Kubek z wodą…
Pamiętam czas, kiedy spędziłam cały dzień w drodze. Jechałam do granicy z Botswaną, by odebrać jedną z naszych sióstr, która chciała przyjechać do Południowej Afryki. Zajechałam trochę za wcześnie, więc trzeba było czekać. Siedziałam wygodnie w naszym Issusu, spoglądając na ludzi przyjeżdżających do granicy. Byłam świadkiem ciekawych kontroli celnych, przetargów, zamieszania, kłótni …i czułam palące słońce. Patrząc na Afrykańczyków podziwiam ich zawsze za niesamowitą siłę do życia. Nie przejmują się brakiem miejsca w samochodach przepełnionych zwierzętami i bagażami, a ich twarze uśmiechnięte, gotowe by się wykłócić o swoje. Ja natomiast sama w Issusu, podziwiająca i uprzejmie się uśmiechająca. Chciałam niby w czymś pomóc, ale trudno było zrozumieć, jak pomóc, w tym zamieszaniu.
Nagle zauważyłam, że nie mam wody do picia, a było bardzo gorąco. Podeszłam więc do chłopaka pilnującego „ górę bagaży” i zapytałam o wodę. Wyglądał na zadowolonego, kiedy dawał mi kubek wody ze swojego wielkiego dzbana. Już miałam odchodzić, podziękowałam i od razu wypiłam połowę mojej butelki. Nagle usłyszałam „ zaczekaj” – powiedział: „to ja DZIĘKUJĘ! bo jesteś pierwszą białą osobą, która mnie o coś poprosiła… Zawsze myślałem, że biali nie proszą, bo myślą, że mają… wodę, samochody, jedzenie, a przede wszystkim zawsze mają rację… tak myślą!”.
Chyba go już nigdy nie spotkam, ale cieszę się, że tego dnia tak bardzo paliło słońce, a ja zapomniałam zabrać wodę. Dzięki temu ten nieznajomy chłopak dał mi następną lekcję życia. Odeszłam bez słów, bo wiedziałam, że tym razem on miał wodę i rację!
Serce dla innych…
Kiedyś Matka Teresa z Calcuty powiedziała , że człowiek nie może się inaczej zrealizować, jak tylko poprzez bezinteresowny dar z siebie. W dzisiejszym świecie to mało popularna recepta, ponieważ gubimy się w ciągłym zarabianiu na życie. Mamy za mało czasu, by kochać człowieka, szczególnie wtedy, kiedy nie mamy z niego choćby trochę zysku. Jednak pojawiają się takie perły w świecie, które bardzo świadomie podejmują decyzję, by żyć dla innych, rozdawać swe serce jak polne kwiaty, nie czekając na zyski na tej ziemi. Tacy ludzie wiedzą dokładnie, że życie jest bardzo krótkie, a tylko z miłości, kiedyś będziemy sądzeni. Miałam to szczęście poznania ojca Mariana Żelazka -Werbisty, który 56 lat przeżył w Indiach z najbiedniejszymi tego świata i z trędowatymi. Spotkałam go kilka lat temu w Chludowie, w klasztorze ojców Werbistów i pamiętam, że prawie zawsze modlił się Różaniec święty. To było źródłem jego siły i wewnętrznego pokoju. Był nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla. 4.09.1939 roku złożył swoje pierwsze śluby zakonne w Chludowie, a w maju 1940 roku wraz z innymi werbistami został aresztowany i wywieziony do VII Fortu w Poznaniu, następnie do obozu koncentracyjnego w Dachau. Przez 5 lat ciężkiej pracy i doświadczenia okrucieństwa śmierci i cierpienia, o. Marian nie rozstawał się z modlitwą „Zdrowaś Mario”. Kiedy skończyła się wojna, opuszczając obóz cierpienia, o.Żelazek czuł się schorowany i wychudzony. Wtedy właśnie stwierdził, że to , co może uratować świat, narody, wspólnoty i rodziny to wzajemna miłość. Nie ma innego lekarstwa na pokój w naszym świecie i ojczyźnie. Nigdy nie słyszano z jego ust słów negatywnych o oprawcach, ale tylko modlitwę za nich. Już w Dachau podjął decyzję, że nigdy nie ulegnie krytykom, zawiści i negatywnym słowom, ale chce mieć tylko serce dla innych… Może dlatego potrafił przez 56 lat leczyć miłością ludzi biednych i trędowatych, odrzuconych przez świat. Pokazał chrześcijaństwo przez pryzmat serca, żyjąc na co dzień z ludźmi różnych wyznań i koloru skóry, bo wiedział, że nasza religia jest religią Miłości.
Uczył jak podawać kubek wody z miłością… i otrzymywał miłość w tych samych kubkach, dlatego świat go nie potrafi zapomnieć…
Siostra Dolores z klasztoru Annuntiata
Najnowsze komentarze