Poniedziałek, 18 listopada 2024

imieniny: Klaudyny, Romana, Filipiny

RSS

MAŁE JEST PIĘKNE: Kuźnia Kostków czyli o kuciu żelaza przy gorących rozmowach

17.09.2024 00:00 red

Wieczorami światło z kuźni Kostków rozświetlało ulicę, a dochodzący stamtąd gwar świadczył o toczącym się po pracy życiu towarzyskim. Bo u Leona Kostki był czas na ciężką pracę i czas na spotkania z gospodarzami, którzy do Turza przyjeżdżali z całej okolicy. Swoisty „klub dżentelmenów” miał jeszcze jedną zaletę – wszyscy we wsi czuli się dzięki niemu bezpiecznie.

Kuźnia przy Raciborskiej na trwałe wpisała się w krajobraz wioski i jest dziś jednym z zabytków świadczących o jej historii. Jej założyciela nikt już we wsi nie pamięta, bo zmarł w 1937 roku, mając zaledwie 61 lat. Konstanty Kostka (rocznik 1876) wziął sobie za żonę Joannę zd. Urbisz, która przeprowadziła się po ślubie do męża z Miejsca Odrzańskiego. Mieli siedmiu synów i trzy córki i jak podkreśla jego wnuk Eryk: wszystkie dzieci były uzdolnione muzycznie. Najstarszy Konstanty, który dostał imię po ojcu, grał na skrzypcach, jego brat Józef na trąbce, ojciec Eryka – Leon na skrzypcach, a Wenzel i Roman na mandolinie. Był jeszcze Emanuel, Stanisław, który był młodym lekkoatletą i zmarł w wieku 18 lat na zapalenie płuc oraz siostry Klara, Anna i Gertruda. – Cała rodzina Kostków to byli Morawianie. U nas w domu nie mówiło się: opa czy oma, tylko babiczka, mamiczka i tacik. Wszyscy liczyli po morawsku. Rodzina Schiry też była z Moraw, a konkretnie z Sudic. Przy ich starym młynie, którego już nie ma, była kiedyś stajnia. Zatrzymywała się w niej poczta konna jadąca z Raciborza. Zamieniali tam konie, które szły nieraz do podkucia do kuźni i jechali dalej. Na tę rodzinę mówiło się we wsi „Sipeny”. Oni mieli pierwszy w Zawadzie rower z dużym kołem, którym jeździli do Raciborza – wspomina Eryk Kostka i dodaje, że we wsi była jeszcze jedna kuźnia – Alojzego Gromotki, która mieściła się za piekarnią Moscha. Dziś tego budynku już nie ma.

Kuźnię po Konstantym przejął jego syn Leon (rocznik 1903), któremu pomagała w pracy żona Anna zd. Czogała i dzieci: Eryk (1934), Elżbieta (1935), Regina (1938), Ernest (1940) i Anna (1948). – Gdy Leona Kostkę wysłano na front, kuźnię prowadził jego młodszy brat Emanuel. – Ojciec był ranny pod Stalingradem, potem trafił do Jugosławii i na koniec do Grecji. Wrócił do domu w 1947 roku. Zanim przyjechał, kuźnią zajmował się Wiktor Mikołajek, który robił w niej taczki dla dróżników. Przeniósł się potem do Grzegorzowic, gdzie wynajął kuźnię u Żymełki – tłumaczy Eryk Kostka.

Pan Leon pracował na początku na kolei w Rydułtowach, ale gdy po powstaniach trafiły do Polski, przeniósł się do kuźni ojca. – Dom, który do dziś stoi za kuźnią wybudował na swojej ojcowiźnie. Wprowadziliśmy się do niego w 1952 roku. Przez cztery lata, aż do swojej śmierci mieszkała z nami babcia Joanna. Dzisiaj mieszkam ja i moja córka Izabela Pieruszka z rodziną – tłumaczy córka Leona Anna Wojtoszek. Jej brat Eryk podkreśla, że przed wojną w okolicy było kilkaset koni, więc kuźnia pracowała na okrągło. – Przyjeżdżali gospodarze z Dziergowic, Siedlisk, Solarni, Kuźni Raciborskiej, Ciechowic, Budzisk, Rudy i Sławikowa. W Kuźni Raciborskiej był tartak, do którego gospodarze zwozili drzewo z lasów. Najwięcej pracy było zawsze zimą, a do ojca ustawiały się kolejki, żeby podkuć konie, zrobić okucie do wozu, obręcze na koła albo siekierę naostrzyć – tłumaczy pan Kostka, który już od dziecka pomagał ojcu w pracy, a po siedmioletniej szkole podstawowej poszedł do szkoły zawodowej przy ówczesnej Fornalskiej w Raciborzu. – Uczyli się w niej ślusarze i kowale z całego powiatu. Trzy dni w tygodniu chodziłem na zajęcia a resztę dni i popołudnia pracowałem u taty w kuźni. Mnie się to wcale nie podobało, bo nie miałem w ogóle wolnego czasu, a praca była naprawdę ciężka, głównie ręczna i na dodatek w wysokich temperaturach. Nie było spawarek, więc zgrzewało się wszystko ręcznie nad ogniem. Kowal zawsze musiał mieć kogoś do pomocy, bo tych prac samemu nie można było wykonywać, więc jak mnie nie było to pomagał ojcu Józef Gritzman.

Po szkole upomniała się o pana Eryka Służba Polsce. Najpierw pracował w hucie Łabędy, a potem w kędzierzyńskich Azotach. Po półrocznej pracy ku chwale ojczyzny trafił do wojska, a że akurat był to czas rozruchów w 1956 roku, zamiast dwóch lat, spędził w armii ponad 30 miesięcy. – Jak w końcu wróciłem do domu to pracowałem trochę u ojca, ale trudno się było z tego utrzymać, więc zatrudniłem się jako kierowca w Rafamecie i zostałem tam aż do emerytury, pomagając ojcu po pracy. Pamiętam, że jak padał deszcz i rolnicy nie jechali na pole to przyjeżdżali do ojca do kuźni pogadać i napić się wódki. W naszej kuźni toczyło się życie towarzyskie. Nikt się we wsi nie bał, bo w kuźni było zawsze jasno i zawsze byli ludzie. Z Ciechowic przyjeżdżał Antek Komor i Jerzy Przybyła z bratem, ze Sławikowa Joszko, z Turza Brzoska, Chroboczek, Wojtoszek i Wranik, z Rudy bracia Józef i Jerzy Wiencierz oraz Emil Kostka, z Kuźni Raciborskiej Rudolf Mika, Buczek, Broja i Michalski, z Budzisk Alois Tkocz, Józef Grzesik i Edmund Michalski a z Zawady Baron i Jorg Ryszka – podsumowuje pan Eryk.

Po śmierci Leona Kostki jego żona zamknęła działalność, ale po pracy kowalstwem zajmował się jeszcze pan Eryk, albo jego szwagier Franciszek Wojtoszek, który z zawodu był ślusarzem. Pod koniec lat 90. Ostatecznie ją zamknięto. Zabytkowy budynek stoi nadal w centrum wsi i cieszy się sporą popularnością wśród osób odwiedzających Turze.

Katarzyna Gruchot

  • Numer: 38 (1689)
  • Data wydania: 17.09.24
Czytaj e-gazetę