Niedziela, 19 maja 2024

imieniny: Iwa, Piotra, Celestyna

RSS

Na krętych drogach kresowych

11.07.2023 00:00 red

Nasze historie przeżywamy każdy dzień inaczej. Często w samotności, w lęku nie wiedząc, co przyniesie dzień jutrzejszy. Niejeden z nas zastanawia się głębiej nad celem życia. Rozważa przeszłość, patrzy z niepokojem w przyszłość. Tego wieczoru otworzyłem zapiski mojego taty. Czytałem i nie wiem, czy to łzy, czy krople potu spadały na pożółkłe strony. Tata urodził się koło Stryja 80 km od Lwowa we wsi Siemiginów, gmina Bratkowce, powiat stryjski, nad rzeką Stryj. Już go nie ma wśród nas. Odszedł kilka lat temu. Pozostawił mi swoją opowieść – testament, z którym dzielę się z każdym z was. We wrześniu dwa lata temu wykonałem testament taty. Na cmentarzu w Siemieginowie postawiliśmy krzyż. Trzeba było 77 lat, aby w tym miejscu, gdzie spoczywają szczątki pomordowanych przez OUN-UPA odmówić wspólnie Ojcze Nasz.

PAROŚLA I

Ludobójstwo na Kresach to nie tylko Wołyń to też Polesie, województwa lwowskie, stanisławowskie, tarnopolskie, dzisiejsza Lubelszczyzna, Rzeszowszczyzna, Ziemia przemyska i krościeńska. To lata 1939 – 1947. Pierwsze sporadyczne mordy na Polakach miały miejsce już przed II wojną światową. Parośla I w gminie Antoniówka to pierwsza masowa zbrodnia dokonana przez sotnię Ukraińskiej Powstańczej Armii pod dowództwem Hryhorija Perehijniaka „Dowbeszki-Korobki”. Był wtorek 9 lutego. Mieszkańcy nie spodziewali się ataku. Nagle do blisko 130-osobowej wioski wpadła ukraińska sotnia, podając się za partyzantkę radziecką. Upowcy otoczyli wieś, weszli do domów i zażądali obiadów, a potem zamordowali przy użyciu noży i siekier, blisko od 150 ludzi, w tym kobiety, dzieci i niemowlęta.

KRWAWA NIEDZIELA

Zygmunt Jan Rumel – poeta romantyk, żołnierz, patriota, jako emisariusz rządu polskiego został wysłany przez Kazimierza Banacha, pełnomocnika Rządu Rzeczypospolitej Polskiej, na Wołyń, w celu dogadania się z Ukraińcami w sprawie zaniechania mordów na ludności polskiej. Miał zaledwie 28 lat, podzielił los bardów pokolenia Nowej Polski Tadeusza Gajcego i Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Był komendantem VIII Okręgu Wołyń BCh, oficerem Armii Krajowej. Była pogodna noc 10/11 lipca. Delegaci Rzeczypospolitej, Zygmunt Rumel, Krzysztof Markiewicz i woźnica Witold Dobrowolski ubrani w mundury Wojska Polskiego bez broni udali się na miejsce spotkania we wsi Kustycze. Nagle za furmanką usłyszeli tętent końskich kopyt. Banderowcy dorwali emisariuszy. Zginęli wszyscy. Nieludzką scenę śmierci Zygmunta Rumla w filmie Wołyń pokazał Wojciech Smarzowski (postać kapitana Zygmunta Krzemienieckiego). Zginął rozerwany końmi. Poćwiartowane zwłoki pochowano na brzegu jeziora w pobliskim lasku, dziś w nieznanym miejscu. Jeszcze tego samego dnia kilkanaście tysięcy upowców, napadło na 99 kościołów na Wołyniu. Za banderowcami szli chłopi z siekierami i widłami za nimi kobiety i dzieci z furmankami w celu grabieży dobytku Polaków. Banderowcy wpadali do kościołów podczas nabożeństw, mordowali kapłanów, wiernych nie oszczędzając dzieci, kobiet i starców.

