Czwartek, 26 grudnia 2024

imieniny: Szczepana, Dionizego

RSS

150-lecie Wodociągów Raciborskich: W zgranym zespole łatwiej o dobre wyniki

14.05.2024 00:00 red

W Wodociągach wiedziano, że jak jest jakaś sprawa trudna do załatwienia to najlepiej tam posłać Elę Kuryłowicz – dziewczynę do zadań specjalnych. Drobna, ale niezwykle energiczna windykatorka potrafiła rozwiązać każdy problem i nawet gdańska mafia musiała ulec jej perswazji. Dziś z taką samą energią angażuje się na rzecz Stowarzyszenia Aktywnych Seniorów, gdzie jest skarbniczką i organizatorką wycieczek.

Wesoły autobus lepszy niż Facebook

Dzieciństwo i młodość pani Ela spędziła w rodzinnym Kietrzu, gdzie jej rodzice trafili po wojnie z nakazami pracy. Pochodzący z Warszawy Józef Sobotko był milicjantem, a jego żona Krystyna, która przyjechała na Ziemie Odzyskane z Augustowa, pracowała w Zakładach Tkanin Dekoracyjnych Welur. Na początku zamieszkali w lokum przydzielonym przez „Welur”, ale dwa niewielkie pokoje szybko przestały wystarczać powiększającej się rodzinie. Oprócz Andrzeja i Elżbiety na świecie pojawiły się Bożena i Zuzanna, więc rodzina przeniosła się do mieszkania przydzielonego przez zakład ojca. – Miałam liczne rodzeństwo i dużo koleżanek, więc choć żadnych luksusów u nas nie było, guma, skakanka i podwórkowe zabawy wystarczały mi do szczęścia. W wakacje rodzice wysyłali nas na zmianę na kolonie organizowane przez zakłady pracy albo na obozy harcerskie. Jako dziecko często bawiłam się w sklep więc po podstawówce wybrałam zawodową szkołę handlową w Raciborzu. Najpierw mieściła się przy Wileńskiej, a potem przenieśli ją na Gimnazjalną do „Ekonomika” – opowiada pani Elżbieta.

Do Raciborza dojeżdżała popularnymi w tamtych czasach „ogórkami”, które były wypełnione po brzegi uczniami różnych szkół. Podróż była długa, bo zatrzymywały się w każdej wiosce i nigdy nie wybierały prostej trasy, ale nikt nie narzekał. – Lata 70. to były naprawdę ciekawe czasy. Rzadko kto miał samochód, więc wszyscy korzystali z autobusów. Myśmy się wszyscy po jakimś czasie znali i każdy wiedział do jakiej szkoły ktoś chodzi, skąd jest. Było wesoło, zawiązywały się znajomości i przyjaźnie – wspomina pani Ela, która po skończonej handlówce rozpoczęła naukę w 4-letnim liceum ekonomicznym w Brzegu, które działało pod patronatem Gminnej Spółdzielni. Zajęcia odbywały się w weekendy a w tygodniu uczniowie pracowali w placówkach GS-u. – Wszyscy dojeżdżali, ale godzenie pracy z nauką było trudne. Jak zaczynałam to były cztery klasy, a potem łączona jedna, ale z 30 osób, które do niej chodziły, nie wszystkie dotarły do matury – wspomina.

Dostała skierowanie do pracy w sklepie spożywczym w Kietrzu, a GS zapewniał zwrot kosztów dojazdu do szkoły. Kiedy pojawiły się kartki, a na sklepowych półkach było coraz mniej towaru, handel przestał się jej podobać. Po czterech latach zaczęła pracę w raciborskim Prodrynie, tym razem na produkcji. – Zaczynałam na octowni, potem była winiarnia, a na koniec przetwory na Ocicach. Praca była ciekawa, ale trzeba było się narobić. Pracowałam na zmiany. Te zmiany nie były takie ciężkie, ale smród octu – straszny. Przesiąkałam nim cała i jak później wsiadałam do autobusu to każdy się odsuwał. Ciekawiej było w winiarni na Zborowej, gdzie rozlewałyśmy wino. Zawsze się jakaś jedna butelka znalazła, którą trzeba było odstawić i potem można ją było wykorzystać na jakieś urodzinki, imieninki czy inną imprezę. Praca była naprawdę ciężka, bo w winiarni trzeba było nosić skrzynki z butelkami, a w Ocicach na przetwórstwie słoiki – opowiada.

