Łańczanie – nieliczni, ale waleczni
Kiedy najstarsi mieszkańcy wioski sięgają pamięcią do czasów swojego dzieciństwa i młodości to opowiadają często o ludziach, którzy nie lękali się pracy i walki o swoje przekonania. Maleńkie Łańce wydały na świat 18 powstańców i całą rzeszę społeczników, którzy wciąż czują potrzebę działania na rzecz swojej małej ojczyzny.
Jak Wandzia wybiegała nową sukienkę
Wanda Trybisz urodziła się w Łańcach w 1928 roku. Jej rodzice Jadwiga i Karol Barnabasowie mieszkali po sąsiedzku z Karolem Rumplem i Emanuelem Wieczorkiem. Pani Wanda doskonale pamięta Augustyna Gomolca (rocznik 1900), który był pierwszym za czasów II Rzeczpospolitej sołtysem wsi, a wcześniej razem z bratem Józefem brał udział w powstaniach śląskich. – Mój ojciec chodził z nim do szkoły i siedzieli w jednej ławce, a potem pomagał mu w polu, bo mieliśmy konie. Jak tylko Niemcy zajęli Łańce to Gomolca aresztowali i wysłali do obozu. Najpierw był w Oświęcimiu, a potem w Dachau. Jak go wywieźli, to moi rodzice wraz z innymi mieszkańcami wsi podpisali się pod listem do władz niemieckich, żeby go wypuścili, bo to był dobry człowiek. On miał brata w Berlinie i w końcu ten brat go jakoś wykupił. Jak go wypuścili i wrócił do wsi to nikt go nie mógł poznać, bo całe jego ciało to był jeden wielki wrzód – opowiada pani Wanda, której dzieciństwo naznaczył czas okupacji i wojny. Ale dzieci, nawet w tak trudnych warunkach, potrafią znaleźć powód do radości i dla małej Wandzi najpiękniejszym i najważniejszym wydarzeniem miała być I Komunia Św.
Podczas wojny wszystkie niemieckie dzieci dostawały „Bezugschein” czyli specjalny talon uprawniający do zakupu sukienki, butów i pończoch. – Sołtysem za Niemca został bardzo bogaty przedwojenny gospodarz Syrek, który od razu wydał Gomolca i jeszcze młodego Sikorę. Wszyscy się go bali, ale ja byłam dzieckiem i bardzo chciałam mieć białą sukienkę. Poszłam do niego po ten talon, ale powiedział, że się nie kwalifikuję, bo tacie przyznali kategorię P, czyli Polak a ja, rodzeństwo i mama dostałyśmy czwartą grupę – mówi pani Wanda. Była jednak tak uparta i pojawiała się w biurze tyle razy, że w końcu „Bezugschein”, trafił do jej rąk. – To była radość! Biegłam do domu tak szybko, że sobie nogami cały tyłek skopałam, i tak krzyczałam, że mama myślała że mi się coś stało – podsumowuje pani Wanda, która podczas komunii miała na sobie nową sukienkę i buty. Razem z nią w uroczystości brały udział dzieci z Rzuchowa, Żytnej, Dzimierza, Pstrążnej, Czernicy i Łukowa. Proboszczem w Pstrążnej był wtedy ks. Augustyn Rasek, którego rosyjscy żołnierze zamordowali w 1945 roku.
O chłopcach, co nosili karabiny
W domu Barnabasów nie było piwnicy, więc gdy się zbliżał front rodzina schowała się u sąsiadów. – Dużo nas tam było u tych Niczków. Spało się na struzakach ze słomy. Ruscy wleźli do wsi od Pstrążnej w Wielki Piątek nad ranem. Wszystkim kazali wyjść na wierch. I moja mama jak wyszła to zobaczyła że zabierają nam nasze konie i krzyknęła: nasz Hans! Bo my mieliśmy dwa konie i jeden był Hans. A Ruscy do mamy: ty germanko! Wzięli ją na bok i chcieli zastrzelić, ale z wojskiem ruskim przyszedł Paweł Niczek, co go wzięli do armii i się gdzieś tam przeonaczył i on się za mamą wstawił. A potem jeszcze za młodym Gomolcem, co się w wojnę ukrywał w domu Józefa Wojaka, bratankiem tego Gomolca, co trafił do obozu – mówi pani Wanda, która w 1955 roku wyprowadziła się z Łańc do Kobyli.
Powstańcami byli też dziadkowie Lucjana Zielonki: ożeniony z Franciszką zd. Solich Paweł Zielonka, który pochodził z Brzezia, ale kupił przed wojną gospodarstwo w Kornowacu i walczył w lubomskiej grupie Segeta oraz Paweł Konopka (mąż Karoliny zd. Adamczyk), który figuruje na liście powstańców z Łańc. Oprócz niego jest tam dziadek Emila Mandery – Wincenty, Maksymilian Achtelik, Franciszek Bujok, Mikołaj Chrobik, Augustyn Gomolec, który trafił potem do Oświęcimia, jego brat Józef, Franciszek Granieczny, Ignacy Kubiak, Józef Kura, Konstanty Kura, Paweł Lokajczyk, Ignacy Niczek, Augustyn Norek, Wilhelm Święty, Franciszek Taszka, Emanuel Wieczorek i Józef Wojak.
