Księża i podatki. Ostateczne wyjaśnienie sprawy
Podtytuł tego rozważania jest oczywistym chwytem marketingowym. Mam nadzieję, że od samego początku jest to dla wszystkich absolutnie jasne – gdyby jednak tak nie było, od razu rzecz otwarcie ogłaszam i obwieszczam, żeby nie pojawiły się w tym naszym, szanowni Czytelnicy, swoistym dialogu żadne niedomówienia, nieścisłości czy wątpliwości. Tak, sformułowanie „ostateczne wyjaśnienie sprawy” przynależy w moim odczuciu do dziedziny retoryki, ponieważ, pouczony życiowym doświadczeniem, jestem głęboko przeświadczony, iż takie wyjaśnienia w praktyce po prostu nie istnieją – dokładniej: jestem przeświadczony, iż wyjaśnienia ostateczne występują w rzeczywistości naszej tak rzadko, że spokojnie utrzymywać można, że nie istnieją. Istotnie, nie wierzę, iże jakąkolwiek sprawę daje się w naszym skończonym, doczesnym świecie wyjaśnić definitywnie – i w tym sensie, przyznaję szczerze, jestem sceptykiem. Tyle gry wstępnej.
O czym zaś będzie? Precyzyjnie wskazuje tytuł, jaki widnieje ponad tekstem: o księżach i podatkach. A skoro tak, to śmiało stwierdzić mogę jedno. Mianowicie, że w odbiorze niejednej i niejednego zapewne z Państwa będzie kontrowersyjnie.
Nim przejdziemy do tematu, chciałbym krótko coś roztłumaczyć. Otóż sam z siebie zagadnienia księżowskich podatków nigdy bym chyba na żadnym forum medialnym nie podniósł, choć jestem zdania, że sprawa jest ważna i że w przestrzeni publicznej należy o niej mówić z tego chociażby względu, żeby zwalczać – jeśli walka ta ma jakikolwiek sens, w co poważnie wątpię – dość rozpowszechnione, a z palca zupełnie wyssane przekonanie głoszące, iż duchowni podatków w naszym kraju nie płacą. Swoją drogą: mimo najgorętszych chęci pojąć doprawdy nie mogę, jak możliwym jest, że tak często powtarza się twierdzenie nieprawdziwe, uznając je za prawdziwe… – lecz dajmy tu temu pokój. Z tej to prostej przyczyny zagadnienia podatków księżowskich nie ważyłbym się, jak powiadam, na żadnym forum medialnym podnieść, że się na tym po postu najzwyczajniej nie znam – do niedawna wstydziłem się tego bardzo, od jakiegoś natomiast czasu wstydzę się już tego mniej, dla swojego usprawiedliwienia powołując się na stanowisko, że jak każdy człowiek, tak i ja na wszystkim się przecież znać nie muszę. Ale wpadła mi ostatnio w ręce nowa – zaprezentowana została 27 listopada 2023 roku w Centrum Medialnym KAI – książka Dawida Gospodarka, wskutek lektury której zaświtała w mojej głowie myśl, aby kwestii taks uiszczanych przez duchownych na łamach „Nowin” jednak dotknąć. Myśl ta naszła mnie dlatego, iż w książce rzeczonej w niedługim wywodzie rzecz cała pierwszorzędnie – pierwszorzędnie, bo przez eksperta – jest opisana. Wykoncypowałem tedy, że mógłbym ów zgrabny wywód zacytować, odpowiednio go tylko opisując, aby Czytelnik zapoznał się z nim stosownie przygotowanym – to znaczy: wiedząc kto, co i dlaczego. Niniejszym więc koncept ten realizuję.
