środa, 25 grudnia 2024

imieniny: Anastazji, Piotra, Eugenii

RSS

MAŁE JEST PIĘKNE: Złote lata LZS Bojanów

08.10.2024 00:00 red

W latach 80. o Bojanowie zamieszkiwanym przez 550 mieszkańców mówiło się najczęściej w kontekście dokonań drużyny piłkarskiej, która mimo skromnych środków finansowych i braku sponsorów, utrzymywała się w „A” klasie. Grali trampkarze, juniorzy i seniorzy, a wokół klubu gromadziła się cała społeczność wsi. Wszyscy żyli wtedy sportem bo były wyniki, a były wyniki, bo wszystkim się chciało. Tylko tyle i aż tyle wystarczyło do sukcesu, który trwał prawie dekadę.

Królestwo Królików

Historia bojanowskiego sportu sięga lat 20. XX wieku, kiedy za sprawą nauczyciela tutejszej szkoły – Bruno Steiera – w listopadzie 1920 roku powstał pierwszy klub sportowy. W jego zarządzie znaleźli się: Friedrich Czogala, Franz Bulenda, Adolf Ploch, Friedrich Bayer, Johann Ondera i Joachim Widrinski. Klub miał jedynie sekcję piłki palantowej, czyli schlagballa, którą reaktywowano po wojnie w 1948 roku. Sześć lat później z inicjatywy Joachima Czogały powstała drużyna piłki nożnej grająca najpierw w „D” klasie, a po reorganizacji w klasie „C”. Po siedmiu latach grania piłkarze dostali się do „B” klasy. Ale złote lata zaczęły się w roku 1981, gdy zapewnili sobie awans do „A” klasy. Stało się to jeszcze za czasów nieżyjącego już prezesa Jerzego Kołeczko, ale rok później funkcje tę objął działający w zarządzie klubu od 1974 roku Henryk Tumulka.

Pan Henryk przyjechał do Bojanowa z rodzinnego Sławikowa za sprawą żony Sylwii Warzechy, którą poślubił w 1969 roku. – Sołtysem był wtedy Eryk Zięć, który przyszedł do mnie niedługo po przeprowadzce i zaczął zachęcać do grania w piłkę. Ja już wcześniej miałem kontakt ze sportem, bo za kawalera byłem zawodnikiem „Dębu” Brzeźnica i uprawiałem zapasy, a jak chodziłem do raciborskiego „Mechanika” to grałem w piłkę nożną w juniorach Unii Racibórz. Nigdy nie byłem takim talentem, żeby się załapać wyżej, ale na granie w LZS-ie się zgodziłem i przez pewien czas byłem jego zawodnikiem. Graliśmy wtedy w „B” klasie. Naszym trenerem był Henryk Wutke, który pracował w Rafako i grał w „Stali” Racibórz, a najlepszymi zawodnikami Jerzy Królik i Roman Holubek. Wtedy wszyscy piłkarze byli z Bojanowa – wspomina pan Henryk.

Trenerem i bramkarzem drużyny grającej w „A” klasie był Edward Klein. Byłego zawodnika pierwszoligowych Szombierek Bytom, a później Górnika Pszów, sprowadził do Bojanowa prezes Tumulka. – Mieliśmy w zespole czterech grających braci Królików: Jerzego, Józefa, Wilhelma i Janusza. Była między nimi dość duża różnica wieku, bo Jerzy to był rocznik 1948 a najmłodszy Janusz – 1967. Najstarszy pracował na kopalni Anna w Pszowie i zaczął potem grać w rezerwach Górnika Pszów. Wilhelm najpierw grał w „Górniku” Pszów a po pół roku przeniósł się do I-ligowego GKS Tychy, gdzie grał z Cebratem i Komornickim. Dostał mieszkanie w Tychach, tam się ożenił, ale tragiczna śmierć przerwała jego karierę. Janusz, aż do wyjazdu do Niemiec grał w Pszowie w II Lidze – opowiada Henryk Tumulka.

