Czwartek, 26 grudnia 2024

imieniny: Szczepana, Dionizego

RSS

Zamyślenie o agresji

20.02.2024 00:00 red

Zamyślenie o agresji.

1.

W ostatnich tygodniach i miesiącach zaczynam dostrzegać nowy wymiar życia. To znaczy, żeby wszystko było jasne: w żywiole życia ludzkiego zaczynam widzieć coś, czego wcześniej nie widziałem. Albo raczej: co widziałem, ale nie w sposób uświadomiony. Widziałem, ale bez wiedzy o tym, co widzę. Widziałem, ale nie reflektowałem i nie przeżywałem tego. Nie odczuwałem tego. Nie miałem w tym udziału.

Oto odsłania się przede mną nowy wymiar życia. Nowy z mojego wyłącznie punktu widzenia. Nowy w perspektywie mojego osobistego doświadczenia. Bo obiektywnie rzecz biorąc, jest to wymiar życia ludzkiego stary jak samo życie. W życie człowiecze od samego chyba jego zarania, od samych jego początków wpisany. Jest to wymiar życie człowiecze mocno naznaczający.

Nazwałbym ów wymiar egzystencji ludzkiej, który mam tu na uwadze, z którego tak głęboko zdaję sobie teraz sprawę, agresywnym. Choć gdybym odmalować chciał całą kwestię łagodniej, to wymiar, o którym mówię, nazwałbym agonistycznym. W nawiązaniu do znanego nam ze starożytnej Grecji fenomenu agoniczności. Na czym fenomen ten polegał? Ujmując zagadnienie krótko: na tym, że Grecy bardzo chętnie stawali w konkury. Najczęściej w dziedzinie wojny (pojedynki wojowników takie jak te, o których opowiada „Iliada”), sportu (zawody, igrzyska olimpijskie) i sztuki (agony teatralne, pieśniarskie). Skąd bierze się zaś miano tego fenomenu? Od czasownika greckiego „agonizomai” (???????µ??), który znaczy tyle, co „współzawodniczyć o nagrodę”, „rywalizować”, „walczyć”, „zmagać się”, „bić się”.

2.

Współzawodniczymy ze sobą jako ludzie. Hiob stwierdza, pytając retorycznie: „Czyż nie do bojowania podobny byt człowieka?”. Że niewątpliwie ma ten starotestamentowy bohater słuszność, dostrzegam dziś wyraźnie. Tak, jako ludzie konkurujemy ze sobą. Ścigamy się. Na wielu płaszczyznach jednocześnie. W wielu aspektach równolegle. Oto garść przykładów, jakie przychodzą mi na myśl. Swobodnie zestawionych.

O co rywalizujemy? O rację. O miejsce w kolejce. O to, kto lepiej umie się zabawić. O to, kto więcej wypije, utrzymując się na nogach. O to, kto je wytworniej. Kto je zdrowiej. O ubranie. W ogóle: o wygląd. O kobiety. O mężczyzn. Słowem: o życiowych partnerów. O mieszkanie czy dom. To znaczy: o to, jak to mieszkanie, jak ten dom wygląda. O oceny. Szerzej: o wyniki. O to, kto zrobi coś lepiej. O to, kto zrobi coś szybciej. O to, kto zrobi czegoś więcej. Rywalizujemy ze sobą o pracę. O pieniądze. O pozycję społeczną. O prestiż. O wpływy. O zwolenników. O głosy, wyborcze oczywiście. O sprzęt. A może lepiej powiedzieć: o gadżety. Chodzi o komputer, telefon, smartwatch. Współzawodniczymy o auta. I kwestia związana z autami: o to, kto szybciej ruszy na skrzyżowaniu, kiedy zapala się zielone światło. O to, gdzie kto jedzie na wakacje. I o to, na jak długo na te wakacje jedzie. Rywalizujemy wreszcie ze sobą o względy możniejszych od siebie. O przyjaciół czy znajomych. O bycie zauważonym. Docenionym. Wyróżnionym. O bycie kochanym. Koniec końców bijemy się też wszyscy między sobą o szczęście.

Jedne z naszych walk i przepraw, tych tu wymienionych, ale i tych niewymienionych, są poważne. Poważne, gdyż związane z poważną, doniosłą, wielką materią. Inne natomiast nasze walki i boje są niepoważne. Niepoważne, bo dotyczące drobiazgów i błahostek. By nie wyrazić się dosadniej. Podejmujemy również zmagania, które trudno byłoby zaliczyć z jednej strony do tych poważnych, z drugiej zaś strony do tych niepoważnych. Niełatwo znaleźć dla nich jakąś zgrabną etykietę. Zaklasyfikuję je więc opisowo, igrając słowami: choć owe zmagania trzeciego rodzaju nie są poważne, to jednak nie są też niepoważne.

