Pieśćmy Jezusa, pieśćmy Boga. Pieśćmy nasze Pieścidełko
Ks. Łukasz Libowski przedstawia.
I
Utyło, utuczyło się, zgęstniało
Cytując swoją homilię z pasterki z 2006 roku, w 12. punkcie ogłoszonej 30 września 2010 roku posynodalnej adhortacji apostolskiej „Verbum Domini” przywołuje papież Benedykt XVI starożytną tradycję, która konstatowała intrygująco, iż wraz z przyjściem na świat Bożego Syna, iż wraz ze wcieleniem się Drugiej Osoby Bożej, czyli wraz z momentem przyjęcia przez nią postaci ludzkiej, słowo stało się krótkie. Tradycja rzeczona, rozwijana między innymi przez Orygenesa, Grzegorza z Nazjanzu oraz Maksyma Wyznawcę, miała, oczywiście, podstawy biblijne, staro- i nowotestamentowe; albowiem u Izajasza (10, 23) – w greckiej wersji Biblii hebrajskiej, a więc w Septuagincie – ojcowie Kościoła czytali: „[…] dla całej zamieszkałej ziemi Bóg uczynił słowo skrócone” („[…] λόγον συντετμημένον ποιήσει ὁ θεὸς ἐν τῇ οἰκουμένῃ ὅλῃ”; „[…] wypowiedziane słowo spełni Bóg na całej zamieszkałej ziemi” [tłum. R. Popowski]); z kolei w „Liście do Rzymian” znajdowali autorzy antyczni chrześcijańscy zdanie następujące (9, 28): „[…] Pan uczynił bowiem na ziemi słowo, wykańczając je i skracając” („[…] λόγον γὰρ συντελῶν καὶ συντέμνων ποιήσει κύριος ἐπὶ τῆς γῆς”; „[…] słowo bowiem, oporządzając i obcinając, uczynił Pan na ziemi” [tłum. R. Popowski, M. Wojciechowski; przekład z Nowego Testamentu interlinearnego]).
Jak rozumieć owo stwierdzenie: „słowo stało się krótkie” – po grecku: „ὁ λόγος βραχύνεται” [czytaj: ‘ho lógos brachýnetai’] (tłumaczenie dosłowne: „słowo skróciło się”)? Otóż chodzi w tym zdaniu o wypowiadanie się Boga o sobie samym; chodzi o słowo, jakie Bóg skierował do człowieka, słowem tym opowiadając człowiekowi, jaki jest – że mianowicie jest miłością, najczystszą miłością, która pragnie dobra, tylko i wyłącznie ludzkiego dobra – aby w ten sposób, poprzez słowo, poprzez opowieść, pociągnąć człowieka ku sobie, aby w ten sposób człowieka dla siebie pozyskać i zdobyć. Na przestrzeni wieków Boże to słowo było długie, ba, słowo to było na przestrzeni wieków bardzo długie, było ono w gruncie rzeczy wieloma słowami, i to wieloma różnymi, wieloma nader, nierzadko skrajnie od siebie różnymi słowami, słowami z jednej strony czułymi, łaskawymi, miłosiernymi, z drugiej zaś strony słowami twardymi, groźnymi, surowymi; autor „Listu do Hebrajczyków” oznajmia: „Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków […]” (1, 1) – a to wielorakie, rozmaicie prowadzone przemawianie Boga do człowieka przedstawia nam Stary Zakon. Lecz kiedy nadszedł czas po temu stosowny, kiedy zatem czas się wypełnił, zwrócił się Bóg do człowieka jednym tylko słowem – a słowem tym był człowiek, człowiek szczególny i wyjątkowy, bo bogo-człowiek, to jest Syn Boży, Jezus Chrystus, to jest jestestwo, w którym złączyły się dwie natury, to jest osoba, w której splotły się ze sobą cudownie natura ludzka i boska; autor cytowanej epistoły do zhellenizowanych Żydów albo poganochrześcijań zafascynowanych judaizmem kończy przytoczone zdanie tak: „[…] W tych ostatecznych dniach przemówił do nas [Bóg] przez Syna” (1, 2) – dodajmy, iż dzieje Bożego Syna przybliża Drugie Przymierze. Ów Syn Boży stanowił najdoskonalszą, najbardziej, by tak rzec, skondensowaną wypowiedź Boga; wszak w nim, a zatem w tym, co mówił on i co czynił, obwieścił Bóg wszystko, co miał – i ma – człowiekowi do obwieszczenia; Nazjaneńczyk powiada obrazowo, iż w Jezusie Chrystusie „ὁ λόγος παχύνεται” [czytaj: ‘ho lógos pachýnetai’] – słowo utyło, utuczyło się, zgęstniało. A ponieważ była to wypowiedź osobliwa, w tym sensie osobliwa, że w sobie czy sobą Jezus Chrystus pokazał, jaki jest jego – i nasz – Ojciec, a więc jaki jest Bóg, to nazwać można również Jezusa Chrystusa odwzorowaniem, wizerunkiem, podobizną czy, wreszcie, ikoną Boga Ojca; czyni tak – co jest nam, myślę, dobrze znane – święty Paweł w „Liście do Kolosan”: „ὅς ἐστιν [Ἰησούς Χριστός] εἰκὼν τοῦ θεοῦ τοῦ ἀοράτου”, „on [Jezus Chrystus] jest obrazem Boga niewidzialnego […]” (1, 15); przywołać w tym kontekście warto także słowa samego Chrystusa z ewangelii według świętego Jana: „ὁ ἑωρακὼς ἐμὲ ἑώρακεν τὸν πατέρα”, „kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca” (14, 9).