Z KRESÓW DO RACIBORZA

Ks. Bronisław Gałoński urodził się 24 lipca 1912 roku w Zaścianoczu nad Seretem, na Podolu, niecałe 6 km od Trembowli, na dawnych Kresach Rzeczypospolitej. Pierwszą placówką Bronisława był Chodorów położony 60 km na południowy wschód od Lwowa. W poniedziałek 17 lipca 1944 roku wczesnym rankiem ksiądz wyjechał do Białej Niżnej gdzie przebywał na leczeniu proboszcz z Chodorowa Władysław Klecan. Był przekonany, że niebawem wróci. Niestety front się przesunął, nie wrócił. Chodorów zajęli Sowieci. Kiedy ksiądz dowiedział się, że parafianie z Chodorowa trafili do Raciborza podczas ekspatriacji, przybył za nimi. Chodorowianie, których większość była pracownikami największej wówczas cukrowni w Europie w Chodorowie, odbudowali ze zniszczeń wojennych raciborską cukrownię. Zawiesili na hali zakładu cudowny obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Dawny wikary z Chodorowa, postanowił prowadzić duszpasterstwo wśród swoich dawnych parafian. W 1946 roku kampanię cukrowniczą rozpoczęto mszą św., którą celebrował ksiądz Bronisław Gołoński. Władze komunistyczne były przerażone tym faktem. 9 grudnia 1947 roku ksiądz Bronisław objął stanowisko proboszcza parafii WNM Panny, kontynuując odbudowę kościoła farnego. Przejął też od Dominikanów odbudowywany przez nich kościół św. Jakuba. Jesienią 1948 roku dekretem ówczesnego administratora księdza Bolesława Kominka z Branic przybył ksiądz Jan Hajda, który objął stanowisko proboszcza kościoła farnego w Raciborzu, a ksiądz Gałoński, przeniósł się do Branic. Po upaństwowieniu Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie ksiądz Bronisław Gałoński zarządzał zakładem. Ksiądz Bronisław Gałoński zmarł na zawał w lipcu 1978 roku. Pochowany został na cmentarzu w Branicach. Uroczystości pogrzebowe uświetnił występ chóru kościoła WNMP w Raciborzu pod batutą ks. Stefana Pieczki.

ŚMIERĆ KAPŁANA

Oblat ksiądz Ludwik Wrodarczyk pochodził z Radzionkowa. Na początku września 1939 roku objął parafie w Okopach na Wołyniu. Był nie tylko kapłanem ale i znał się na medycynie. Leczył wszystkich: Polaków, Ukraińców partyzantów polskich i sowieckich.

Zbliżała się północ 6 grudnia 1943 roku. Dzwon kościelny bił na alarm, płonęły chałupy. Oprawcy zastali proboszcza modlącego się w kościele. Poznali go natychmiast, nieraz przecież ich pobratymcom udzielał pomocy lekarskiej. Ale to nie było już ważne, widzieli w księdzu Polaka. Zaczęli bić kapłana, czym popadnie, kopać po całym ciele. Z każdym uderzeniem nienawiść jeszcze wzrastała. Wywlekli księdza z kościoła, związali i wrzucili na sanie i ruszyli w stronę ukraińskiej wsi Karpiłówka. Tam rozebranego do naga poddano księdza nieludzkim torturom. Kłucie bagnetami i igłami, przypiekanie zbolałych nóg rozpalonym żelazem nie odnosiło pożądanego skutku. Kapłan wciąż jeszcze żył. Rozwścieczeni oprawcy przystąpili do bardziej bestialskich tortur. Widząc swą niechybną śmierć, męczennik poprosił oprawców o pozwolenie odmówienia modlitwy. Uklęknąwszy na mchu, kapłan długo się modli. Po zakończeniu powiedział: Jestem gotów. Dwanaście ubranych w czerwone spódnice ukraińskich dziewcząt położyło księdza na ziemi i przywiązało do leżącej kłody drzewa. Następnie z zimną krwią rozpoczęły przecinanie jego ciała piłą. W ten i podobny sposób zamordowano blisko 200 tysięcy ludzi w tym stu kapłanów. Jedyny proces beatyfikacyjny prowadzony jest wobec księdza Ludwika Wrodarczyka.

