Nie wierzyła, że jest coś warta. Dziś znów ma marzenia
Miała poczucie, że jest w pułapce, matni, ale potrafiła podjąć trudne decyzje, które zmieniły jej życie. – Jeszcze kilka lat temu nie wierzyłam, że jestem coś warta. Dziś znów mam marzenia i przyjaciół – mówi Jadwiga, z którą rozmawia Jolanta Brodaczewska, psycholog w Fundacji Nasze Dzieci.
– Jolanta Brodaczewska: Dzisiaj widzę przed sobą szczęśliwą kobietę, realizującą się w wielu obszarach. Jednak nie zawsze tak było. Doświadczyłaś bardzo trudnego małżeństwa. Możesz nam o tym opowiedzieć?
– Jadwiga: To prawda. Wyszłam za mąż w wieku 18 lat. Kochałam i byłam kochana. Wierzyłam, że stworzymy dobry, szczęśliwy dom.
– J.B.: Tak się jednak nie stało. Dlaczego?
– J.: Tworzyliśmy rodzinę wielopokoleniową. Mieszkaliśmy z rodzicami męża. W domu panowały twarde zasady, którym miałam się podporządkować. I szczerze ci powiem, że bardzo się starałam. Miałam nadzieję, że jeżeli będę bardzo pracowita, nie będę upierała się przy swoich potrzebach, jeśli będę miła, dobra, ustępliwa, to zostanę zaakceptowana i doceniona jako dobra żona i synowa. Tak się jednak nie stało. Stało się wręcz na odwrót. Cokolwiek bym nie zrobiła, to wiecznie było mało, zawsze było źle. Padałam z nóg, żeby ogarnąć dom, dzieci i ciągłą pracę. A pracy nie brakowało, ponieważ prowadziliśmy rodzinny biznes. Z czasem zaczęłam przywykać do pomiatania mną, do tego, że lepiej nie mieć swojego zdania, bo mogę oberwać…
– J.B.: Wiele osób w takiej sytuacji powiedziałoby mężowi, że nie chce tak żyć, że trzeba coś zmienić. Rozmawiałaś o tym z mężem?
– J.: Moje zdanie się nie liczyło. To on miał zawsze rację. Doświadczyłam nie tylko przemocy fizycznej. Byłam pogardzana, utwierdzana w tym, że jestem niewiele warta i powinnam znać swoje miejsce. Przemoc psychiczna boli może nawet bardziej niż uderzenie. Nie miałam dostępu do pieniędzy. O wszystko musiałam prosić. Dla siebie nie chciałam wiele, ale starałam się, by dzieci miały wszystko, co potrzeba. Nie było to ani proste ani łatwe być tak zależną od męża, podczas gdy cały czas pracowałam przecież na wspólny majątek. Później dowiedziałam się, że przemoc może być również ekonomiczna.
– Ile lat to trwało?
– J.: Ponad 10 lat. Zaczęłam przyzwyczajać się, że takie jest moje życie. Widzisz, to wszystko dzieje się powoli, nawet nie zauważasz kiedy się na to godzisz. Dzień za dniem, powoli, niepostrzeżenie odbiera ci się twoją godność, twoje… wszystko. Może gdyby obok były osoby, które mówią o tobie coś dobrego… Ale ty słyszysz tylko źle o sobie. Zaczynasz mieć przekonanie, że tak jest. Nie miałam na kogo liczyć. Byłam w tym sama. Na początku nawet mi nie przeszło przez myśl, że mogę coś zmienić. Zresztą, nie miałam dokąd iść. Wzięłam ślub z człowiekiem, którego kochałam. Chciałam z nim być. On mnie też kochał na swój sposób. Długo myślałam, że się to zmieni, że moją miłością, moim oddaniem, moją dobrocią, zasłużę na należnymi szacunek. Ale to się przerodziło w taką trochę formę niewolnictwa… W końcu zrozumiałam, że nie zmienię mentalności męża i jego rodziny. Oni nie chcieli żyć inaczej. Może gdybyśmy wtedy mieli możliwość skorzystania z pomocy terapeutycznej, moglibyśmy spróbować coś zmienić w naszym małżeństwie. Wtedy jednak taka pomoc nie była tak dostępna jak dzisiaj.
– J.B.: Co ostatecznie zdecydowało, że postanowiłaś odejść i zacząć wszystko od nowa?
– J.: Widziałam, że w innych małżeństwach jest inaczej, że nie powinno być tak jak jest u nas. Chciałam żeby dzieci, które również odczuwały despotyzm ojca i dziadków, mogły żyć swoim życiem, bez strachu i niepotrzebnych ograniczeń. I byłam już na skraju wytrzymałości psychicznej.
– J.B.: Wiem, że nie było łatwo zrealizować ten zamiar…
– J.: Musiałam to zrobić w pełnej konspiracji. Nikt nie mógł o tym wiedzieć, ponieważ mąż i jego rodzina uniemożliwiliby mi to. Nie miałam pieniędzy, a musiałam zadbać o nowe lokum i utrzymanie. Dziś, gdy o tym myślę, to zdaję sobie sprawę ze swojej odwagi, wynikającej chyba przede wszystkim z wielkiej desperacji. No i na szczęście udało się wszystko jakoś poukładać.
– J.B.: Czy patrząc z perspektywy czasu, uważasz, że postąpiłaś słusznie?
– J.: Żałuję, że nie zrobiłam tego wcześniej. Wspaniale jest decydować o własnym życiu, mieć pragnienia i je realizować. Mam swoje troski i problemy, ale otacza mnie życzliwość i szacunek bliskich. Powoli zauważam swoje zalety. Jeszcze kilka lat temu nie wierzyłam, że jestem coś warta. Zainwestowałam w swój rozwój, zdobyłam nowe wykształcenie. Mam przyjaciół. No i teraz znów mam marzenia.
– J.B.: Co poradziłabyś kobietom doświadczającym przemocy w rodzinie?
– J.: Nie zostawajcie z tym same. Szukajcie pomocy. Nie wstydźcie się o tym opowiedzieć, najlepiej komuś, komu ufacie. Razem szukajcie rozwiązań. Skorzystajcie z pomocy psychologa. Znajdźcie jakąś grupę wsparcia. Wesprzyjcie się siłą innych, którzy mieli podobne doświadczenia i udało im się szczęśliwie przez to przejść.
– J.B.: Bardzo dziękuję, że podzieliłaś się z nami swoją historią.
Najnowsze komentarze