3.

Jest w agresji, której obecność w egzystencji ludzkiej w tej chwili swego życia intensywnie odczuwam i sobie uzmysławiam, coś fascynującego. Szczerze przyznaję. Interesuje mnie ona. W jakiejś mierze naturalnie. Do pewnego stopnia. Staram się ją zrozumieć. Póki co bez satysfakcjonującego skutku.

Nierzadko powiada się, że agresja ma do spełnienia ważną funkcję w życiu człowieka. Że mianowicie stoi na straży bezpieczeństwa. Ilekroć zatem granica strefy, w której czujemy się komfortowo, zostaje naruszona, tylekroć rodzi się w nas agresja. Rodzi się ona w nas po to, abyśmy siebie chronili. Abyśmy byli w stanie siebie obronić. A w związku z tym: abyśmy mogli przetrwać. Abyśmy mogli żyć. Tak twierdzą ci, którzy stoją na niniejszym prezentowanym stanowisku. Wydaje się, że twierdzenie to jest prawdziwe. Nie zamierzam z nim dyskutować. Tym bardziej nie jest moim zamiarem go obalać. A choć mi się ono podoba, nie mam go jednak jeszcze zinterioryzowanego. Nie zostało ono jeszcze przeze mnie włączone w mój intelektualny krwioobieg. Żeby to się stało, musi, jak sądzę, upłynąć trochę czasu.

Tymczasem pytam samego siebie o to, co mnie w agresji frapuje. Pociąga. I odpowiedź od razu mi się nasuwa. Siła. Pociąga mnie w agresji siła, jaką ona ujawnia. Jaka w niej się manifestuje. Jaka z nią jest sprzężona. Jaką ona z nas wyzwala. Istotnie, nasza agresja objawia nam, że jesteśmy silni. Że jesteśmy siłaczkami i siłaczami. Czyli że jesteśmy w stanie na swoich barkach wiele udźwignąć. Udźwignąć wpisane w nasz los, w naszą dolę trud i ciężary. Często w to nie wierzymy. Często o tym wątpimy. Ale kiedy nawiedza nas agresja, przypomina nam o tym. Ona nam to uprzytamnia. Agresja nas zapala. I wówczas porzucamy myśl, że nie damy rady. Wówczas kiełkuje w naszej duszy nadzieja. Nadzieja na to, że wszystkiemu radę jednak damy. Że podołamy. Ta nadzieje to skarb. Niebywały skarb.

4.

Jednocześnie jest w agresji coś przerażającego. Mnie przynajmniej przerażającego. I zarazem mnie zasmucającego. Cóż takiego? Niełatwo przychodzi wskazać. Nie mam bowiem w tym względzie na chwilę teraźniejszą wypracowanej odpowiedzi. Jest raczej tak, że odpowiedzi tej dopiero szukam. Powoli. Niespiesznie.

Przeczuwam, że chodzi o fakt, delikatnie mówiąc, generowania przez agresję napięcia w dziedzinie stosunków międzyludzkich. Tam wszakże, gdzie między nami, ludźmi, pojawia się agresja, trudno o życzliwość, zrozumienie, empatię, poczucie wspólnoty czy współpracę. Tam jeden odwraca się od drugiego. Tam ludzie zamiast być razem, są osobno. Tam każdy jest sam. Każdy zaczyna zajmować się wyłącznie sobą. Tam kwitnie egoizm. I wszystko, co w takim środowisku zachodzi, staje się powodem do współzawodnictwa. Do rywalizacji. W takiej rzeczywistości agresja na wszystkich i wszystkim kładzie się cieniem. Nie daje się w takich warunkach postąpić w swoim człowieczeństwie. Na daje się w takich warunkach rozwinąć jako człowiek. Przeciwnie, w takich okolicznościach człowiek karleje. Cofa się w rozwoju. Odczłowiecza się. Do obecnego czasu uważałem, że standardem w naszych wzajemnych relacjach jest serdeczność. W jednym przypadku większa, w drugim mniejsza. Jasna sprawa. Teraz natomiast nabieram przekonania, że serdeczność pomiędzy ludźmi to rzadkość. Rzadkość, co do której można mniemać, że jest cudem. I że standard w naszych wzajemnych odniesieniach stanowi czy to agresja, czy agoniczność. Godzę się z tym. Jednam. Uczę się szanować, że jest między nami właśnie tak. Staram się to zaakceptować.