Zawrotna i wzruszająca perspektywa
Zarazem jednakże interesujące nas tu wyrażenie „słowo stało się krótkie” rozumieć można jako alternatywną formułę dla fundamentalnego w teologii, a w czas świąt Bożego Narodzenia co i rusz powtarzanego twierdzenia o inkarnacji, twierdzenia wyjętego z ewangelii Janowej i brzmiącego: „[…] słowo stało się ciałem […]” – w oryginale: „[…] ὁ λόγος σὰρξ ἐγένετο […]” [czytaj: ‘ho lógos sárks egéneto’] (1, 14). Wówczas słowo „słowo” interpretować będziemy, dokładnie tak, jak to jest w wypadku zdania pochodzącego z prologu czwartej ewangelii, personalnie i będzie ono dla nas oznaczać Bożego Syna, Drugą Osobę Trójcy – teolodzy pozostawać lubią tu przy pojęciu greckim, spolszczając je i mówiąc o Logosie; natomiast krótkość w takim układzie czytać będziemy jako synonim Janowego „ciała”, które to znowuż „ciało” jest hebraizmem znaczącym tyle, co „człowiek”. Owe alternatywne wysłowienie tajemnicy wcielenia okazuje się, dla mnie przynajmniej, dość ciekawe: wszystko, co boskie, wiążąc z długością i w konsekwencji, przy dalej idącej interpretacji, z nieograniczonością, wszystko zaś, co ludzkie, kojarząc z krótkością i skutkiem tego z ograniczonością, wyraźnie – wyraźniej chyba niż fraza Janowa, której charakter jest, zdaje się, raczej neutralny, zwyczajnie deskryptywny – akcentuje ono bowiem kenozę Boga, uwypukla fakt, że w momencie przyjęcia ludzkiego kształtu, ludzkiej formy Bóg w swej Wtórej Osobie uniżył się; tak, uniżył się, gdyż, jak czytamy w słynnym hymnie z „Listu do Filipian”, „[…] istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi” (2, 6-7).
Biorąc przeto zajmujące nas starożytne wyrażenie „słowo stało się krótkie” w wyłuszczonym właśnie, tym drugim sensie, możemy je teraz nieco przekształcić, ażeby jeszcze bardziej przybliżyć się do onego misterium bożonarodzeniowego, które przeżywać, w którym uczestniczyć będziemy w nadchodzących dniach. Bo nie dość to powiedziane, iż Bóg stał się człowiekiem. Toż nim stał się on człowiekiem, był naprzód, co wspominamy akuratnie w dorocznym obchodzie właśnie uroczystości Pańskiego Urodzenia, człowiekiem małym, człowieczkiem, dzieckiem, dzieciątkiem, noworodkiem, istotką arcydelikatną i arcykruchą; był wpierw Jezus Chrystus tą słodziuchną drobinką, ułamkiem człowieka, jakim był kiedyś, w swoim czasie, kiedy wydostawszy się, wyszedłszy z matczynego łona, ujrzał świat po raz pierwszy, każdy z nas. A zatem słowo stało się wprzódy więcej niż krótkie: stało się bardzo krótkie, tak krótkie, jak tylko krótkie być mogło, tak krótkie i tak małe, tak malutkie, że zmieściło się na ręku, że opleść je można było ramionami, że dało się je ułożyć w koszu ramion. Jest to w sumie zawrotna, zawrotna i wzruszająca perspektywa: ten, który może wszystko, stał się kimś, kto nie może niczego; ten, który nie potrzebuje niczego i od nikogo ani niczego nie jest zależny, stał się kimś, kto potrzebuje wszystkiego, kto zupełnie jest zależny, kto zależny jest we wszystkim; ten, którego nie można objąć myślą, stał się taki, że oto objąć go było można rękoma. Można go było objąć – i można go było pieścić.