Jak wyciągnąć z gdańskiej mafii 40 tysięcy za wodę

Rok 1983 okazał się dla pani Elżbiety bardzo ważny, bo na świat przyszła jej pierwsza córka Edyta, a rodzina przeniosła się do Raciborza, gdzie jej mąż otrzymał mieszkanie z Zakładu Karnego. Rok później urodziła drugą córkę Barbarę i podjęła decyzję o zmianie pracy.

1 września 1987 roku rozpoczęła pracę w Wodociągach. – Przyjmowała mnie Wanda Górecka, która była wtedy kierownikiem kadr. Dyrektorem był Jan Wilk, a jego zastępcą Franciszek Ćwik, który kilka lat wcześniej rozpoczął budowę oczyszczalni przy Gdyńskiej. Dostałam stanowisko ekspedytora pocztowego. To była ciekawa praca i bardzo dobra dla kobiety z dwójką małych dzieci, bo od 7.00 do 15.00. Codziennie rano przygotowywałam pisma do wysyłki, około 9.00 wychodziłam z zakładu pracy i najpierw szłam do Ruchu na rogu ulic Wandy – Marty, żeby odebrać gazety, a potem na pocztę. Miałam 2,5 godziny na to, żeby wszystko załatwić. Jak się sprężyłam, to zdążyłam jeszcze zrobić zakupy. Potem wracałam do zakładu. Jak zostałam operatorem kserografu, to robiłam dokładnie to samo co wcześniej. Dopiero jak zaczęłam pracę na stanowisku starszego referenta ds. sekretariatu to pracę fizyczną zamieniłam na umysłową. Pracowałam z Ireną Będkowską, potem była Basia Dańczuk, która wyjechała do USA, a po niej Dominika Szpiech – mówi pani Elżbieta.

Kiedy trafiła do pracy w windykacjach, musiała się nauczyć przede wszystkim topografii miasta. Razem z koleżanką Katarzyną Świerczek służbowym samochodem przemierzały każdą dzielnicę próbując odzyskać pieniądze z zaległych płatności od osób prywatnych i małych firm. – Na wezwaniach do zapłaty miałyśmy zaznaczone pozycje, które zostały niezapłacone. Przyjeżdżałyśmy do klienta, przedstawiałyśmy się i mówiłyśmy, żeby sobie sprawdził co jest niezapłacone. Jak nam nie otwierali drzwi to wkładałyśmy wezwania do skrzynek pocztowych. Po 3 – 4 nieuregulowanych wezwaniach wysyłało się pismo o odcięcie wody. W ostateczności odcinało się dopływ wody. Klienci różnie reagowali, ale nic nam się nigdy nie stało, nikt z pistoletu do nas nie mierzył, choć nieraz trzeba było wzywać policję, bo ludzie robili się agresywni – opowiada pani Kuryłowicz i dodaje, że miały swoje sposoby na to, jak rozmawiać z ludźmi.

Pani Ela to kobieta, która żadnych wyzwań się nie boi. Gdy w 2003 roku wszystkie gazety rozpisywały się o napadzie na Kredyt Bank w Raciborzu i brawurowym pościgu policji za sprawcami, nikt nie przypuszczał, że swój udział w złapaniu złodziei miała skromna pracownica Wodociągów. – Przejeżdżałam koło tego banku z Felkiem Wisowskim naszym zielonym zakładowym żukiem. Patrzę a tu dwóch facetów w kominiarkach wybiega z banku. Felek zwolnił, a ja długo nie myśląc otworzyłam drzwi samochodu i tego jednego nimi trzasnęłam. Przewrócił się i go złapali – opowiada pani Ela.

