Czwartek, 26 grudnia 2024

imieniny: Szczepana, Dionizego

RSS

Według marszałka Chełstowskiego Unia zmieniła jakość życia na Śląsku na lepsze

30.04.2024 00:00 red

Cykl „Dwadzieścia rozmów na dwudziestolecie Polski w Unii Europejskiej” to rozmowy z samorządowcami i politykami z regionu. Pytamy ich o ocenę funkcjonowania Polski w strukturach europejskich. Każdy z rozmówców ma swój pogląd na ten temat, dzieli się spostrzeżeniami. Nie wszystkie bazują na zachwycie, ale włączenie Polski we wspólnotę europejską w pierwszej połowie minionego dwudziestolecia postrzegane jest jako konieczność. 25 kwietnia w śląskim Planetarium rozmawialiśmy z ustępującym marszałkiem Województwa Śląskiego – Jakubem Chełstowskim.

– Przejdzie pan do historii samorządu jako ten, który pokonał smoga, niczym święty Jerzy, co pokonał smoka i legendy o nim do dziś krążą. Czy uchwała antysmogowa była najważniejszym dokumentem tej kadencji?

– Na pewno bardzo ważnym. Tutaj była nasza żelazna konsekwencja we wdrażaniu jej zapisów. Jeszcze będąc w szeregach PiS-u, byłem namawiany, żeby uchwałę zawiesić. Bo niektórzy mieli inne wyobrażenie o rzeczywistości, ale ja od początku uważałem, że absolutnie na to nie ma zgody. Wręcz przeciwnie, według mnie zaostrzanie tej uchwały doprowadziłoby tylko do polepszenia stanu powietrza na Śląsku. My na to patrzyliśmy w ujęciu całego regionu. Wskaźniki zanieczyszczeń, kiedy przychodziły te dni smogowe, czyli jesienne i zimowe, kiedy ten sektor komunalno-bytowy zaczynał pracować na 100% swojej możliwości, to ilość interwencji medycznych przy udarach, zatorach, chorobach serca rosło lawinowo. Niestety, ale co roku było takich statystyk coraz więcej. Dlatego mówię: nie! Absolutnie musimy być konsekwentni i tam, gdzie są pieniądze na inwestycje w sektor komunalno-bytowy musimy wspierać działania proekologiczne i to realizować w możliwie najlepszy sposób. Tak samo jak swego czasu w Żywcu najgorsza była właśnie taka otoczka miasta, gdzie jakość powietrza jest beznadziejna z uwagi na charakter geograficzny, to pamiętam projekt Słoneczna Żywiecczyzna i nie tylko Żywiec, ale też tych 6 gmin, które z nimi sąsiadują, wspólnie go zrealizowali i Żywiec zniknął z tych map największego zanieczyszczenia. Oczywiście mogą być jeszcze gorsze dni, gdzie może się pojawić zagrożenie, ale już nie takie jak wcześniej. To samo dotyczy Rybnika, który też wyskoczył z tych map na Śląsku. Była też duża determinacja burmistrzów, prezydentów, wójtów, choć nie wszędzie. Pamiętam, że dwie czy trzy gminy w ogóle nie były aktywne w tym projekcie. Cieszą mnie niezależne opinie Polskiego Alarmu Smogowego, tego think tanku, który ocenia wdrażanie zmian. Centralna baza emisyjności budynków jasno pokazała, a to jest instrument rządowy, że na Śląsku tych zmian w walce ze smogiem dokonano najwięcej. Na przykład w zachodniopomorskim, które ma naturalny klimat od morza, wymiana tych kopciuchów szła średnio, a nawet bardzo źle. Bo nie było takiej presji społecznej jak u nas. A chyba też o to chodzi, żeby jednak oddychać czystym powietrzem. Oczywiście jeszcze jest dużo do zrobienia. Jednak trend jest wyznaczony i konsekwencja żelazna. Są też jest środki unijne, które rozdysponowaliśmy. One są gigantyczne na dzień dzisiejszy i mam nadzieję, że środki z KPO tu jeszcze uzupełnią i do 2030 roku sobie z tym jakoś poradzimy. Bo ten sektor komunalno-bytowy odpowiada za lwią część tych problemów z powietrzem.

– To była i najdłuższa i najtrudniejsza kadencja samorządowa. Nikt z włodarzy wcześniej nie przeżył ani pandemii, ani wojny tuż za granicą kraju. Jak pan ocenia ten czas sprawowania swej funkcji?