PALĄ SIĘ POLSKIE ŚMIECI

Przyszedł kwiecień 1944 roku. Ukraińcy zaatakowali cały powiat stryjski. Po wszystkich wsiach w nocy zaczęła się pacyfikacja ludności polskiej. Gehenna zaczęła się w Wielki Czwartek 6 kwietnia 1944 roku. Mój dziadek Franciszek Frączek, który kilkanaście lat wcześniej wrócił z Sybiru, poszedł do pracy na nocną zmianę. Jak wspomina mój ojciec Stanisław, który miał wówczas 10 lat, około 23.00 ktoś mocno stukał do drzwi. Babcia Maria, mama taty krzyknęła: – Bandery. Dom był murowany, drzwi dębowe, a w oknach kraty, więc nie mogli się dostać do środka. Dostali się do domu, wyważając drzwi. Stanęli z karabinami gotowymi do strzału. Zabrali brata Janka i zaczęli wszystko wynosić z domu, nawet ciasto na chleb. Stryja Janka wraz z kilkunastoma mężczyznami zamordowano w pobliskiej chałupie. Jak potem opowiadał mi najstarszy brat taty Władysław, który raniony uciekł z palącej się chałupy, mordercami byli sąsiedzi, koledzy, których znał po imieniu i nazwisku.

Płonącą wieś widział z daleka Franek. Zapytał pracującego Ukraińca.

– Co się dzieje.?!

– To palą się polskie śmieci.

Rano w Wielki Piątek tatę z pięćdziesięcioma Polakami Ukraińcy wyprowadzili nad pobliską rzekę Stryj, aby dokonać mordu. Kiedy podeszli do rzeki, Ukraińcy wyciągnęli karabiny i nagle zaczęli uciekać. Z rzecznych łozin wypłynęły pontony z żołnierzami węgierskimi.

NIE ZABIJAJ

Stary Kresowiak opowiadał mi taką historię. Było to w 2001 roku. Wyjechał na Ukrainę, aby pożegnać się z ziemią swego dzieciństwa. Jego wieś już nie istniała. Szedł drogą do miejsca po wsi z dwoma dorosłymi synami. Przypominał sobie każde miejsce. Przed oczyma miał twarz Iwana, sąsiada Ukraińca, który zamordował mu rodziców. Kiedy z synami przemierzał łany pszenicy, dostrzegł w oddali człowieka koszącego siano. Przyglądał się jego ruchom, były takie znajome. Ukrainiec, dostrzegł nadchodzących mężczyzn. W pewnym momencie przystanął. Stary ojciec z synami był coraz bliżej. Nagle ojciec skinął na synów.

– Poczekajcie.

Sam zbliżał się do żniwiarza. Ten nagle uklęknął i pochylił głowę.

– Zabij Władysław. I wybacz – rzekł spokojnie.

– Iwan tyle czasu na to czekałem, że cię w końcu dopadłem.

– Zabij – w oczach Ukraińca zobaczył skruchę – niech się skończy ten mój czyściec.

Władysław podniósł kosę.

– Ja już wam dawno wybaczyłem. Ale ty żyj z tym do końca życia – powiedział rzucając kosę.

Mężczyzna odwrócił się i wrócił do synów.

– Tato kto to był?– zapytali obydwaj naraz.

– Odeszły moje demony przeszłości, idziemy dalej. Pokażę wam miejsce, gdzie mieszkałem. I gruszę, ona na pewno jeszcze rośnie.

RACIBORZANIE

Ziemia raciborska dotknięta jest historią ludzi, których cierpienie zapisane jest niemal w każdym domu, na każdej ulicy. Jako mieszkaniec Studziennej spisałem historię autochtonów, którzy przeżyli tu gwałty Rosjan, poniżenie powojenne kiedy nazywani byli szwabami. Znam historię tu urodzonych Raciborzan, którzy byli zmuszani do wyjazdu do Niemiec. Znam losy Kresowiaków, dla których ta ziemia raciborska stała się bez ich woli domem. Dzisiaj mija 80 lat od daty tych strasznych zbrodni.

