Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Wietrzne miasto. Krzysztof Jeremicz z Raciborza na maratonie w Chicago

08.11.2022 00:00 red

Pół roku po wyjeździe do Bostonu raciborzanin wybrał się na swój czwarty z cyklu najważniejszych światowych maratonów. – Tym razem padło na Chicago. Do biegu zakwalifikowałem się dzięki wynikowi z biegu w Nowym Jorku – relacjonuje pan Krzysztof.

Maraton w Chicago organizowany jest rokrocznie od 1977 roku, z wyjątkiem 1987 roku kiedy z uwagi na wycofanie się sponsora rozegrano półmaraton oraz z przerwą pandemiczną w 2020 roku.

Obecnie maraton w Chicago zaliczany jest do 6 najważniejszych światowych maratonów. Nagrody wypłacane przez organizatorów należały i należą do najwyższych w tego typu imprezach.

Limit uczestników wynosi 45.000 osób, co powoduje, że bieg jest wyzwaniem dla organizatorów. Całą imprezę obsługuje około 12.000 wolontariuszy. Organizatorzy przygotowują około 300 tysięcy litrów wody i tyle samo sztuk bananów. Uczestników na trasie dopinguje około 1,7 mln kibiców.

Oto jak przeżył to wydarzenie Krzysztof Jeremicz z Raciborza.

O zakwalifikowaniu się do startu w Chicago dowiedziałem się około rok temu. Moja radość była ogromna. Co prawda spełniłem wymogi kwalifikacyjne, ale wolałem poczekać na formalne potwierdzenie od organizatorów o dopuszczeniu mnie do startu

Właściwe przygotowania do maratonu rozpocząłem około 3 miesięcy wcześniej. Tym razem na szczęście ominęły mnie takie „przygody zdrowotne” jak wiosną przed maratonem w Bostonie. Udało mi się zrobić więcej długich wybiegań niż w przypadku przygotowań do poprzednich maratonów. Gorzej było za to z szybkością, ale jakoś mocno się tym nie przejąłem.

Do Chicago poleciałem 6 października, czyli 3 dni przed maratonem. Uznałem, że 2 – 3 dni na aklimatyzację powinny wystarczyć. Warto zaznaczyć, że w Chicago jest o 7 godzin wcześniej niż w Polsce.

Wizyta na Expo

7 października odwiedziłem Expo, które było jednym z największych, na jakich byłem. Mnogość stoisk, tłum ludzi i moc atrakcji sprawiły, że wizyta na Expo zajęła mi parę godzin. Oczywiście głównym celem wizyty był odbiór pakietu startowego wraz z czarną techniczną koszulką z widocznym zielonym fluorescencyjnym napisem Chicago.

Maraton w Chicago był moim trzecim amerykańskim maratonem, domykającym triadę najbardziej elitarnych amerykańskich maratonów (Boston, Chicago, Nowy Jork).

Trasa maratonu jest płaska i szybka, o czym świadczy fakt, że ustanowiono tutaj aktualny rekord świata kobiet (02:14:04). W tym roku także było blisko pobicia tego rekordu. Kenijce, która wygrała bieg wśród kobiet, do wyrównania rekordu świata zabrakło 14 sekund.

Trasa ma charakter pętli, która rozpoczyna i kończy się w Grant Parku. Przebiega ona aż przez 29 dzielnic, w tym tak barwne, jak meksykańska czy chińska.

Ze względu na dużą liczbę uczestników, start następuje falowo. Uczestnicy podzieleni są na trzy fale startowe, z których każda podzielona jest jeszcze na kilka stref. Przydział zawodników do poszczególnych fal następuje na podstawie osiągniętych przez nich czasów w innych maratonach. Zazwyczaj więc im ktoś jest szybszy, tym wcześniej startuje.

Chłony poranek

Zostałem zakwalifikowany do startu w pierwszej fali, która dość nietypowo jak na maratony miała zaplanowany start już na 7.30 (zazwyczaj maratony zaczynają się o 9.00). Organizatorzy sugerowali, żeby w wiosce startowej być o 5.30. Z uwagi na konieczność kilkunastokilometrowego dojazdu zmuszony byłem wstać już około 4.30, by około 5.00 wyjechać i być w wiosce maratońskiej około 5.30. Tak wczesna pora wiązała się też z tym, że temperatura wynosiła zaledwie około 5 – 6 stopni Celsjusza.

Wiejący wiatr (w końcu Chicago nazywane jest „Wietrznym Miastem”) sprawiał, że odczuwalna temperatura mogła być jeszcze niższa.

