Z wizytą u cesarza cz. 3
Po zdanej w 1908 roku maturze Józef Grabowski rozmyślał nad studiami. Wyjechać do Wiednia? Zapewne głównie ze względu na niedostatek, w jakim się znajdował z matką, pozostał w Krakowie. Przestąpił progi Uniwersytetu Jagiellońskiego, zapisał się na wydział filozoficzny, studiowanie na tym wydziale wiązało się z mniejszym obciążeniem finansowym, wiedza o mądrości mało kosztowała...
15 lipca 1910 roku Grabowski pierwszy raz widział Ignacego Paderewskiego, podczas obchodów grunwaldzkich i odsłonięcia pomnika Jagiełły. Osobiście spotkał się z nim dopiero po kilku latach, gdy słynny pianista i kompozytor w odrodzonej Polsce objął urząd premiera. Jesienią brał udział w „zimmermaniadzie” – antyklerykalnych rozruchach studenckich. Z zapartym tchem słuchał wykładów Ignacego Chrzanowskiego i Kazimierza Nitscha. Nie opuszczał wykładów z historii powszechnej profesora W. Sobieskiego. Studiował książkę F. Perla „Dzieje ruchu socjalistycznego” i z rodzinnej powinności L. Stasiaka „O narodowości Wita Stwosza”.
W początkach roku 1911 Grabowski pojechał do Wiednia. Na Berlin, czy Paryż nie było go stać. Kolejna przesyłka finansowa od ojca, już jedna z ostatnich, bowiem Kazimierz Grabowski zmarł w 1912 roku, a więc kolejna przesyłka, a także własne oszczędności pochodzące z zarobków za korepetycje i publikacje o motylach, pozwoliły mu wreszcie na opuszczenie, choć na krótko, mocno zdulszczonego Krakowa.
Zrazu upajał się architekturą, podobną w wyrazie do krakowskiej, ale w jakże większym wymiarze. Oddał się nowym znajomościom w literackich knajpach. Zwiedzał muzea i dostępne pałace. Wstąpił rychło na wydział prawa, a także dość skrupulatnie uczęszczał na wykłady Sigmunda Freuda. Pochłaniał dzieła traktujące o rozwoju społeczeństw, kultury, sztuki, religii...
Wiosną tego roku Grabowski poznał cesarza. 21-letni student, aktualnie prawa, wybrał się pewnego, wyjątkowo słonecznego i jak na tę porę roku ciepłego dnia, do parku otaczającego pałac Schönbrunn. Wędrówki po parku cesarskim odbywał podczas tego pobytu w stolicy ówczesnego, liczącego już wtedy swoje ostatnie dni, imperium bardzo często. Tego, pamiętnego dla niego dnia, przechadzając się, rozmyślał o Owidiuszu. Wspominał także Przybyszewskiego, którego estetyki, właściwie maniery literackiej, nie znosił. Nie lubił go z powodu życiowego flejtuchostwa, a i powieści, wtedy już z wolna zapominanego autora – skandalisty, wydawały mu się pretensjonalne, zdarzenia w nich zawarte nierealne w postrzeganej rzeczywistości, filozoficznie puste. Przypomniał sobie Przybyszewskiego z powodu jakiejś książki, której winietę widział rankiem tego dnia w jednej z często odwiedzanych przez siebie księgarń. Po kilkudziesięciu latach już nie pamiętał ani nazwiska niemieckiego autora, ani tytułu dzieła traktującego o polskim pisarzu. Pamiętał natomiast podglądanie w parku pięknych arystokratek przechadzających się i przejeżdżających powozami w towarzystwie służby. Kobiety nosiły na głowach ogromne kapelusze – kwietniki, w rękach trzymały kolorowe, obwieszone falbankami parasolki chroniące ich twarze przed promieniami słońca.
Od dłuższego czasu siedział na ławce oddając swoją twarz ciepłym dotykom słońca, gdy w pewnym momencie, zza zmrużonych powiek, dostrzegł nadchodzącego wolnym krokiem jakiegoś starca bez nakrycia głowy, odzianego w niczym nie wyróżniający się mundur oficerski bez dystynkcji. Postawny, wysoki starzec skłonił się przed siedzącym młodym człowiekiem i zapytał, czy może się przysiąść.
