Dwa słowa do kawy. Bezpańskie psy
Wyobraźmy sobie, że sprawujemy opiekę nad dzieckiem. Dajemy mu jeść i pić, pilnujemy, żeby miało odpowiednią ilość snu, dbamy o dach nad jego głową a nawet urządzamy mu pokoik z firankami i jasnymi mebelkami. Ale czy to wystarczy? Żeby wyrosło na człowieka znającego swoją wartość, rozwijającego się i takiego, który może światu coś zaoferować trzeba poświęcić dziecku czas. Zadbać o jego edukację, o rozrywkę na wysokim poziomie, o rozwój umiejętności. Trzeba z nim rozmawiać, wreszcie trzeba dać mu miłość, poczucie przywiązania i tożsamości.
Opieka nad miastem rządzi się tymi samymi prawami. Miasto to dom i jego mieszkańcy, to wytwór naszej cywilizacji i kultury – nasze wspólne dziecko i nasza matka w jednym organizmie. My miasto-mieszkańcy potrzebujemy oświetlonych, niedziurawych dróg, potrzebujemy pracy, która da nam chleb, może nawet dostaniemy ładnie urządzone wnętrza urbanistyczne. Ale bez pola do dyskusji, bez możliwości rozwoju intelektualnego, bez miejsca do rozwoju kultury i wreszcie bez poczucia tożsamości będziemy jak bezpańskie psy.
Ktoś zawsze je nakarmi, gdzieś znajdą schronienie. Ale zawsze będą się błąkać bez celu po rejonie, ze spuszczonymi głowami, nie należące do żadnego miejsca ani człowieka. I chyba nawet psa w takiej sytuacji ogarnia bezsens egzystencji, popada w depresję i czeka na śmierć. A co dopiero dziecko, z którym nikt nie rozmawia, bez mamy, nie znające ojca, a co dopiero miasto, z którego ludzie tylko korzystają.
Niedawno byłam na Nocy Kultury w naszym RCK. Anna Jegerska-Michalska wygłosiła tam manifest, o tym między innymi, że kultura i sztuka jest potrzebą. Pokarmem dusz naszych. Ktoś powie: „Że też trzeba wygłaszać takie manifesty! Toć to oczywiste!”, a ktoś inny wyjdzie zdumiony i zawstydzony, że nie doceniał tej sfery życia. Ktoś może nawet zapłacze.
Zabytki, tak jak sztuka, są dla ludzi elementem środowiska naturalnego. Bez nich czulibyśmy się obco, jak w cudzym domu. Tak jak lubimy pogrzebać w życiorysach pradziadków i założyć stary rodzinny pierścień tak potrzebujemy widzieć wytwory tych co tu byli przed nami. Duma z nich daje nam siłę, a tradycja w której funkcjonujemy wdziera się tak silnie w naszą codzienność, że doceniamy ją dopiero wtedy gdy odczuwamy jej brak. Oczywiście, że to żywa tkanka, ugniatamy ją w palcach, dodajemy coś od siebie, ale to ciągle ta sama glina.
Musimy kochać swoje miasto. Docenić jego przebogatą historię, cieszyć się z jego rozmiarów i czerpać radość z tego, że wszystko jest blisko i że jest takie nasze. Zobaczyć to co piękne w jego kształtowanej od średniowiecza urbanistyce. Pójść na Zamek, odwiedzić Muzeum, cieszyć się z dużego Rynku, kupić warzywa na targu pod kościołem św. Jakuba. Przespacerować się brzegiem Odry i walczyć o tożsamość, o nasze dziedzictwo.
Po co? Może po to, żeby za kilka, kilkadziesiąt lat Racibórz nie był tylko samą pięknie wybudowaną drogą. Żeby ludzie nie przejechali dalej, nie rozbiegli się w poszukiwaniu swojego domu i gruntu pod nogami, jak bezpańskie psy.
Maria Olejarnik
Najnowsze komentarze