Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Pół wieku temu trafiła ich strzała Amora

14.12.2021 00:00 red

– Panowie, dbajcie o swoje żony – apelował prezydent Raciborza Dariusz Polowy na ostatniej ceremonii wręczenia medali za długoletnie pożycie małżeńskie. Określił pary jako świadectwo wierności i wzór do naśladowania.

Włodarz przyznał w Pałacu Ślubów, że z większością par spotyka się tylko raz, przy okazji ich święta małżeńskiego. Z niektórymi na ich kolejnych, indywidualnych już jubileuszach. – Właściwie mógłbym mówić zawsze to samo na tej uroczystości, ale jednak staram się dobrać jakieś inne słowa – wyjaśnił jubilatom.

Ostatnio z pomocą przyszła mu małżonka, z którą spędził już 31 lat. – Kiedy wychodziłem do pracy, zauważyła, że marszczy mi się koszula. I pomyślałem, który z mężczyzn tak by powiedział swojej żonie, że coś jej się marszczy na ubraniu? To małżonki o nas dbają, to one wykonują tę wielką robotę, żebyśmy mogli godnie rodzinę reprezentować – mówił Dariusz Polowy w urzędzie stanu cywilnego. – Jeśli mogę to powiem: panowie, dbajcie o żony.

Należy się ukłon w kierunku pań, które serce i miłość dały tym panom wybranym. Ukłon za to, że dbacie o nich. Jeśli możecie panowie odwdzięczyć się żonom to róbcie to jak najczęściej, doceniajcie swoje małżonki. Ja sam zaczynam tę lekcję odrabiać. Mojej żonie oceniać czy robię to dobrze czy źle. To jest mój niespłacony dług za to, że wcześniej nie robiłem tego co do nas, mężów należy – stwierdził prezydent miasta, któremu przypada honor wręczenia medali przyznanych przez głowę państwa.

– Okazujcie panowie szacunek i miłość swoim paniom. Zrozumcie, że świat kobiety jest inny. Ja bym się nigdy nie zastanawiał dlaczego koszula mi się marszczy. Trzeba żonom ulżyć w prowadzeniu nas przez życie – podkreślił Polowy.

Przytoczył jeszcze słowa swojej mamy, że mężczyzna rozwija się do trzeciego roku życia, a potem już tylko rośnie. – Drogie panie, kochajcie swoich wyrośniętych chłopaków – zwrócił się do jubilatek.

Prezydent wyraził jeszcze nadzieję, że kiedyś i on odbierze taki medal jaki może dziś wręczyć zebranym.

(ma.w)


Barbara i Bolesław Szkwarowie

Ich uczucie zrodziło się w Paczkowie w 1970 roku. – Trochę przez przypadek się poznaliśmy. Ja byłem na służbie, akurat przy telefonie, a Basia z książką podeszła. Zagaiłem, że chciałbym ją przeczytać i tak to się zaczęło – wspomina pan Bolesław. Po roku był ślub i urodził się syn. Później na świat przyszła córka. Do Raciborza przenieśli się w 1974 roku. Przyjechali za mieszkaniem. On był strażakiem, gasił dwa największe pożary ostatnich dziesięcioleci – w rafinerii czechowickiej i kuźniańskich lasach. Ona niewiele pracowała, bo musiała opiekować się synem, który doznał w młodym wieku groźnego wypadku i do dziś jest inwalidą. – Młodzież dzisiaj nie jest taka jak kiedyś, trudno, żeby ludzie żyli ze sobą 50 lat – uważają małżonkowie. Tym, co chcą spróbować zalecają spokój i wyrozumiałość.

Brygida i Jerzy Czorniczkowie

Poznali się na zabawie weselnej w Brzeźnicy. – Spodobała mi się po prostu – uśmiecha się pan Jerzy na myśl o tamtych czasach. Ślubowi towarzyszyła mroźna i śnieżna zima. – Śniegu była masa, to w lutym. Pchaliśmy samochód, bo nie dało się wyjechać na ślub – opowiadał mąż. Pracował na kopalni, a żona zajmowała się domem i była dozorczynią. – Trzeba się dogadywać, zgoda musi być. Jak się nie ustąpi to koniec związku – uważają małżonkowie. Mają córkę i syna oraz 3 wnuków i 3 wnuczki.