– No na pewno przy okresie pandemicznym towarzyszył nam duży strach, chyba było niełatwo dla każdego zarządzającego. Nie wiadomo było jak to do tego podejść. Informacje, które do nas spływały na początku, nie były jasne. Dzisiaj na to wszystko patrzymy z optymizmem, cieszymy się, że jesteśmy po tej pandemii, choć to było tak niedawno. Na pewno jesteśmy bardziej doświadczonym społeczeństwem. Doświadczonym w zarządzaniu w tym zakresie. Trzeba z tego skorzystać i opracować optymalne instrukcje postępowania i sposoby, mechanizmy zarządzania kryzysowego na taki czas.

Niekoniecznie to, co robił ówczesny rząd, było dobre. Mówiąc wprost: oczywiście trzeba ratować każde istnienie ludzkie, ale wywracanie całego systemu zdrowotnego, kiedy pacjenci czekali na poważne operacje onkologiczne, gdzie czas odgrywał kluczową rolę, nie było mądrym posunięciem. Często ci pacjenci nie doczekali tych operacji, a stan chorobowy się bardzo pogłębiał. To samo dotyczyło pacjentów kardiologicznych. Decyzje rządowe były takie, że w szpitalu muszą być łóżka covidowe. Taka decyzja wojewody była często bezmyślna. Te łóżka niekoniecznie były potem obsadzone, a cały personel był przestawiany na coś zupełnie innego. Można mnożyć takich przykładów. Bo to nie jest tak, że inne choroby się zatrzymały, bo wybuchła pandemia. Mnie osobiście to denerwowało. Interweniowałem w rządzie, ale wtedy Warszawa, jakby to powiedzieć, żądała tylko statystyk, liczby łóżek w Excelu. Żeby kogoś uspokoić, żeby ktoś do mediów powiedział coś uspokajającego. Chcę powiedzieć, że od strony takiej realnej, to nie było w ogóle mądrością na tym etapie. Uważam, że zarządzanie kryzysowe powinno odbywać się na szczeblu regionalnym, tylko wzmocnione decyzjami centralnymi. Nie powinien być to poziom wojewody, bo w takim obszarze to prezydenci, burmistrzowie, wójtowie odpowiadają zdecydowanie przed swoimi mieszkańcami i oni zrobiliby to mądrzej, niż działo się to zarządzanie takie hermetyczne z Warszawy. Te liczby w Excelu miały rozwiązać problem, a go nie rozwiązywały, bo często te oddziały były przepełnione. Były dni kiedy ta fala szła zachorowań bardzo mocno. My o tym wiedzieliśmy nawet bez żadnych statystyk, bo to widać było po aktywności pogotowia. Wiedzieliśmy, że ilość wyjazdów karetek za chwilę wygeneruje falę, która będzie nie do kiełznania. Nie wszystkie te przypadki nadawały się na leczenie szpitalne. Nakręcanie tego, brak jakiejś wiedzy medycznej podstawowej, powodowały, że osoba, która się gorzej tylko poczuła, od razu miała trafić do szpitala. Doszedł ten natłok, też medialny dotyczący zaleceń. Nie do końca za dużo można było z tego wyciągnąć i stworzyć naprawdę mądre procedury i wskazać osoby realnie odpowiedzialne. Zamiast bawić się w to, co było, że to wojewoda odpowiada za decyzje, które niekoniecznie mają sens i logikę. Jedyne, co uważam, dobrze wymyślono, to szpitale jednoimienne. Powstały z jasnym, klarownym sposobem działania.

– To był okres pandemiczny. On jeszcze nie ustał, a pojawili się w regionie uchodźcy wojenni, którzy ciągnęli w głąb kraju od strony Ukrainy. Na ulicy łatwiej było wpaść na uchodźcę niż mieszkańca.

– To jak sprawnie poradzono sobie z falą uchodźczą, to zasługa burmistrzów, prezydentów. Oni bardzo szybko odpowiedzieli na te realne problemy. Jako województwo wspieraliśmy samorządowy w tworzeniu miejsc pobytu uciekinierów z terenów objętych wojną. W takim piku było w naszym województwie ponad 200 tys. kobiet i dzieci z Ukrainy. W większości oni do nas przybywali tylko z bagażem podręcznym. Wojna jest wyniszczająca. Zagrożenie dla życia wciąż jest w związku z nią bardzo wysokie. Wtedy nikt sobie nie umiał tego wyobrazić, jak to się ułoży. Stąd była wielka determinacja mieszkańców, by pomagać. Pojawiały się trudności, ale rozwiązywała je współpraca z samorządowcami. Nasza pomoc została zauważona na całym świecie. Pamiętam parę zagranicznych spotkań z tamtego czasu, byłem w Brazylii i tamtejsze władze znały w szczegółach działania Polski dla Ukrainy. Polska zrobiła wtedy sobie naprawdę świetną reklamę. Chodziło o to, że nie powstał ani jeden obóz uchodźczy, a pomocy udzielono prawie trzem milionom obywateli Ukrainy, którzy z dnia na dzień opuścili swoje domy i ruszyli do nas. To było naprawdę bardzo dobrze na świecie odebrane.