II
Bóg oczekuje tulenia i pieszczenia
Otóż to: obejmować i pieścić Boga – to jedno jest naszym zadaniem, to jedno winniśmy; nie wiem, czy nie jest to jedynym naszym człowieczym, naszym ludzkim powołaniem, czy nie jest to wyłącznym naszym przeznaczeniem. Z dzieckiem nie postępuje się przecież inaczej, tylko się je czule tuli i pieści; jeśli więc nasz Bóg jest dzieckiem, jeśli Bóg nasz przychodzi do nas jako dziecko, to nie chce, to nie oczekuje od nas niczego innego, jak tylko tulenia i pieszczenia. Dlatego można o Jezusie, o Bogu orzec chyba – myślę, że nie przynosi mu takie orzeczenie żadnej ujmy, że nijak mu orzeczenie takie nie uwłacza – że jest on pieszczochem, że jest – sięgnijmy do umuzycznionego przez Chopina erotyku Mickiewicza – pieszczotką, że jest on, jak poetycko, jak subtelnie śpiewamy w jednej z naszych kolęd, pieścidełkiem, a zatem kimś, kto spragniony jest pieszczot, kto spragniony jest miłości i ciepła; czyż nie mógłby być tytuł „Pieścidełko” kolejnym jego imieniem? Oczywiście, nie jest to cała prawda o Bogu i nie jest to prawda o Bogu jedyna – nie muszę tego, mam nadzieję, zaznaczać: jest to prawda o Bogu naszym fragmentaryczna, częściowa, która, jak tego wymagają zasady regulujące myślenie teologiczne, skorygowana i uzupełniona musi być przez inne prawdy o naszym Bogu fragmentaryczne i częściowe; ponieważ Bóg nasz jest wielką, bezdenną tajemnicą, ponieważ Bóg nasz jest oceanem tajemnicy, istnieje wiele prawd, które, razem wzięte, nam go objawiają, które, wzięte koniunktywnie, łącznie, nam go przybliżają.
Lecz mało się dziś Boga pieści; nieliczni dziś Boga pieszczą; Bóg tęskni dziś za pieszczotami. Bo, niestety, nie rządzi, nie kieruje naszym odniesieniem do Jezusa czułość, nie barwi tegoż naszego odniesienia tkliwość. Gdybym miał wskazać, co stanowi żywioł, w obrębie którego kształtuje i wykuwa się relacja do Boga człowieka współczesnego, rzekłbym, choć niewykluczone, że błędnie, iż jest to przede wszystkim obojętność, pretensja i strach – a z nich droga do pieszczoty daleka. Człowiek jest obecnie obojętny, chłodny względem Boga, nie przejmuje się w ogóle jego losem – i to w najlepszym razie, jeżeli nie jest tak, że pogardza Bogiem; role niejako dziś się odwróciły: to Bóg jest teraz tym, który żebrze o uwagę i zainteresowanie człowieka, to Bóg jest tym, który zabiega o przychylność, życzliwość człowieka, o jego, człowieka, przyjaźń. I ma dziś człowiek pretensje do Boga, zgłasza mu, bywa, że agresywnie, najróżniejsze, nieraz wielkie żale, winiąc go za niejedno w swoim życiu – chodzi tu zwłaszcza o doświadczenia trudne – jakby to Bóg ponosił całkowitą odpowiedzialność za wszystko, co w egzystencji danej się dzieje, i jakby to człowiek nic nie mógł z tym, co Bóg zrządza, uczynić, jakby to człowiek nie mógł tego, co nań spada, przepracować, przetworzyć, twórczo w to wejść; problem w tym, że najczęściej nie chce tego robić, obstając przy tym, że Bóg powinien działać tak, jak on to sobie wykoncypował. No i człowiek współczesny Boga się boi, panicznie się boi, jakby Bóg był jego największym wrogiem, który niczego nie pragnie poza jego uciemiężeniem, utrudzeniem, a na ostatek uśmierceniem. Oddzielną kwestią byłoby tu zaś, jak sądzę, że nad wyraz często wstydzimy się dziś czułości, wstydzimy się delikatności – i to tak bardzo, iż właściwie czułości i delikatności w żywocie swoim się wyrzekamy, uznając je za przejaw nie mocy i siły, ale słabości. Tymczasem tak jest w istocie: to ludzie odważni i silni, będący pewni siebie, będący w kontakcie z sobą i znający swoją wartość, swoje zarówno zalety, jak wady, potrafią otworzyć się przy Bogu, przy Dzieciątku Jezus, zdobywając się na jego pieszczenie, odwzajemniając jego uśmiechy, reagując na jego kwilenie czy gaworzenie, na jego wymachiwanie rączkami i nóżkami: poprzez które to uśmiechy, poprzez które to kwilenie i gaworzenie, poprzez które to machanie rączynami i nóżkami mały Jezusek, jak każde dziecko, jak każde niemowlę – niemowlę, a zatem nie-mowa, to, co nie mówi, jak mamy u Jakuba Wujka, niemówiątko (łacińskie ‘infans’ to złożenie z ‘in’ – ‘nie’ i ‘fans’ – ‘mówiący’) – pragnie zadzierzgać z człowiekiem relację i ją zacieśniać, pragnie czynić tę relację coraz to i coraz intensywniejszą, coraz to i coraz intymniejszą. Warto z małym Zbawicielem przepędzać czas, bo, jak donoszą psychologowie, nie ma głębszej, bardziej zażyłej więzi międzyludzkiej od relacji dorosłego z maluchem, z niemowlakiem, dlatego, iż więź ta konstytuuje i kształtuje się, dlatego, iż więź ta obchodzi się bez słów; to zdumiewające, jak wiele mowa niszczy!