Gdy chodzi o moje najaktualniejsze doświadczenie agresji, to muszę wyznać, że ściśle wiąże się ono z przerażeniem i smutkiem. To są niestety barwy, w jakich obecną teraz w moim życiu agresję widzę. To są dźwięki, jakimi przeżywana dziś przeze mnie agresja we wnętrzu mojego życia rozbrzmiewa. Staram się bardzo owo przerażenie i ów smutek przyjąć. Staram się zrobić im w sobie, w sanktuarium swego serca miejsce. Dużo miejsca. Jednocześnie boję się ich. Lękam. Wszak nie chciałbym, żeby mnie pochłonęły. Żeby mną bez reszty zawładnęły, a potem mnie rozsadziły. Starły. Zniszczyły. Dlatego nie oszukuję samego siebie. Dlatego pozostaję z nimi w kontakcie. Dlatego nazywam je. Nadaję im właściwe imiona. Dlatego nie dopuszczając się gwałtu na nich, pozwalam, aby we mnie trwały. Wierzę, że tak z nimi postępując, jestem bezpieczny. Względnie bezpieczny.

5.

Późno odkrywam, jak to jest między ludźmi. Że jest agresywnie. Późno, bo w trzydziestym szóstym roku życia. Dlaczego dojście do tej wiedzy zajęło mi tyle czasu? Odpowiedź jest prosta: bo okoliczności mojego dotychczasowego funkcjonowania były, jakie były. To znaczy: były takie, że nie wymuszały na mnie konfrontowania się z rzeczywistością. Konfrontowania się z rzeczywistością w tym konkretnym, zajmującym mnie tu aspekcie. Okoliczności mojego dotychczasowego życia pozwalały mi zachować dystans do rzeczywistości. Umożliwiały mi obracanie się, jak bym to określił, na jej marginesie. Oczywiście przeczuwałem, że między ludźmi jest agresja, rywalizacja. Ale uciekałem od tej prawdy. Unikałem jej. Nie chciałem zaglądnąć jej w oczy. Natomiast teraz warunki mojej egzystencji radykalnie się zmieniają. W konsekwencji chcąc nie chcąc, muszę wejść, muszę zanurzyć się w rzeczywistości. Muszę się z nią zmierzyć. Już dalej na jej obrzeżach utrzymać się nie mogę.

Przyznaję, że jest to powód do wstydu. Wstyd mi, kiedy pomyślę, że wielu ludzi dochodzi do wiedzy, którą ja teraz dopiero zdobywam, znacznie wcześniej. W momencie, jak mi się zdaje, wkroczenia w dorosłość. Wstyd mi, że dopiero teraz zaczynam żyć ze świadomością, z którą liczni, w tym moi równolatkowie, żyją i żyć muszą na co dzień od wielu, wielu już lat. Ale z drugiej strony widzę też w tym pewien osobliwy przywilej. Oto bowiem przez wiele lat dane mi było egzystować pomiędzy ludźmi w nieświadomości. Błogiej nieświadomości. Nieświadomości, która w wielu momentach ułatwiała mi życie. Ułatwiała mi kontakt z bliźnimi. Ponieważ pozwalała mi im mocno ufać. Na nich liczyć. Na nich polegać.

Patrząc na sprawę jeszcze z trzeciej strony: przyjąć wiedzę o człowieku, o jakiej tu jest mowa, to dla mnie trud. Olbrzymi trud. Nie chcę tego ukrywać. W pewnym sensie na ten trud sobie zasłużyłem, także nie wolno mi narzekać. Wiem o tym. Zatem przyswajanie nowej wiedzy o ludziach, o tym, jacy dla siebie są, traktuję jako lekcję. Gorzką lekcję, którą muszę odrobić. Lekcję, która pomoże przybliżyć mi się ku temu, co nazywamy dojrzałością. Jako taka lekcja ta jest dla mnie błogosławieństwem. Cenię ją sobie. Jest bolesna, lecz pozwala mi iść naprzód. Dzięki niej się rozwijam. Dzięki niej przebudowują swój pogląd na świat i ludzi. To szalenie ważne. Dzięki tej lekcji urealniam się. Późno. Ale lepiej późno niż wcale. Urealniam się również w tym sensie, że siebie poznaję lepiej. Co bowiem najważniejsze, lekcja ta pozwala mi znaleźć agresję w sobie. I tym, że ją znajduję, i tym, ile jej znajduję, jestem zaskoczony.

  • Numer: 8 (1659)
  • Data wydania: 20.02.24
Czytaj e-gazetę