Mając w perspektywie około 2 godziny czekania, ubrałem się dość ciepło. Mimo towarzyszących mi emocji i adrenaliny, czuć było, że jest jednak dość chłodno. Po ponadgodzinnym okresie oczekiwania, który wykorzystałem także na zrobienie kilku zdjęć oraz nawodnienie organizmu, oddałem rzeczy do depozytu i udałem się na krótką rozgrzewkę, a następnie do strefy startowej. Spotkałem tam kilku Polaków, zarówno mieszkających obecnie w Stanach Zjednoczonych, jak i tych przybyłych z Polski specjalnie na bieg. Spotkanie na biegu z rodakami zawsze mnie cieszy.

Organizatorzy zadbali o energetyczną muzykę przedstartową, w tym utwór „Sirius” Alan Parsons Project, który od startu w maratonie w Berlinie kojarzy mi się już głównie z maratonami i z biegami w ogóle, bo można go czasem usłyszeć na biegach w Polsce.

Polskie flagi

Około 7.39 czasu miejscowego (14.39 czasu polskiego) przekroczyłem linię startową. Już około 200 metrów po starcie na pierwszym moście dało się zauważyć polską flagę i polskich kibiców. Później jeszcze wielokrotnie spotykałem ich na trasie. W przeciwieństwie do np. Nowego Jorku trasa maratonu miała charakter pętli i kibice mogli się dzięki temu łatwo przemieszczać i dopingować biegaczy. Zresztą doping był niesamowity. Praktycznie nie było miejsca, gdzie nie byłoby kibiców i żywiołowego dopingu.

Wielu kibiców miało też śmieszne transparenty typu: czy chcesz, żebym zadzwonił po Ubera? czy też Bez obaw, jeśli padniesz włączę pauzę na twoim Garminie (chodzi o zegarek biegowy).

Część kibiców miała przygotowane poczęstunki dla biegaczy w formie np. donutów, żelków, wody czy nawet czegoś mocniejszego do picia. Były też oczywiście zespoły muzyczne, zarówno rockowe, jak i bardziej folklorystyczne, np. dudziarze.

Tradycyjnie też wśród biegaczy znalazły się osoby, które start potraktowały rozrywkowo i nosiły zabawne przebrania, np. Myszki Mickey czy Supermana. Dostrzegłem też faceta, który biegł w bardzo krótkich i wciętych slipach z angielską flagą.

Blisko rekordu życiowego

Taka atmosfera niesamowicie uskrzydla i co tu dużo mówić, poniosła i mnie. Mój czas na półmetku to 1:38:00, zdecydowanie najszybszy ze wszystkich maratonów, w jakich brałem udział (maraton w Chicago był moim 11 startem na tym dystansie). Choć z każdym przebiegniętym kilometrem czułem narastające zmęczenie, to radość z biegu i przybijane z kibicami piątki sprawiały, że bieg był naprawdę ekscytującym doświadczeniem.

Mimo że na ostatnich 7 km tempo już mi dość wyraźnie spadło, to udało mi się ukończyć maraton w świetnym jak na mnie czasie 3:19:04, zaledwie 17 sekund gorszym od mojego rekordu życiowego.

Przede wszystkim bieg dostarczył mi jednak niesamowicie dużo frajdy. W końcu bieganie to moja pasja i po to się przygotowuję i podróżuję na drugi koniec świata, aby przeżyć fascynującą przygodę i przede wszystkim cieszyć się samym biegiem, a nie tym, że się skończył i skończyły się teżmoje męki. Najważniejsze są dla mnie same przeżycia, których doświadczam na trasie, a nie uzyskany wynik, bo w końcu jestem i będę amatorem, który z biegania czerpie przede wszystkim radość.

Podzielić się pasją

Po biegu było też serdeczne spotkanie z polskimi biegaczami z Chicago i Nowego Jorku. Część z tych osób poznałem podczas maratonu w Bostonie i bardzo miło było ich spotkać ponownie, a także poznać nowe osoby. Zarówno w Chicago, jak i w Nowym Jorku działają liczne polskie grupy biegowe, które regularnie się spotykają na treningach (i nie tylko) i jeżdżą razem na zawody. W końcu wspólne dzielenie pasji, którą może być bieganie, zbliża ludzi.

Sam bieg w Chicago był zdecydowanie jednym z moich najlepszych doświadczeń biegowych. A przy okazji tak dalekich wyjazdów biegowych, jak ten do Chicago jest też okazja, żeby zostać dłużej, trochę pozwiedzać i zobaczyć trochę świata.

(oprac. m)

  • Numer: 45 (1592)
  • Data wydania: 08.11.22
Czytaj e-gazetę