Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Tak wiele małego piękna. Reportażowa podróż po najmniejszych wsiach w powiecie

07.11.2023 00:00 red

Książka Katarzyny Gruchot pt. „Małe jest piękne” przenosi Czytelnika do urokliwych miejscowości ziemi raciborskiej, zamieszkanych przez pełnych serdeczności ludzi. Gościli dziennikarzy, dzielili się z nimi wspomnieniami, opowiedzieli historie z życia wzięte. Z autorką rozmawiał Mariusz Weidner. Rozmowa ukaże się wkrótce także w portalu nowiny.pl w wersji wideo.

– To już pani siódma książka w wydawnictwie. Skąd wziął się pomysł na cykl „Małe jest piękne”, w którym zajrzała pani wraz z fotoreporterami do tych miejsc w powiecie, gdzie można rzecz: diabeł mówi dobranoc?

– Wiele lat temu, przy okazji realizacji jednego z artykułów do „Agronowin” razem z moim kolegą Pawłem Okulowskim trafiłam do Nasiedla w województwie opolskim, gdzie realizowaliśmy reportaż o produkcji oleju rzepakowego. Wracając przejeżdżaliśmy przez malutką miejscowość o wdzięcznej nazwie Wódka. Pomyślałam, że warto się zatrzymać i sprawdzić jak się żyje jej mieszkańcom. Była połowa lutego, dość mroźno i wiele wskazywało na to, że z tego pomysłu raczej nic nie wyjdzie, bo na ulicach spotykaliśmy niewielu ludzi. Okazało się jednak, że wszyscy byli bardzo otwarci, chętnie dzielili się z nami swoją historią i albo kierowali nas od razu do następnych, albo zapraszali do swoich domów. W kilka godzin powstał reportaż „Otwarta Wódka zaprasza” i to właśnie wtedy zakiełkowała we mnie myśl, że każda, nawet najmniejsza miejscowość, ma historię, którą warto opowiedzieć. W lipcu 2018 roku wraz z Pawłem Okulowskim i Jurkiem Oślizłym wyruszyłam w teren odwiedzając najmniejsze wsie powiatu raciborskiego. Do połowy października udało się nam dotrzeć do 14 miejscowości i dzięki pomocy mieszkańców opowiedzieć ich historie.

– Jaki klucz wyboru zastosowała pani przy takim, a nie innym zestawie opisanych miejscowości? W końcu powiat raciborski jest rozległy i miejscowości w nim nie brakuje.

– To było najczęściej zadawane pytanie jakie słyszałam przez telefon, bo gdy tylko cykl „Małe jest piękne” zaczął się pojawiać w „Nowinach Raciborskich”, rozdzwonili się czytelnicy. Pytali kiedy do nich przyjedziemy, albo po prostu w oczekiwaniu na nas przygotowywali się gromadząc zdjęcia i spisując wspomnienia. Oczywiście byli i tacy, którzy wietrzyli podstęp twierdząc, że ktoś nam musiał zapłacić za to, że jedziemy w konkretne miejsce. A jedynym kluczem, jaki braliśmy pod uwagę było to, jak często pisaliśmy wcześniej o danej miejscowości. Wybierałam te, które nie miały szansy zaistnieć w mediach, bo nie działo się w nich na co dzień nic spektakularnego. A potem okazywało się, że żyje tam tak wielu ciekawych ludzi i jest tyle interesujących opowieści, że o każdej z tych miejscowości mogłaby powstać odrębna książka.

– Kto opowiadał te historie? Bo można przyjąć, że skoro tak mało medialne są te miejsca, to może ludzie skrywają w nich specjalnie swoje życie, swoje tajemnice.

– Grono osób, które pomagało nam w przygotowywaniu reportaży było bardzo szerokie. To byli przede wszystkim zwykli mieszkańcy, których spotykaliśmy podczas prac w polu, na podwórku czy w ogrodzie. Tym razem był klucz, dzięki któremu docieraliśmy do tych, którzy byli najlepiej poinformowani: sołtysi, proboszczowie, najstarsi mieszkańcy, którzy pamiętali czasy wojny i lokalni historycy, którzy od lat gromadzili zapiski, zdjęcia i dokumenty dotyczące swoich rodzinnych stron. Pomocni okazywali się zawsze członkowie OSP albo kół gospodyń wiejskich.