A zatem: przedrukowywany niżej tekst to wypowiedź Tadeusza Stanisławskiego, księdza diecezji zielonogórsko-gorzowskiej. Ks. Stanisławski jest doktorem habilitowanym nauk prawnych w zakresie prawa, profesorem nadzwyczajnym na wydziale prawa i administracji Uniwersytetu Zielonogórskiego, od 2022 roku dziekanem tegoż fakultetu. W przywoływanej tu wypowiedzi – sformułowanej w określonym kontekście, do którego nawiązuje – nader klarownie objaśnia, jak przedstawia się sprawa podatku ryczałtowego, jaki zgodnie z obecnymi przepisami duchowni odprowadzają od dochodu uzyskiwanego z tytułu aktywności duszpasterskiej, a więc, mówiąc inaczej, od pieniędzy, jakie dobrowolnie przekazują im wierni przy okazji sprawowania niektórych sakramentów (np. msza, ślub) czy sakramentaliów (np. pogrzeb). Wiadomo bowiem, że jeśli ksiądz zatrudniony jest na podstawie umowy o pracę (np. jako nauczyciel katecheta albo kapelan szpitalny), to płaci podatki tak, jak każdy inny pracujący obywatel. Uważam, że jeśli ktoś nie ma wiedzy odnośnie do płaconego przez księży ryczałtu, to przeczytanie wypowiedzi ks. Tadeusza pozwoli mu się w materii tej jakoś rozeznać i zorientować. Ciekawe są także – i warto, jak mi się wydaje, zwrócić na nie uwagę – wątki poboczne, jakie pojawiają się w wywodzie ks. Stanisławskiego. Zaskakuje mnie jego pozytywna ocena wypracowanego przez episkopat i rząd za ostatnich rządów Donalda Tuska projektu zmiany finansowania Kościoła. Podoba mi się z kolei, że wskazuje paradoks, jaki ujawnia analiza stosunków między państwem polskim a Kościołem na przestrzeni ostatniego blisko 80-lecia, od roku 1945 poczynając, a na dniu dzisiejszym kończąc.
Cóż, zobaczymy, jak sprawy będą się rozwijać, wszak kwestia opodatkowania Kościoła znów powraca…
* * *
Oczywiście, że [księża] płacą [podatki]. Ci wszyscy, którzy pracują. Pozostaje tylko pytanie o podatki płacone z tytułu działalności duszpasterskiej. Ta kwestia była ostatnio podnoszona przy okazji krytyki Nowego Ładu, której tak wyrywkowo dokonał arcybiskup Stanisław Gądecki.
Przez lata księża płacili podatek zwany ryczałtowym. Tak jak fryzjerzy, szewcy, restauratorzy. Jego wysokość zależy w przypadku tych grup np. od liczby zatrudnionych ludzi, wielkości miejscowości, w której się działa, liczby zakładów tego samego rodzaju w tej miejscowości. Na tej podstawie obliczana jest wysokość podatku, jaki zapłacą, tj. w oderwaniu od rzeczywistych dochodów. Czyli, jak ja mówię studentom, jeśli istnieją w tej samej miejscowości dwa zakłady fryzjerskie, zatrudniające taka samą liczbę pracowników, oba będą płacić identyczny podatek, mimo iż w jednym klienci są od rana do wieczora, a drugi nie zarabia, bo nie ma klientów.
W przypadku duchownych po 1956 roku przyjęto podobną koncepcję: że podatek będzie zależny od liczby mieszkańców parafii. Nie bierze się tu pod uwagę struktury wyznaniowej parafii. Czyli, jak to mówią proboszczowie: płacę też od niewierzących czy od innych wyznań. (Ale ten problem mają także duchowni innych wyznań: płacą też od katolików mieszkających na ich terenie).
Ktoś może się zastanawiać, czy taki ryczałt to podatek wysoki[,] czy niski. Niski, bo to jest ryczałt. W przypadku wspomnianych fryzjerów czy szewców też jest niski. Dlatego oni nie chcą przejść na zasady ogólne. Duchowny, jeśli uważa, że jego ryczałt jest wysoki, może przejść na zasady ogólne, czyli prowadzić księgę przychodów i rozchodów i podatek opłacać „normalnie”.
