Jak się zakochać w sukni ślubnej
Zapewne każda z pań, która wybierała kiedyś swoją suknię ślubną pamięta ten moment i emocje, jakie mu wtedy towarzyszyły. Stres, łzy wzruszenia i konieczność dokonania właściwego wyboru, to sytuacje, z którymi Katarzyna Kulińska mierzy się na co dzień. I świetnie rozumie swoje klientki, bo tak jak one muszą się zakochać w tej jednej z wielu sukienek, tak ona zakochała się kiedyś w ich szyciu.
Śniły mi się owerloki
Dlaczego właśnie krawiectwo zainteresowało panią Kasię? Z pewnością na jej wybór miała wpływ mama, zawodowa krawcowa, ale było też marzenie o robieniu w życiu czegoś ciekawego, na przykład projektowanie ubrań i szycie ich dla teatrów.
Pomysł, który zakiełkował w głowie nastolatki mógł się zmaterializować w klasie krawieckiej szkoły zawodowej przy Wileńskiej, do której trafiła w 1994 roku. Były wielkie nadzieje i szara rzeczywistość, bo o ile do szkoły dostała się bez problemu, to nagle okazało się że znalezienie praktyk dla trzydziestu uczennic nie jest w Raciborzu rzeczą prostą.
W końcu udało jej się podpisać umowę z Zakładem Produkcji Odzieżowej Ragbet z Ostroga, który szył kurtki i płaszcze na eksport. – To nie było takie krawiectwo, o którym marzyłam, choć muszę przyznać, że poznałam tam wiele maszyn przemysłowych, których nie miał żaden zakład krawiecki, ale monotonia była nie do zniesienia. Każdego dnia praktyki, w każdym tygodniu i każdym miesiącu wykonywałyśmy te same czynności. Jedna dziewczyna kroiła, druga pracowała cały czas na guzikarce, a jeszcze inna obszywała boki. To był duży zakład i nie było szans na zrobienie czegokolwiek od samego początku do końca. Z utęsknieniem wyczekiwałyśmy kiedy na taśmie pojawi się jakiś nowy model, bo to oznaczało, że coś się w naszej pracy zmieni – wspomina pani Katarzyna i dodaje, że owerloki nie opuszczały jej nawet w snach.
Zakład, który w latach 90. nie prosperował już tak dobrze, jak wcześniej, w końcu został zamknięty, dzięki czemu pani Kasia nie stała się kolejnym trybikiem krawiectwa ciężkiego. Na jakiś czas związała się z handlem i to doświadczenie pomogło jej w późniejszej pracy z klientkami. A domowy Łucznik nigdy nie stał w kącie, bo szyła na nim ubrania swoim dzieciom.
Krawiec w bajkach zawsze jest biedny
Zawód, który miał być szansą na ciekawe życie, stał się nagle mało atrakcyjny i sprowadzony do domowych przeróbek. Nie cieszył się szacunkiem, a co za tym idzie, nie miał też przełożenia na odpowiednie finanse. Pani Kasia nie widziała szansy na powrót do robienia tego co kocha i uczynienia z tej pasji dochodowego zajęcia. – Zaczęłam zwracać uwagę na to, że nawet w bajkach występował zawsze biedny krawiec. Nigdy w siebie nie wierzyłam, więc nawet nie przyszło mi do głowy, żeby spróbować – mówi po latach.
Na szczęście znalazł się ktoś, kto w jej umiejętności i pomysłowość nie tylko wierzył, ale i wspierał ją na każdym etapie nowego przedsięwzięcia. To dzięki mężowi otworzyła swój pierwszy dwudziestometrowy zakład w suterenie kamienicy przy Staszica. Zaczynała od drobnych przeróbek, wszywania zamków, szyciu firan, aż pojawiła się panna młoda, która zapragnęła, by Katarzyna Kulińska uszyła jej suknię do ślubu. – To był ogromny stres, bo nigdy wcześniej tego nie robiłam. Bałam się, że jak ta suknia się nie spodoba, to zostanę z nią i nikt nie zapłaci mi za materiał i wykonaną pracę. Na szczęście wszystko poszło tak dobrze, że szyłam potem suknie ślubne jej czterem siostrom – wspomina krawcowa.
Dziś robi dokładnie to, o czym zawsze marzyła. Najpierw rodzi się pomysł, potem powstaje projekt na papierze, rysowany ołówkiem, by w każdej chwili można było coś zmienić, następna jest wielogodzinna praca przy stole z wykrojami a na koniec szycie. Gdy gotowa suknia ślubna trafia na manekin, jest zawsze inna od pozostałych i staje się wyjątkowa dla tej, która ją wybiera.
Kiedy mama wie lepiej
Romantyczna suknia o kroju księżniczki, wysmuklająca sylwetkę syrena, podkreślająca swobodę i wolność suknia w stylu boho, czy może glamour, która ma błyszczeć tak jak jej właścicielka? Jak wybrać tę właściwą i zadowolić zarówno siebie jak i resztę weselnych gości? Przed takimi dylematami stają panny młode, którym często towarzyszy dreszczyk emocji i stres. Zazwyczaj pannie młodej ktoś w tych wyborach towarzyszy i zazwyczaj ona sama ma jakąś wizję tego, jak chciałaby wyglądać. Potem następuje zderzenie oczekiwań rodziny z marzeniami panny młodej i często okazuje się, że jednak mama wie lepiej. – Często się zdarza, że dziewczyna ulega sugestiom mamy i na ostatniej przymiarce ze łzami w oczach mówi: mogłam jej nie słuchać. Wtedy na szybko staram się jeszcze coś uratować, żeby panna młoda poszła do ołtarza szczęśliwa – tłumaczy pani Katarzyna.
Najczęściej gotowe projekty sukien, dostępne w salonie od ręki, kupują Czeszki, które nie są tak wybredne jak Polki i potrafią podjąć szybką decyzję. Ciekawostką jest też to, że do salonu pani Kulińskiej częściej trafiają klientki z Wrocławia, Katowic i Gliwic, niż raciborzanki, które wolą kupować poza swoim miastem. A ponieważ pracy wciąż przybywa, pani Katarzyna przyjęła do swojej pracowni na praktyki córkę Jagodę, która zdobywała tu swoje doświadczenie i bez problemu zdała egzamin czeladniczy. Kto wie, może kiedyś pójdzie w ślady mamy i też będzie chciała projektować i szyć suknie ślubne? Pani Kasia ani jej do tego nie namawia, ani nie wybiega tak daleko w przyszłość. Na razie cieszy się tym, że w końcu robi to co kocha i zaczyna wierzyć w swoje możliwości.
Katarzyna Gruchot
Najnowsze komentarze