Mając Boga, człowiek jest u siebie
Pieszczenie Boga, pieszczenie Jezusa jest jego kontemplowaniem, dokładnie tak, jak kontemplacją, kontemplowaniem dziecka jest jego, dziecka, pieszczenie; tak, pieszczenie Jezusa jest jego kontemplowaniem, a więc owym aktem w wypadku człowieka – jak to już stary Arystoteles ustalił – najszlachetniejszym, najwznioślejszym i chyba też najbardziej w życiu jego, gdyż tworzy, gdyż rodzi on sens, gdyż sens on ofiarowuje, pożądanym, owym aktem, który jest – tylko i aż – patrzeniem, przyglądaniem się, uwagą, aktem, który jest obecnością, czystą obecnością, i trwaniem, czystym trwaniem, aktem, który jest najprawdziwszą, najszczerszą bliskością. Chodziłoby więc o to, aby mistycznie – tak, jak robią to rodzice względem swojego niemego noworodka – małego Jezusa ani na krok nie odstępować, aby uważnie i cierpliwie przyglądać się jego twarzyczce i patrzeć, przypatrywać się jego oczom, aby uśmiechem odpowiadać na jego uśmiech, aby nosem pocierać o jego nosek, aby policzek swój przykładać do pulchnego, pucołowatego policzka jego, aby delikatnie go dotykać, aby wkładać, wsuwać swój palec w maleńką jego rączynę, aby całe jego miękkie, bieluchne ciałko obcałowywać… Kontemplacja taka – acz, naturalnie, nie ma tu automatyzmu – stanowi początek dojrzałego człowieczeństwa; choć z drugiej strony na sprawę patrząc, dodać należy relatywizująco, iż nie jest tak, by człowieczeństwo dojrzałe nie było bez kontemplacji Boga możliwe. Jest pieszczenie Boga źródłem, z którego dobywa się, z którego bije, tryska człowieczeństwo dojrzałe, ponieważ oddając się przyjemnej – a jakże! – tej czynności, miłej tej aktywności, człowiek koncentruje się na tym, na czym – a ‘de facto’: na kim – koncentrować się powinien, a więc skupia się wówczas człowiek na właściwym centrum swojego życia i swojej osoby: tak jest! – wówczas człowiek się kon-centruje; im zaś bardziej zdoła się człowiek skon-centorwać, zorganizować wokół swojego centrum, wokół Boga, tym szybciej przesuwa się, tym szybciej podąża, bieży, płynie ku swojej pełni, tym szybciej się rozwija. Takie bowiem, paradoksalnie, jest prawidło: im więcej uwagi człowiek nakierowuje na Boga, tym bliżej jest siebie – i im więcej uwagi nakierowuje człowiek na siebie, dla siebie stając się bogiem, tym dalej jest od siebie; inaczej: mając siebie, traci człowiek siebie – a mając Boga, człowiek siebie zyskuje i do siebie wraca, mając Boga, człowiek jest u siebie.
A zatem, bożonarodzeniowi chrześcijanie raciborscy, pieśćmy Jezusa, pieśćmy Boga. Pieśćmy nasze Pieścidełko. Kon-centrujmy się, by postępować w człowieczeństwie naszym naprzód. Byśmy w końcu szczęśliwie znaleźć mogli się u siebie.
Najnowsze komentarze