Czwartek, 26 grudnia 2024

imieniny: Szczepana, Dionizego

RSS

150-lecie Wodociągów Raciborskich: Byliśmy jak jedna wielka rodzina

04.06.2024 00:00 red

Ma fotograficzną pamięć i oko do dobrych kadrów. Gdy przemierza Racibórz od razu wyłapuje każdą zmianę w otoczeniu i rejestruje ją z pietyzmem godnym kronikarza, tyle że nie na papierze, tylko na zdjęciach. Choć przez wiele lat związany był z dyspozytornią, wszyscy w Wodociągach mówią o Andrzeju Kaczmarku, że to ich „zakładowy fotograf”. I nic w tym dziwnego, bo chętnie relacjonował najpierw na kliszach, a potem cyfrowo wszystkie firmowe uroczystości, wycieczki i imprezy, a także najważniejsze momenty w życiu swoich kolegów i koleżanek.

Studio pod kocem i ciemnia w łazience

Najsłodsze chwile dzieciństwa pana Andrzeja pachniały babcinymi kołaczami i rozbrzmiewały gwarem gości, którzy do kamienicy przy ulicy Staszica przybywali na wspólnie obchodzone imieniny dziadków: Józefy i Józefa Kusków. Ich córka Barbara podawała wtedy do stołu, jej mąż Eugeniusz zabawiał gości, a Andrzejek przemierzał czteropokojowe mieszkanie na swoim pierwszym rowerku i zatrzymywał się tylko po to, by schować w buzi kolejny kawałek ułamanego makowca. Rodzinne imprezy nie bardzo interesowały kilkuletniego chłopca, ale tajemniczy pokój brata mamy wzbudzał ogromną ciekawość. Za sprawą zasłanianych kocami okien, stawał się studiem fotograficznym, w którym Ryszard Kuska robił Zorką swoje pierwsze zdjęcia. – Mieszkaliśmy z dziadkami i ich najmłodszym synem w kamienicy nad piekarnią Chrobaków. Zajmowaliśmy największy pokój z balkonem. Dziadkowie mieli dużą kuchnię ze spiżarnią oraz poniemiecką łazienkę z piecem opalanym węglem i olbrzymią wanną. W tej łazience była ciemnia, a w pokoju studio. Przyglądałem się temu, jak wujek robi zdjęcia, a potem jak je wywołuje i korzysta z walizkowego powiększalnika produkcji radzieckiej. To była moja pierwsza przygoda z fotografią – opowiada pan Andrzej, który pozostał jej wierny przez całe życie. Przez pewien czas miał też okazję pracować w znanym raciborskim zakładzie FotoTkacz, u brata mamy – Macieja Kuski, gdzie był laborantem obróbki procesu fotografii barwnej. Z jego synem Tomaszem współpracuje do dziś.

Zanim założył własną firmę i jako fotograf zaczął poznawać całą Polskę, najczęściej odwiedzał Limanową, skąd pochodziła jego babcia i Łódź, gdzie mieszkali dziadkowie od strony ojca. Na co dzień Kuskowie, którzy opiekowali się wnukiem, gdy jego rodzice byli w pracy, zabierali go na działkę, na której uprawiali warzywa i truskawki. Po szkole odwiedzał też czasem mamę, która pracowała w hurtowni spożywczej przy ul. Kolejowej. – Poszedłem do SP 13, gdzie moją wychowawczynią była pani Dutkiewicz. Uczyła mnie też pani Fitowa, której syn chodził ze mną do klasy, ale najbardziej kumplowałem się z Jasiem Łatką, który mieszkał naprzeciw szkoły. Za namową nauczycielki fizyki, której mąż pracował w technikum mechanicznym, wybrałem właśnie tę szkołę. Powiedziała: głupi nie jesteś, z przedmiotami ścisłymi sobie radzisz, a jakby co, to ci mój mąż pomoże. Zdałem egzaminy wstępne i dostałem się do klasy, której wychowawczynią była pani profesor Lorenc, młoda nauczycielka po studiach. Miała zupełnie inne podejście do prowadzenia lekcji. Traktowała nas z szacunkiem, mówiła po imieniu, nie krzyczała, chętnie tłumaczyła. Bardzo ją polubiliśmy – wspomina pan Andrzej. Po maturze znalazł pracę w dziale odszkodowań rolnych PZU, ale w kwietniu 1978 roku upomniała się o niego armia. – Dostałem powołanie do marynarki wojennej, ale najpierw musiałem skończyć półroczną Techniczną Szkołę Wojsk Lotniczych w Zamościu. Robiłem makiety kabin pilotów i pierwszy raz w życiu rysowałem mazakami – opowiada po latach. To doświadczenie przydało się, gdy rozpoczął pracę w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym oddział autobusowy Racibórz, w którym malował tablice z rozkładami jazdy. – Nie było wtedy komputerów ani drukarek, więc trzeba było wszystko robić ręcznie. A ja byłem po szkole w Zamościu, umiałem ładnie pisać więc się nadawałem – podsumowuje pan Andrzej.