– Rozmawiamy u progu majówki 2024, a czy pamięta pan swoją osobistą majówkę 2004, czyli moment kiedy Polska wstępowała do Unii Europejskiej? Czy pamięta pan siebie z tego okresu?

– Przyznam, że wtedy nie byłem tym tak głęboko zainteresowany, bo studiowałem, podjąłem pierwszą pracę i takie tematy przesłaniały mi inne obowiązki. Pamiętam jednak, że zawsze jak przechodziłem koło MCK-u, który wtedy przychodził wielką transformację i ciekawiło mnie co tam powstanie. I zobaczyłem tablice informacyjne, że te wielkie przeobrażenia zapewniają środki unijne. Człowiek sobie zaczął uświadamiać, jak to wszystko wygląda, skąd biorą się pieniądze na takie zmiany. Ja kojarzę okres przedakcesyjny i pierwsze inwestycje z unijnym wsparciem w moim rodzinnym mieście. Znów te tablice, pierwsze ronda na ulicach, to jak w urzędach uczono się pozyskiwania środków zewnętrznych. W urzędzie marszałkowskim mamy wielu pracowników, którzy dziś są dyrektorami, a wtedy zaczynali pracę od stanowiska inspektora. W tym czasie kiedy Polska wchodziła do Unii, oni nabywali wiedzę jak wdrażać unijną pomoc w życie. Ten wielki potencjał personalny dał nam obraz współczesnego regionu, przeobrażonego za unijne euro. To te kadry spowodowały, że te środki mądrze implementowaliśmy do naszej lokalnej rzeczywistości. Ci początkujący wtedy urzędnicy dzisiaj są szefami kluczowych departamentów w urzędzie marszałkowskim. Można powiedzieć, że większą część kariery poświęcili kontaktom z Unią Europejską. Zdobyli niebagatelne doświadczenie. Projekty europejskie rozlicza się niełatwo, a oni to wszystko zrobili. Dodatkowo zdobyli doświadczenie jak projektować środki unijne. Bo można powiedzieć: mamy jakiś projekt, chcemy coś zrobić, ale czy on odpowiada na jakieś potrzeby? Czy on nam generalnie rozwiązuje jakieś problemy? Czy on się wpisuje w jakąś ogólną politykę regionalną, ponad regionalną? Po to jest tworzenie tych strategii, które są podstawą dalszych działań. Strategie są kołem zamachowym sukcesu wdrażania środków unijnych. Ponieważ są to realne odpowiedzi na realne zapotrzebowania w poszczególnych obszarach życia regionu. Dzięki temu udało się rozwiązać wiele problemów. Co mnie szczególnie cieszy, to

my w tych rankingach jakości życia, jako Śląsk bardzo mocno wyskoczyli do góry. O 40 parę pozycji. Duży skok na 350 regionów unijnych. Przecież nasz region jest niewielki obszarowo, ale potencjał ludzki jest tutaj bardzo wysoki. W związku z tym i problemów nam nie brakuje. Ze środków unijnych zrealizowaliśmy projekt inwentaryzacji terenów poprzemysłowych i okazało się, że na Śląsku jest 600 miejsc, które wymagają rewitalizacji, które wymagają inwestycji, bo to jest w sferze poprzemysłowej. To często bardzo zaniedbane obszary, które przekazano w ręce samorządu, który nie ma środków na to, by dokonać tam niezbędnych zmian. Takich projektów rozwiązujących problemy infrastrukturalne jest bardzo dużo. Naprawdę to jest 20 lat, które zmieniły naszą jakość życia. W wielu miejscach byłem w trakcie kadencji poprzez nasze partnerstwa zagraniczne i to, co mamy, gdzie dzisiaj żyjemy, trzeba przyznać, że mamy się czym chwalić, bo funkcjonujemy w dość dobrze zarządzanym infrastrukturalnie regionie.

Za tydzień druga część naszego wywiadu. Całość będzie dostępna w portalu nowiny.pl, na YouTube i Facebooku nowiny.pl

Rozmawiał Mariusz Weidner

  • Numer: 18 (1669)
  • Data wydania: 30.04.24
Czytaj e-gazetę