Kazimiera i Ryszard Bałkowscy

52 lata temu połączyła tę parę zabawa karnawałowa w Tęczowej. Ona była koleżanką siostry pana Ryszarda. – I tak bawimy się ponad pół wieku – uśmiechali się jubilaci. Ślub cywilny wzięli w raciborskim USC, a godzinę później mówili sobie sakramentalne „tak” w Kościele pw. Matki Bożej. – Wszystko w jeden dzień. Żeby mi nie uciekła – mówił śmiejąc się pan Ryszard. Wesele było w domu, na 30 osób. – Nie robiło się takich zabaw w lokalach – podkreślił małżonek. Pracował w kolejowych zakładach, w PKS-ie oraz w Pollenie i Henklu. Ona była zatrudniona w SP12 i 25 lat w spółdzielni Ogrodnik. – Teraz gotuję, sprzątam i mężem się zajmuję – mówi o sobie skromnie pani Kazimiera. Mają syna i wnuczkę. – Zgodnie żyjemy. Ja jestem tolerancyjna, wolę się w język ugryźć niż za dużo powiedzieć – uważa żona. Pan Ryszard twierdzi, że do 30 lat w małżeństwie druga połowa ciągle pyta, a czemu to robisz, a czemu to tu kładziesz, ale później nastaje okres, że para rozumie się bez słów. – Tylko trzeba przejść ten pierwszy, długi okres, a dziś młodzi są zapalczywi – podsumowuje mężczyzna.

Zofia Król

Przyszła na uroczystość sama, bo mąż Stanisław jej nie doczekał. Zmarł kilka miesięcy wcześniej. To mieszkanka Ocic. Swego wybranka poznała pracując w kuchni. Ona pochodziła z Borucina, a on z dalekiego Nowego Sącza. Trafił do Raciborza za pracą. Młoda Zosia pracowała w lokalu „Przelot”, gdzie przyszły mąż przychodził na abonamentowy obiad. Wspólnie wychowali siedmioro dzieci. – Wszystkie wykształcone, pracują – podkreślała jubilatka. Czy jakieś danie szczególnie smakowało jej drugiej połowie? – Golonka, boczek, kluski śląskie. Choć był góralem, to lubił tutejsze jedzenie – wspominała pani Zofia. Ślub cywilny wzięli w tym samym urzędzie, gdzie odbyły się Złote Gody. – Inaczej tu wtedy wyglądało. Było później małe przyjęcie. Czasy były takie, że brakowało wszystkiego. Mieliśmy 20 osób na weselu. Zrobiliśmy je na stołówce Rafako – opowiedziała nam Zofia Król. Jak to jest przeżyć razem 50 lat? – Raz pod górkę, a raz z górki. Ktoś musi ustąpić. Dużo robi rozmowa, najlepiej przy stole. Ciche msze nic nie dają – uważa złota jubilatka. Dziś ma 8 wnuków, z czego w Niemczech mieszka 4.

Bronisław i Danuta Tomalikowie

Pierwszą randkę odbyli na festynie strażackim 55 lat temu. – To było w sąsiedniej wiosce. Żona miała swój urok i mnie zauroczyła. Endorfiny powstały – śmieje się pan Bronisław. Pani Danuta mówi, że do dziś trzyma jego listy miłosne, związane kokardką. W narzeczeństwie spędzili 5 lat, bo związek był trochę korespondencyjny. On już studiował w Gliwicach, a ona wciąż uczyła się w szkole średniej. Wesele nie mogło być huczne, bo niewiele wcześniej zmarła mama pani Danuty. W sierpniu brali ślub cywilny, a dopiero w listopadzie kościelny. – To było w kościółku drewnianym, w zabytkowym. Ślub cywilny był z kolei w Toszku. Niestety nie zachowały się nam dawne zdjęcia i pojechaliśmy w tym roku na sesję zdjęciową. Odnowiliśmy te szlaki po pół wieku – wspominali małżonkowie.

Pan Bronisław pracował wpierw w Instytucie Chemii Organicznej w Gliwicach. W 1975 roku, za mieszkaniem przeprowadzili się do Raciborza. 1 kwietnia zaczęli tu mieszkać i nie był to prima aprilis. – Na owe czasy dostać mieszkanie to był wyczyn. 15 lat się czekało. Zakład pomógł – Pollena. Tam pracowałem wpierw w biurze technologicznym, później byłem głównym technologiem i zastępcą dyrektora. W Henklu awansowałem na stanowisko dyrektora. Pani Danuta związała się z oświatą. Była nauczycielem w Toszku, a następnie już w Raciborzu – w SP11, w SP10 i Szkole Mistrzostwa Sportowego. – Dziś młodzi się późno pobierają, więc nie wiem czy dożyją takich jubileuszy jak nasz. My byliśmy młodzi i panowały inne obyczaje. Związki partnerskie były wyjątkiem. Mają córkę i syna, dzieci mieszkają w Raciborzu i Warszawie. Para cieszy się trzema wnukami i wnuczką.