– Czy było coś, co was w tym projekcie zaskoczyło, na co nie byliście przygotowani?

– Moi koledzy musieli się oswoić z psami, których na wsiach było sporo, ale tak na poważnie to była wspaniała przygoda, do której często lubimy wracać wspomnieniami. Raciborszczyzna zaskakuje przede wszystkim różnorodnością. Niektórzy posługiwali się piękną polszczyzną, inni gwarą śląską albo morawską, w zależności od wsi, do której trafialiśmy. W Strzybniku rozmawialiśmy z rodowitymi góralkami, które w latach 50. przyjechały do PGR-u na prace sezonowe z Zawoi, rozkochały w sobie miejscowych i już w naszym powiecie zostały. Najstarszy mieszkaniec Żerdzin opowiadał nam o „grincojgu na zadku” a w Pietraszynie rozmawialiśmy o kiszce i vajcach. Legendarny założyciel Górek Śląskich – Waniek, który stoi niedaleko alei dębowej, przywitał nas w koszulce z napisem Konstytucja, a sołtys Samborowic znalazł tylu mieszkańców, którzy chcieli z nami porozmawiać, że wyjechaliśmy z wioski po zmierzchu. Ale najbardziej zaskoczyła mnie reakcja czytelników, którzy wyruszyli na rowerach do miejsc przeze mnie opisywanych.

– Czy podczas realizacji tego projektu pojawiła się kiedyś myśl, że któraś z tych małych wiosek to takie wspaniałe miejsce, w którym chciałaby pani zamieszkać?

– Ogromny sentyment czuję do Żerdzin, bo to miejscowość która znalazła się na naszej drodze jako pierwsza i dała nam ogromną energię do kolejnych wypraw. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Każda wieś, którą odwiedziliśmy była wyjątkowa, ale ja jestem raciborzanką z wyboru i nigdy swojej decyzji o zamieszkaniu tutaj nie żałowałam. Racibórz to jest moje miejsce na ziemi.

– Proszę jeszcze opowiedzieć, jak powstają takie książki? Jaki jest pani warsztat pracy? Przecież nie polega na samej wizycie i rozmowach.

– Wciąż niedoskonały. Chciałabym pisać szybciej i sprawniej, ale odsłuchiwanie wielogodzinnych nagrań i spisywanie opowieści to bardzo żmudna praca. Najpiękniejszy w zawodzie dziennikarza jest kontakt z drugim człowiekiem. Panowie są bardziej konkretni, ale i mniej wylewni w naszych rozmowach. Pamiętają nazwiska, daty, miejsca i detale. Panie są bardziej emocjonalne. One zapamiętują jaka była pogoda, jak ktoś był ubrany, jakie towarzyszyły wydarzeniom odczucia. Spotkania z bohaterami moich książek i słuchanie ich wspomnień to najprzyjemniejsza część pracy. A najważniejsza to nie pisanie, tylko uważne słuchanie.

– Cykl w gazecie ukazał się w 2018 roku, a książka wyszła dopiero teraz. Zyskała czy straciła na czasie?

– Pięć lat temu miałam nadzieję, że to cykl, który będziemy kontynuować w kolejne wakacyjne miesiące, a na koniec powstanie książka. Pandemia zweryfikowała te plany, ale nasi czytelnicy nie zapomnieli o nich. Jeden z nich, nie mogąc się doczekać wydania, powycinał z gazety zdjęcia i teksty, które powklejał do dużego zeszytu i zrobił sobie ją sam. Potem przywiózł swoje dzieło do redakcji i zostawił na pamiątkę. Teraz to ja będę musiała jechać do niego z naszą książką. Myślę, że historie opowiedziane przez mieszkańców nigdy nie stracą na wartości, bo są ponadczasowe. Ale pięć lat to sporo czasu i wielu naszych rozmówców pozostało już tylko na kartkach tej książki. Teraz to oni stali się częścią historii swojej wsi.

  • Numer: 45 (1644)
  • Data wydania: 07.11.23
Czytaj e-gazetę