Ile wynosi ryczałt? Różnie. Można to sobie samemu zobaczyć, ponieważ ma postać tabelki stanowiącej załącznik do stosownej ustawy; widać z niej, że co roku te kwoty zmieniają się wskutek inflacji. Ten podatek jest kwartalny. Wynosi od kilkuset złotych do 2 – 3 tys. w przypadku proboszczów największych parafii. Co ciekawe, nie jest to suma końcowa, ponieważ od tego odlicza się stawkę składki na ubezpieczenie zdrowotne, którą płaci każdy duchowny od tej części dochodów (jeśli takie dochody osiąga), których podstawą jest minimalne wynagrodzenie. Czyli płaci składkę zdrowotną w wysokości 9% minimalnego wynagrodzenia. Jeśli minimalne wynagrodzenie wynosi np. 3 tys. brutto, to 9% składki zdrowotnej wyniesie 300 zł – kwartalnie: 900 zł. Mając podatek mniej więcej tej wysokości, zdarzyć się może, że to się zbilansuje, czyli odliczenie składki sprawi, [że] nie zapłaci się podatku, tylko tę składkę. Odkąd weszły w życie regulacje Nowego Ładu, składki nie można odliczać od podatku, co w przypadku duchownych może oznaczać podwojenie opodatkowania, czyli tak naprawdę zaczną znowu płacić podatek, ponieważ nie będą mogli od niego odliczyć składki.
Kiedy już mówimy o podatkach i ubezpieczeniach, to proszę zauważyć, iż wytworzyła się nam ciekawa sytuacja. Przez czterdzieści lat, między 1945 a 1989 rokiem. Kościół walczył o to, żeby dochody uzyskiwane przez księży na parafii uznać za dochód, więc żeby uznać to za stosunek pracy, czyli normalnie opodatkować i oskładkować (ponieważ duchowni w tym czterdziestoleciu nie byli ubezpieczeni społecznie, czyli nie mieliśmy emerytur ani dostępu do publicznej służby zdrowia). Episkopat więc, prowadząc negocjacje z rządem, chciał, aby nasze dochody były opodatkowane jak każde wynagrodzenie. Państwo nie chciało, twierdząc, że to nie jest stosunek pracy, tylko zajęcia wykonywane na podstawie powołania duchownego. Takie argumentowanie brzmiało bardzo dziwnie w wyrokach sądu tamtego okresu, ale pokazywało, o co wtedy chodziło władzom – żeby duchownych nie ubezpieczyć społecznie. Po 1989 roku sytuacja się zmieniła i teraz to ze strony państwa bardzo często słyszymy, że chciałoby nas opodatkować i oskładkować. Kościół odpowiada jednak: przecież przez 45 lat nam tłumaczyliście, że to nie jest stosunek pracy.
Niedawno stanowiska obu stron znów się nieco zmieniły, tak że do tej tematyki wrócono. Był już moment, za rządów Donalda Tuska, kiedy omal nie zmieniliśmy sposobu finansowania Kościoła. Chodziło o ów odpis podatkowy zamiast Funduszu Kościelnego; jakaś część tej kwestii mogła być wtedy rozstrzygnięta. Ale rząd się z tych rozmów wycofał, a obecnie obie strony do tematu nie wracają. A szkoda, bo to był dobry projekt, dopracowany niemal do ostatnich szczegółów.
PS: Cytat, jaki zawarłem w niniejszym tekście, zaczerpnąłem z następującej, będącej zbiorem wywiadów z różnymi duchownymi, książki, którą wszystkim zainteresowanym życiem i funkcjonowaniem księży, rozmaitymi aspektami ich codzienności (spowiednictwo, aktywność społeczna, wspólnoty, modlitwa, celibat, proboszczowanie, finanse, sekularyzacja, skandale, kryzysy, przyjaźnie, radości i trudy) najserdeczniej do lektury polecam: Dawid Gospodarek, „Duchowni. Cała prawda o życiu w sutannie”, Wydawnictwo eSPe, Kraków 2023.
ks. Łukasz Libowski
lukasz.damian.libowski@gmail.com
Najnowsze komentarze