Sejm Rzeczypospolitej Polski 22 lipca 2016 roku ustanowił 11 lipca Narodowym Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II RP. W naszym mieście 9 lipca miało miejsce historyczne wydarzenie. Jako organizator chciałem podziękować wszystkim, którzy wzięli udział w tych wydarzeniach. Wiceministrowi Michałowi Wosiowi, który włączył się w wydarzenia, sprowadzając i otwierając wystawę IPN „Sąsiedzka krew. Ludobójstwo wołyńsko-galicyjskie 1943 – 1945”. Podsekretarzowi stanu wiceministrowi Pawłowi Jabłońskiemu, pani senator Ewie Gawędzie, dyrektorowi biura wiceministra Michała Wosia Szymonowi Szrotowi, radnemu Pawłowi Płonce, który pomagał przy organizacji wydarzenia, księżom, radnym miejskim, przedstawicielom urzędów, środowisk, a przede wszystkim mieszkańcom, którzy swą obecnością oddali hołd ofiarom mordów na obywatelach II Rzeczypospolitej (Polakach, Żydach, Ormianach, Czechach i przedstawicielach innych mniejszości narodowych), dokonywanych w latach 1943 – 1945 przez ukraińskich nacjonalistów z szeregów OUN, UPA, SS-Galizien i innych formacji. Nie chcemy też zapomnieć o wdzięczności wobec Sprawiedliwych Ukraińców, którzy odmawiali udziału w mordach i ratowali Polaków.

Raciborzanie to ludzie o wielkiej wrażliwości. Pokazali to podczas agresji Rosji na Ukrainę, wspomagając finansowo i otwartym sercem Ukraińców. Czynili to też Kresowiacy, którzy potrafili stanąć nad swym bólem i cierpieniem historii.

„Przebaczyć to nie znaczy zapomnieć” wołał w Majdanku święty Jan Paweł II. I dobrze, że nastąpiło pojednanie polsko-niemieckie. I dobrze, że tego pojednania pragnie też Polska i Ukraina. Niestety, mimo obietnic premierów, prezydentów, mimo wielomilionowej pomocy Polski Ukrainie, w tej kwestii stoimy w miejscu. Niemcy uznali nazizm jak okrucieństwo. Nie nazywają ulic, nie budują pomników faszystów. Ukraina nie potępia OUN UPA, gloryfikuje Banderę, Szuchewycza, nazywając ich nazwiskami ulice, place. Stawia zbrodniarzom pomniki. A najgorsze to, że nie pozwala na ekshumację i pochowanie ofiar ludobójstwa w poświęconej ziem. „Nie o zemstę, lecz o prawdę i pamięć wołają ofiary”. Biegu historii nie zawrócimy. Możemy i musimy doprowadzić, aby można było na grobach pomordowanych zapalić znicz. Premier Mateusz Morawiecki w rocznicę ludobójstwa każdego roku powtarza to samo zdanie „Nie spoczniemy, ja nie spocznę, dopóki ostatnia ofiara tamtej strasznej zbrodni wołyńskiej, zbrodni Galicji Wschodniej, nie zostanie odszukana”. Kiedy zbliża się rocznica słyszymy różne obietnice płynące z ust prezydentów Polski i Ukrainy. I chociaż nadzieja umiera ostatnia, ja już nie uwierzę, jak ewangeliczny Tomasz, jeżeli nie dotknę.

Są tacy, którzy twierdzą, że dzisiaj to nie czas na pojednanie, że jest wojna, że Rosja gra sprawą ludobójstwa. Uważam inaczej. Dzisiaj jest najlepszy czas na wytrącanie tego argumentu Kacapom. Dzisiaj Ukraina może wzmocnić się. Czy stać Ukrainę na wykonanie tego kroku? Obawiam się, że nie.

Ryszard Frączek

Autor jest pisarzem, badaczem historii Kresów, radnym powiatowym. Fotografie, archiwum własne R.F.

  • Numer: 28 (1627)
  • Data wydania: 11.07.23
Czytaj e-gazetę