Barbara i Zygmunt Zdziechowie

To był czas ich studiów w Opolu, na politechnice. Mieszkali w akademiku, on był na wydziale mechanicznym, a ona elektrycznym. – Umysły ścisłe. 2 lata chodziliśmy ze sobą i w Krapkowicach wzięliśmy ślub. Wesele zrobiliśmy w domu – wspominała pani Barbara. Mąż dostał pracę w Rafako. Zakład dał mu też mieszkanie. Małżonka też związała się z Rafako. Mają córkę i dwoje wnucząt. Stawiają na wzajemne zrozumienie, tolerancję i akceptację wzajemnych potrzeb oraz upodobań. – Mąż jest pasjonatem żeglarstwa – podkreśliła żona. Pan Zygmunt pływał po wszystkich morzach i oceanach. – Gdzie tylko się dało. W październiku najchętniej na Bałtyku. Wspólnie płynęliśmy do Grecji czy Chorwacji. Zabierałem ją tam, gdzie ciepło. Sam wypływałem tam, gdzie warunki nie były tak sprzyjające. Żonie należy się urlop od małżeństwa. Mnie nie było wtedy 2 – 3 tygodnie – wspominał pan Zygmunt. Małżonka ciepło wspomina rejs na słynnej Pogorii.

Lilia i Jan Jakubiec

Miłość tych dwojga zrodziła się w czasie służby wojskowej pana Jana. Stacjonował w Jeleniej Górze w szkole podoficerskiej i delegowano go stamtąd do Białej Podlaskiej. Ciepły maj sprzyjał zakochaniu. – Może to był przypadek, a może tak miało być – uśmiecha się małżonek. W 1970 roku po ukończeniu służby wojskowej wzięli ślub w Białej Podlaskiej. Dzień był piękny, słoneczny. – Ale żona zakochała się w Raciborzu. Ja byłem jej drugą miłością, bo pierwszą okazało się moje rodzinne miasto. W 1973 roku wprowadziliśmy się tutaj. On podjął pracę w Rafamecie, gdzie spędził 30 lat. Później był zatrudniony w firmie Elektroster. Pani Lilia pracowała w magistracie i KRUS–ie. Cały czas w rolnictwie. – Zaczęłam w powiatowym urzędzie i cały okres kariery zawodowej byłam związana z branżą rolniczą – zaznaczyła była urzędniczka. Mają dwoje dzieci i dwoje wnucząt. Najważniejsza jest ich zdaniem zgoda, a równie ważne – zrozumienie. – Nigdy nie jest idealnie, ale trzeba ciągnąć tez wózek – uśmiechają się jubilaci.

Maria i Robert Pawlikowie

Ich pierwsze spotkanie wypadło w niedzielę. Oboje są ze Studziennej. – Spacerowaliśmy. Ta dzielnica jest nieduża, trudno się było nie spotkać. Mąż szedł w grupie kolegów, a ja z koleżankami. Wystarczyło nam jedno spojrzenie i strzała amora nas trafiła – śmiała się pani Maria. Wesele odbyło się w Studziennej, we wtorek. – To był bardzo ładny, słoneczny dzień w kwietniu. Pamiętamy go do dziś i nie zamienilibyśmy go na żaden inny. Wesele mieliśmy w domu, a potańcówkę na podwórku – przywołała ślubne wspomnienia pani Maria.

Pracowała w Empiku na Rynku oraz w Orbisie, dzięki czemu dużo podróżowała. Pan Robert 40 lat przepracował w Rafako, gdzie zaczynał jako tokarz–ślusarz, a później był tam mistrzem, starszym mistrzem i szef wydziału. 15 miesięcy spędził w Turcji spędził na kontrakcie. Posiada odznaczenie – Srebrny Krzyż Zasługi w 1994 roku przyznany przez prezydenta Lecha Wałęsę.

Para wychowała 2 córki, ma dwoje wnuków. Jaką receptę mają dla innych? – Dużo miłości, wzajemnego zaufania i cierpliwości, bo trzeba iść na kompromis. I jak najwięcej ze sobą przebywać. Jakieś wspólne wycieczki organizować, wspólnie pracować w ogródku. To wiąże ludzi, to jest budowanie więzów – uważają małżonkowie.

  • Numer: 50 (1545)
  • Data wydania: 14.12.21
Czytaj e-gazetę