Emil Mandera przyznaje, że jego starzik Wincenty nigdy o powstaniu nie opowiadał, ale wszyscy w rodzinie wiedzieli, że w nim był. Jego wspomnienia obejmują już czasy powojenne, bo urodził się 12 grudnia 1943 roku. Dom, w którym mieszka do dziś zbudowali rodzice Gertruda i Józef Manderowie, jeszcze przed przyjściem na świat najstarszego syna Józefa (rocznik 1935). Zanim odłamek bomby uszkodził podczas wojny strop budynku, Gertruda urodziła w nim jeszcze bliźniaczki Annę i Marię.
Muzycy z kopalni i domowe posiłki
Jedni pamiętają, że pierwszy telewizor pojawił się u Emanuela Wieczorka, inni wskazują na dom Sikorów albo mieszkanie Smołów. Młodzież i tak rzadko korzystała z dobrodziejstw dziesiątej muzy, spędzając wolny czas zazwyczaj na boisku albo w świetlicy. – Boisko było po prawej stronie od remizy, a ta nasza piłka była szmaciana, sami ją zrobiliśmy, ale nie było kiedy grać, bo po szkole z książką pod pachą leciałem kozy pasać. Do dzisiaj przy ulicy Szkolnej stoi jeszcze ruina starej sali z wyszynkiem, której pierwszym właścicielem był Wyszkoń, a potem Wincenty Gabriel. W świetlicy były spotkania, a w sali na piętrze zabawy, na które Rudolf Konopka, który grał w orkiestrze górniczej kopalni „Anna” sprowadzał kolegów – muzyków – wspomina Emil Mandera. Lucjan Zielonka pamięta klub Związku Młodzieży Wiejskiej, który powstał w nowej siedzibie OSP wybudowanej w 1963 roku. Był tak słabo ogrzewany, że zimą nie można tam było wytrzymać.
Pierwszy sklep spożywczy po wojnie był w czworaku u Sikorów, a prowadziła go żona Pawła Szlezaka. – Następny powstał u Jana Dębowego. Koło kapliczki po prawej stronie stał pawilonik, w którym otwarto pierwszy sklep Ruchu. Jak powstał budynek OSP to wydzielono tam jedno pomieszczenie na kiosk ze sprzedażą prasy. Buty naprawiał w Łańcach Józef Bugiel, stolarzem był Józef Komolec, kowalem Józef Stojer, a pierwszy żuk pojawił się w kółku rolniczym, którego prezesem był najpierw Jan Drozd, a potem Ewald Mika.
Panie z Koła Gospodyń Wiejskich w Łańcach spotykały się z początku w wynajętym pokoju u Hildegardy Szewczyk, a potem w nowej remizie. Gotowały, piekły, robiły sztuczne kwiaty, obsługiwały kulinarnie spotkania strażaków i organizowały dla swoich członkiń Dzień Kobiet, Dzień Matki i andrzejki. Kołem kierowały kolejno: Regina Mika, Teresa Mandera, Maria Folek, Kornelia Barańska, Janina Hałas i Emilia Wieczorek. Na początku korony dożynkowe robiła Gertruda Mandera, a po niej Łucja Kura. Dziś tworzy je wspólnie wiele członkiń KGW. – Za moich czasów do koła należały: Hildegarda Szewczyk, Gertruda Pierchała, Anna Iksal, Eryka Musioł, Irena Komolec, Urszula Lokalczyk, Zofia Drozd, Kornelia Barańska, Maria Folek, Janina Hałas, Anna Chrobok, Irena Szczyra, Amalia Nojman, Bronisława Knura, Aniela Salwa, Lubomira Sikora, Elżbieta Bugiel, Helena Gruszczyk, Anna Zielonka, Barbara Jucha, Anna Achtelik, Helena Wieczorek, Krystyna Kubiak i Jadwiga Wojak. Jak chciałam zorganizować spotkanie to wsiadałam na rower i objeżdżałam wszystkie panie, bo nie miałyśmy telefonów. Było skromnie, a jak chciałyśmy coś kupić to o pieniądze musiałam prosić prezesa kółka rolniczego. Pierwsze garnki i talerze wypożyczałyśmy od naszych członkiń. Dopiero w nowej remizie miałyśmy własne, ale gotowało się zazwyczaj w domach a potem potrawy, czy ciasta przynosiło na spotkania – mówi Teresa Mandera, która w wieczorowej szkole rolniczej w Rzuchowie nauczyła się szyć, gotować i piec. Jej mąż Emil pamięta jeszcze jak jego babcia piekła w piekaroku chleby, podpłomyki a nawet gęsi. W niedzielę była obowiązkowa nudel zupa, czyli rosół, do którego podawano często sałatkę kartoflaną składającą się z ziemniaków, cebuli i kiszonego ogórka, doprawianą tłuszczem, solą i pieprzem. Pan Emil ze śmiechem podsumowuje, że wszystko lubi, byle było dużo i byle miał kto ugotować.
Katarzyna Gruchot
Najnowsze komentarze