Wesoły autobus

LZS Bojanów był w latach 80. czołową drużyną „A” klasy. – Graliśmy o awans do okręgówki z „Górnikiem” Pszów i Peberowem Krzanowice, ale się nie udało. Na takie granie trzeba mieć fundusze, a my nie mieliśmy żadnych sponsorów, ani takich możliwości jak na przykład Kuźnia Raciborska, którą dofinansowywał Rafamet. My musieliśmy sobie radzić sami. Z datków mieszkańców Bojanowa kupiliśmy autobus, który na siebie zarabiał. Wynajmowaliśmy go na wesela, wycieczki szkolne i zakładowe. Nawet Rolnicze Technikum w Głubczycach go od nas brało. Było dwóch kierowców: Krystian Kurka i Józef Hadamiec. Jeśli wydatki na paliwo były udokumentowane, to dostawaliśmy zwrot z urzędu gminy – tłumaczy pan Henryk.

Drużyna miała swoich wiernych kibiców, którzy towarzyszyli jej nie tylko podczas spotkań rozgrywanych w Bojanowie, ale i wyjazdowych. – Jak jechaliśmy na mecz do Pszowa, z którym wygraliśmy 4:2, to w naszym autosanie mieściło się 96 osób poupychanych w przejściach, na podłodze i na kolanach. To cud, że nas nigdy milicja nie zatrzymała. Ale pamiętam takie spotkanie w Zawadzie Książęcej podczas stanu wojennego. Nie mogliśmy dojechać z kontuzjowanym zawodnikiem do szpitala, bo nas zatrzymali do kontroli i nie chcieli dalej przepuścić. Andrzej Kurka cierpiał, bo miał złamaną nogę a ja musiałem się tłumaczyć. W końcu zostawiłem im dokumenty i nas puścili – opowiada pan Henryk.

LZS organizował też trzydniowe wyjazdy dla zawodników i osób towarzyszących do zaprzyjaźnionego klubu w Wiśle. Dla piłkarzy te wycieczki były za darmo, reszta musiała za nie płacić. Oczywiście rozgrywano też mecze. Jeden z nich – o Puchar Prezydenta Wisły wygrał LZK Bojanów. – W połowie lat 80. byliśmy jedyną drużyną w powiecie raciborskim, która miała własną łaźnię z prysznicami i ciepłą wodą, oczywiście z wyjątkiem Kuźni Raciborskiej. Zawsze toczyliśmy zacięte derby z Krzanowicami, a ja byłem wtedy młody i mi się chciało działać, więc musiałem pokazać, że jesteśmy lepsi – mówi ze śmiechem pan Tumulka.

Jednym z najpiękniejszych momentów w historii rozgrywek był dla zawodników i ich kibiców mecz o Puchar Wójta Gminy Krzanowice, który LZS Bojanów wygrał z Krzanowicami 3:0. Zwycięstwo smakowało tym bardziej, że klub z Krzanowic był sponsorowany przez Peberow i grał o klasę wyżej od Bojanowa. Radości nie było końca, a zabawa na boisku trwała do północy.

Najważniejsze by chciało się grać

W latach 80. żaden zawodnik „A” klasy nie dostawał za mecze pieniędzy. – Grali za kiełbasę i piwo. Najlepsi piłkarze w Europie: Gorgoń, Lato czy Deyna za złoto na olimpiadzie w Monachium w 1972 roku dostali po fiacie. Jak porównać to z kwotami, jakie zarabia dziś Lewandowski, to się w głowie nie mieści. Naszym chłopakom chciało się grać i im na tej piłce zależało. Pamiętam, że jak któregoś nie wystawiliśmy na mecz to płakał – tłumaczy pan Henryk, który pierwsze koszulki dla zawodników przywiózł z Niemiec. Załatwił je jego kuzyn pracujący jako elektryk w tamtejszej hali sportowej. Wystarczył polski alkohol i czerwone stroje piłkarskie trafiły do zawodników LZS-u. Ze względu na kolor nazywano ich przez pewien czas „Barceloną”.

Henryk Tumulka w 1989 roku zrezygnował z funkcji prezesa. Za działalność na rzecz sportu otrzymał nagrodę Burmistrza Krzanowic. Rok później drużyna spadła do „B” klasy, a w 1996 roku sekcję rozwiązano. Złote lata bojanowskiego futbolu są dla mieszkańców wsi równie ważne jak dla Polaków Mundial z 1982 roku, gdy Biało-Czerwoni zdobyli trzecie miejsce.

Katarzyna Gruchot

  • Numer: 41 (1692)
  • Data wydania: 08.10.24
Czytaj e-gazetę