel połknął bakcyla gołębiarstwa już jako dziecko, zajmując się razem z bratem gołębiami wujka. Dziś ma ich 130. One poznają go po głosie, a on jest w stanie rozpoznać swoje ptaki nawet w locie. – Wstaję przed 4.00, robię sobie kawę i jeszcze przed śniadaniem wychodzę do gołębi. Wypuszczam wdowce, czyli samce i samice gołębi, które są rozdzielone i mają osobno treningi. Najpierw lecą samce, które chętniej wchodzą do gołębnika, a potem samiczki. Każdy lot trwa koło godziny. Potem je wołam i przylatują do swoich cel, które na Śląsku nazywamy fachami. Po dwóch godzinach dzwoni żona i pyta czy jeszcze żyję. Wieczorem znowu do nich chodzę i powtarzam to co rano. Oprócz tego dbam o czystość gołębnika. Niektórzy robią to codziennie, inni co dwa, trzy dni, a zebrane po sprzątaniu odchody i pierze, daję gospodarzom jako nawóz. Rosną na nim najlepsze pomidory – tłumaczy Berthold Fojcik, który w 2025 roku będzie obchodził piękny jubileusz 50 lat lotowania gołębi.
Kiedyś oprócz niego żyło we wsi osiemnastu lotujących gołębiarzy, wśród których był Ludwik Sciborski, Rudolf Kotula, Alfred Krzyżok, Jan Herud, Zygfryd Kasper, Józef Wolnik, Stanisław Pietraszko, czy Paweł Rzytki. Dziś jest tylko trzech, ale miejscowość już zawsze kojarzyć się będzie z hodowcami tych pięknych i inteligentnych ptaków. Jeśli więc znajdziecie się kiedyś w miejscu, gdzie mieszkańcy będą się do was uśmiechać, dzieci trzeci raz będą wam mówić dzień dobry, a nad głowami usłyszycie charakterystyczny szum przelatujących gołębi, to znaczy, że jesteście w Cyprzanowie.
Katarzyna Gruchot
Najnowsze komentarze