O tym, że potrafi być skuteczna nawet w sytuacjach beznadziejnych, przekonali się w Wodociągach za sprawą winiarni przy Zborowej, tej samej w której w latach 80. pracowała. – Mieliśmy umowę podpisaną z firmą z Gdańska, która nie płaciła rachunków. Uzbierało się tego sporo, więc sprawa poszła do sądu, ale komornicy nie umieli tych należności ściągnąć. W pewnym momencie pojawiła się żona właściciela tej firmy i zaczęłam z nią rozmawiać. Dzięki tej współpracy udało mi się odzyskać ponad 40 tysięcy złotych – mówi z uśmiechem pani Ela i dodaje, że mina prezesa była bezcenna.

Nie samą pracą człowiek żyje

Podczas pracy w windykacji pani Ela poznała wielu policjantów i jeszcze więcej przekleństw, ale nie zmieniło to jej pozytywnego nastawienia do ludzi i nie wpływało w żaden sposób na atmosferę w pracy, bo dziewczyny doskonale się dogadywały. – Byłyśmy zgranym zespołem, nie tylko dobrze rozumiałyśmy się w pracy, ale i utrzymywaliśmy kontakty poza zakładem. Chociaż jestem już na emeryturze to wciąż widuję się z Małgosią Matusiewicz, a Kasię Świerczek odwiedzam w Wodociągach, bo jeszcze tam pracuje – mówi pani Kuryłowicz.

Integracji pracowników sprzyjały organizowane w maju pikniki przy Bogumińskiej, gdzie był duży teren z drzewami owocowymi i zielenią. Rozstawiano tam namioty i dmuchańce dla dzieci, organizowano zawody sportowe i grilla. W grudniu dla dzieci i wnuków pracowników organizowano Mikołaja. Oprócz tradycyjnego wręczania paczek, dzieci brały udział w konkursach i zabawach, a stoły ustawione w głównym holu na pierwszym piętrze budynku przy 1 Maja, pełne były wypieków, które przygotowywano w domach.

Z okazji 130-lecia Wodociągów pracownicy bawili się w restauracji „Vivat”, a na 140-lecie w „Złotej Iglicy”. Była oprawa muzyczna, ruletka i quizy z wiedzy o Wodociągach, do których pytania przygotowała Wiesława de Martini-Dwojak. Każdy dział wystawiał własną drużynę a ta, w której wystąpiła Elżbieta Kuryłowicz, Katarzyna Świerczek i Małgorzata Matusiewicz, zajęła trzecie miejsce.

A ponieważ pani Ela jest otwarta na nowe doświadczenia, w 2017 roku postanowiła sprawdzić swoje umiejętności aktorskie. – Przeczytałam ogłoszenie w gazecie, że szukają statystów do „Zimnej wojny”, która była potem nominowana do Oskara. Zdjęcia kręcili w ośrodku Buk w Rudach. Joanna Kulig śpiewała tam w amfiteatrze „Baia Bingo” a my byliśmy publicznością. Przywieźli nas pięcioma autokarami pod wieczór do ośrodka i każdy z nas dostał ubrania z lat 60. Siedzieliśmy na widowni całą noc, a rano trzeba było iść do pracy, bo to było w środku tygodnia. Nagrania trwały dwie noce, ale przygoda była fajna. Z Wodociągów to tylko ja byłam – opowiada pani Ela i choć nie potrafiła się potem dostrzec na żadnym ujęciu, zafundowała sobie piękną przygodę z dziesiątą muzą.

Na emeryturze też nie przestaje działać. Jest skarbnikiem w Stowarzyszeniu Aktywnych Seniorów i z właściwą sobie energią oddaje się organizacji wycieczek i imprez dla wszystkich członków. – Jest nas 120 osób, więc jest co robić. 9 lutego mieliśmy zabawę w „Raciborskiej”, teraz jedziemy do Chochołowskich Term, a w kwietniu do Wrocławia – relacjonuje pani Elżbieta, która wciąż utrzymuje kontakt ze swoimi koleżankami i kolegami z pracy.

Katarzyna Gruchot

  • Numer: 20 (1671)
  • Data wydania: 14.05.24
Czytaj e-gazetę