Grabowski, z gruntu będąc wyjątkowo uprzejmym człowiekiem, miłym gestem dłoni i uśmiechem na twarzy zaprosił nieznajomego usuwając się nieco na jeden z końców ławki. Wspominał, że z inicjatywy gościa szybko wdali się na jego ławce w pogawędkę.
Zrazu, ani tego dnia, ani w kilku kolejnych spotkaniach podczas pobytu w parku nie rozpoznał w nim CK zwierzchnika. Podobnie jak student, starzec zawsze spacerował sam, wyraźnie wybierając ustronne alejki. Zanim krótkowzroczny młodzieniec rozpoznał w starcu cesarza, spotkali się w parku tej wiosny kilkakrotnie. Czasem strzec nosił mundur, zawsze bez dystynkcji i bez nakrycia głowy, czasem był ubrany jak pospolity mieszczuch wiedeński, aczkolwiek, dawało się to zauważyć od pierwszego spojrzenia, wykwintnie. Byli już niemal zaprzyjaźnieni.
Starszy pan, łysawy, o imponujących bokobrodach, wyraźnie polubił studenta. Rozmawiali o drzewach, o rozwijających się na mijanych rabatach kwiatach, o wiosennym śpiewie ptaków, o koniach i... o kobietach. Prowokowany pytaniami znajomego Grabowski – później sobie sens tamtych pytań uzmysłowił – nie zorientowany co do znaczenia osoby, z jaką się spotyka, wielekroć się wypowiadał z młodzieńczą nieroztropnością o wrogości do dworu, a także, o zgrozo, przepowiadał rychły upadek Austro-Węgier, a co za tym szło: wróżył powstanie wolnej Polski, wskrzeszonej także z ziem okupowanych wówczas przez Austrię. Również tematy związane ze sztuką były przedmiotem ich rozmów. Ale o sztuce – po latach Grabowski wspominał – choć jego starszy interlokutor miał dużą o niej wiedzę i wyrażał ciekawe poglądy dotyczące różnych jej dziedzin, to jednak, gdy tylko w jej kierunku schodziły ich rozmowy, wyraźnie dawał do zrozumienia, że spośród poruszanych przez nich tematów sztuka niespecjalnie go interesuje. Co innego polityka, albo stosunki społeczne. Tutaj tkwiły problemy, przy omawianiu których i starcowi i studentowi nigdy słów i argumentów nie brakowało.
Incognito cesarza zostało zerwane na którymś z kolei spotkaniu. Zrazu widywali się przypadkowo. Na ostatnie trzy, cztery zejścia, już się celowo umawiali. Podczas jednej z mocno zaperzonych przeciwnymi argumentami rozmów podszedł do nich dość niespodziewanie jakiś wyzłocony oficer. Uprzednio się skłoniwszy, z wyszukaną etykietą, jak zauważył Grabowski, zasalutował przed starcem i zwrócił się do niego per „wasza cesarska mość”...
Student był bardzo zaskoczony i zupełnie nie mógł zrozumieć dlaczego wcześniej nie rozpoznał w przygodnie poznanym staruszku, o imponującej skądinąd posturze – cesarza. Przecież w swoim życiu widział tysiące jego przeróżnych wizerunków, wśród nich były i odzwierciedlenia fotograficzne, wiele z nich barwnych, w tamtych czasach co prawda ręcznie kolorowanych, ale nadzwyczaj wiernych „pierwowzorowi”.
Najbardziej – wspominał później z serdecznym śmiechem – przejmował się słowami, które kierował do monarchy. Jakże rewolucyjne przecież było ich brzmienie i znaczenie, mogą być reperkusje? Ale Franciszek Józef, dobroduszny staruszek, wezwany do jakichś swoich zajęć, na pożegnanie ciepło uścisnął dłoń niespodziewanie skonfundowanego młodego człowieka i... zaprosił go do siebie, do pałacu Schönbrunn. Niestety, Grabowski nie tylko nie zdołał skorzystać z tego zaproszenia monarchy, ale już nigdy więcej cesarza nie widział.
Józef Grabowski – doktor filozofii, filolog klasyczny, znawca kultury łacińskiej, historyk, publicysta, społecznik, przyjaciel polityków, naukowców, artystów i raciborskiej młodzieży. Dyrektor Męskiej Szkoły Ogólnokształcącej Stopnia Podstawowego i Licealnego nr 9 im. Jana Kasprowicza. Sylwetkę profesora przybliża nam jego uczeń – Andrzej Markowski-Wedelstett.
Najnowsze komentarze