Od korby do klawiatury

O tym, że swoją przyszłość Andrzej Kaczmarek związał z Wodociągami zadecydował przypadek. – Kolega, który chodził ze mną do technikum powiedział mi, że razem z siostrą wyjeżdżają do Anglii i będzie wolne miejsce w dziale transportu. W maju 1981 roku ówczesny dyrektor Jan Wilk zatrudnił mnie jako referenta transportu, a potem zostałem maszynistą – dyspozytorem – tłumaczy pan Andrzej, który doskonale pamięta dzień wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. – Miałem wtedy nocną zmianę. Przyszedł do mnie dyrektor techniczny Franciszek Ćwik, żeby jechać z kierowcą do Kuźni Raciborskiej, bo nie mieliśmy z nimi kontaktu i nie wiedzieliśmy, co się tam dzieje. Oczywiście potrzebne było pozwolenie i przepustka, ale załatwiliśmy to, wzięliśmy do samochodu kogo się dało i ruszyliśmy. Nosiłem wtedy kurtkę moro, więc za każdym razem jak nas zatrzymywali do kontroli i świecili latarką do środka, to widzieli mundur i od razu puszczali dalej. W zakładzie już tak łatwo nie było, bo Wodociągi zostały zmilitaryzowane i przydzielili nam na stałe wojskowego, nawiasem mówiąc też Kaczmarka. Czepiał się wszystkiego i chodził na skargi do dyrektora. Wszystkim zalazł za skórę – wspomina.

Gdy pan Andrzej rozpoczął pracę jako maszynista – dyspozytor, podlegał kierownikowi Januszowi Kowalskiemu i pracował na zmiany. – Jak ja pracowałem jako maszynista to kolega był dyspozytorem, a w następnym miesiącu na odwrót. Chodziło o to żebyśmy pojęli cały ten proces, bo w maszynowni trzeba było pilnować ciśnienia, dbać o sprzęt i go konserwować, a w dyspozytorni odbierać telefony, przyjmować zgłoszenia o awariach i wysłać na nie ludzi. Wszystko robiło się wtedy ręcznie. Naciskało się guzik i kręciło się wajchą, a teraz podchodzi się do klawiatury, dwa kliknięcia i po sprawie – tłumaczy pan Kaczmarek.

Kiedy zaczęły się prace nad pierwszym komputerowym sterowaniem i halą filtrów pospiesznych, pojawił się nowy kierownik Stanisław Janik. – To był bardzo dobry fachowiec po szkole technicznej w zakresie produkcji wody i bardzo dobry człowiek. Wszędzie miał świetne opinie i znał się na pompach głębinowych. Pamiętam, że jak przyszedł to przedstawili nam takiego młodego chłopaczka, a on powiedział: jak was zobaczyłem to sobie pomyślałem, że niewiele będę miał do gadania z takimi starymi wygami. A potem się okazało, że to on nas wszystkiego uczył – mówi pan Kaczmarek i dodaje, że kierownik uważał, że żeby zostać pełnowartościowym i samodzielnym dyspozytorem każdy z pracowników potrzebował trzech lat szkolenia.

Po powstaniu centralnej dyspozytorni dział przeniesiono na piętro, a budynek koło bramy, w którym mieściła się stara dyspozytornia, rozebrano. – Już przestaliśmy „korbować” i naciskać, tylko wszystko robiło się w komputerze. Pracował wtedy ze mną Jurek Kowal, Leszek Wilsz, Alfons Mika, jego brat Józef Mika i Rafał Mocniak. Na zmianie musiało być zawsze dwóch dyspozytorów. Jeden zajmował się wodą, drugi awariami i raportami. Mieliśmy dużo szkoleń wewnętrznych i jeździliśmy na kursy do Wrześni, gdzie spotykali się pracownicy Wodociągów z całej Polski – opowiada pan Andrzej.

Kadrowanie, doklejanie... i do archiwum

Andrzej Kaczmarek był w Wodociągach znany z tego, że pojawiał się z nieodłącznym aparatem na wszystkich firmowych imprezach, wycieczkach, meczach i spotkaniach. – Tam, gdzie jest teraz biuro obsługi klienta, a wcześniej była świetlica, na prośbę kierownika, swoją pierwszą cyfrówką robiłem zdjęcia grupowe pracownikom naszego działu. Dwóch ludzi nie było wtedy w pracy, więc ich zrobiłem osobno i później dokleiłem. Udało mi się zrobić zdjęcia z naszej wieży na budynki cukrowni, której już nie ma, sfotografować poniemieckie maszyny, budkę dyspozytora, czy starą halę pomp. Ale najczęściej robiłem zdjęcia moim koleżankom i kolegom z pracy. Byli zadowoleni, więc często prosili mnie, żebym jako fotograf pojawił się na ślubach ich dzieci, rocznicach i uroczystościach prywatnych. Jedni polecali mnie drugim i dzięki temu filmowałem w Gdańsku, Bielsku-Białej, Krakowie, Kołobrzegu, Ustroniu czy w Koninie – podsumowuje pan Kaczmarek i dodaje, że gdy wziął kredyt na trzy lata na zakup sprzętu „Casablanca” do montażu filmów, jego mama była załamana, ale zapotrzebowanie na obsługę imprez było tak duże, że spłacił go po czterech miesiącach.

Przez wiele lat łączył pracę zawodową z pasją fotografowania i gdy tylko miał wolny weekend to albo spędzał go na warsztatach fotograficznych, ucząc się nowych technik filmowania i robienia zdjęć, albo realizował jakieś zlecenie na obsługę ślubu, prymicji lub innych uroczystości. – Mogłem to wszystko ze sobą pogodzić, bo ekipa w naszym dziale była jak jedna rodzina. Jeden drugiemu pomagał, jeden drugiego zastępował i jeden na drugiego mógł zawsze liczyć. Trzymaliśmy się razem w pracy i po pracy na wspólnych imprezach u Olka Pośpiecha, który został potem naszym kierownikiem, ogniskach i spotkaniach – tłumaczy pan Andrzej. I tak jak członka najbliższej rodziny pracownicy pożegnali go, gdy odchodził na emeryturę. Całą ekipą zjawili się o północy na jego nocnym dyżurze i odśpiewali mu głośne „Sto lat”. Na drugi dzień w biurze był tort, prezenty i oficjalne pożegnanie. Były też kolejne zdjęcia, które trafiły do zakładowego archiwum, tworzonego przez Andrzeja Kaczmarka przez wszystkie lata jego pracy w Wodociągach.

Katarzyna Gruchot


Andrzej Kaczmarek, 37 lat pracy

Zatrudniony w Wodociągach od 10 maja 1980 roku do 31 października 1988 i od 10 grudnia 1992 roku do 27 września 2020 roku

maszynista pomp wodociągowych, operator urządzeń pomp wodociągowych, operator urządzeń produkcji wody

  • Numer: 23 (1674)
  • Data wydania: 04.06.24
Czytaj e-gazetę