Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Irena Mitręga, zawsze walczę do końca

03.11.2020 00:00 red.

Pani Irena jest jedyną osobą, która jeszcze jako Żerkowska raciborski „Medyk” zakładała i już jako Mitręga żegnała jego ostatnich absolwentów. Jeśli ktoś widział w niej tylko delikatną i kruchą blondynkę, musiał przyznać, że w sprawach szkoły przeistaczała się prawdziwą lwicę, zapamiętale walczącą o każdy budynek i każdego ucznia.

Dziecko odnalezione w śniegu

W karcie meldunkowej, sporządzonej 6 marca 1944 roku, niemiecka policja spisała członków przybyłej z Kowla rodziny Żerkowskich. Wśród nowych mieszkańców Ożarowa znalazł się urodzony w 1914 roku Tadeusz, jego dwa lata młodsza żona Zofia i jej siostra Maria, a także dwie córki Żerkowskich: 2-letnia Barbara i urodzona 11 stycznia 1944 roku Irena. Najmłodszy Mirosław przyszedł na świat dwa lata później w Ożarowie. Uciekając z Wołynia zostawili za sobą całe dotychczasowe życie: on – pracę na kolei, ona w prywatnej aptece Parysów. Był też dom, który wybudowali po ślubie przy ulicy Kruczej. Decyzję o wyjeździe podjęli zaraz po narodzinach Ireny, a w drogę ruszyli trzy dni po jej chrzcinach. – Oprócz nas, rodzice wzięli ze sobą ciocię Marysię, a cały nasz dobytek stanowiła maszyna do szycia Singera i rower. Wagonami towarowymi pojechaliśmy na zachód, bo ojciec wiedział, gdzie pociąg się zatrzyma. Mieliśmy z niego wyskoczyć za Bugiem. Mnie wyrzucili zawiniętą w beciku w śnieg. Gdy wszyscy zdołali opuścić pociąg, zaczęły się gorączkowe poszukiwania. Do dziś uważam, że to był cud, że nie zamarzłam i w końcu mnie odnaleźli. Zimę spędziliśmy na wsi, u jakichś dobrych ludzi. Potem wyruszyliśmy w dalszą drogę – wspomina pani Irena.

Na miejsce swojego nowego życia Żerkowscy wybrali Ożarów, skąd pochodziła rodzina pani Zofii. Po wojnie kupili kamienicę do kapitalnego remontu przy ulicy Długiej i urządzili w niej sklep z metrażem. – Na parterze była kuchnia i sklep z piękną witryną, a na piętrze dwa pokoje. Rodzice byli uzdolnieni muzycznie, więc w domu mieliśmy fortepian i patefon. Mama była bardzo zaradną kobietą. Prowadziła sklep, jeździła do Tomaszowa po towar, gotowała, piekła, szydełkowała, organizowała w szkole imprezy sylwestrowe, a wieczorem czytała nam bajki braci Grimm. Gdy rodzice zrezygnowali ze sklepu, mama zaczęła szyć i po kursie w Łodzi otworzyła plisownię spódnic. Udzielała się też społecznie działając w komitecie rodzicielskim i radzie parafialnej. Ojciec opowiadał, że ona była do tańca i do różańca – mówi pani Mitręga.

Gdy Irenka miała trzy latka, mama zapisała ją do przedszkola, które było niedaleko domu. Tam poznała Edzię Kurpiasównę, która stała się jej serdeczną przyjaciółką. – Edzia była Żydówką i miała tylko mamę, bo urodziła się po śmierci swojego ojca. Z kolei moja mama zmarła gdy miałam 10 lat. Byłyśmy ze sobą zżyte jak siostry i trzymałyśmy się razem przez 17 lat – wspomina pani Mitręga. Nic więc dziwnego, że kiedy jej przyjaciółka wybrała liceum pielęgniarstwa w Prudniku, pani Irena, która zawsze marzyła o uczeniu się malarstwa, poszła tam, gdzie podpowiadało jej serce, a nie rozum. Edzia zachorowała na gruźlicę i skończyła szkołę rok później, a Irena ze szkolnictwem i pielęgniarstwem związała całe życie.

Z pałacu na Ostróg

Państwowe 4-letnie Liceum Pielęgniarstwa w Prudniku, które działało od września 1959 roku, kończyło się maturą i egzaminem dyplomowym. Szkoła mieściła się w pałacu byłego właściciela fabryki tkanin lnianych Samuela Fränkla, a pani Irena trafiła do niej po tak zwanej małej maturze. – Zrobiła na mnie ogromne wrażenie, bo przepych widoczny był na każdym kroku. Rzucały się w oczy piękne parkiety, drewniane sufity, okiennice, a w jadalni winda. W holach były ogromne lustra od podłogi do sufitu. Lubiłyśmy się w nich przeglądać. Chciałyśmy dobrze wypaść przed naszym biologiem, profesorem Monczałowskim, który był rodowitym lwowiakiem, bardzo eleganckim i zawsze pięknie pachnącym. Na dole były sale lekcyjne, a na górze internat. Mieszkałam razem z Edzią w pokoju sześcioosobowym, z którego wchodziło się do pięknej, ale nieczynnej łazienki, gdzie stała ogromna wanna. Lubiłam się uczyć w nocy, więc brałam koc, wchodziłam do tej wanny i nikt mi nie przeszkadzał – wspomina pani Irena.

W liceum obowiązywały mundurki z okrągłymi kołnierzykami, a na praktyki, które odbywały się w szpitalach, uczennice dodatkowo zakładały krzyżaki. Z Ożarowa do Prudnika było prawie 400 kilometrów, więc dziewczęta wracały tylko na święta. – Pamiętam Boże Narodzenie w 1960 roku. Przyjechałam z rodzeństwem do domu, a tam czekała na nas młodsza o 10 lat od ojca macocha. Od samego początku nie dogadywałyśmy się, więc następne święta spędzałam u koleżanek z liceum: Eli i Anieli, z którymi dzieliłam pokój w internacie. Ojciec nie przysyłał mi żadnych pieniędzy, a jedyne wsparcie finansowe miałam ze strony jego sióstr. Dorabiałam sobie robiąc na drutach i szydełku – tłumaczy pani Irena.

Z dyplomem i nakazem pracy w ręku, w sierpniu 1964 roku trafiła do Raciborza. – Nikogo tu nie znałam, ale wiedziałam, że będzie powstawać nowa szkoła medyczna. Pamiętam pierwszą radę pedagogiczną. Oprócz dyrektora Mariana Kapicy była jeszcze Helena Bluszcz, żona dyrektora sanepidu Gerarda Bluszcza i Ela Lipińska, absolwentka studium nauczycielskiego, która przyjechała spod Giżycka. Byliśmy pionierami, a tworzenie szkoły od podstaw było sporym wyzwaniem. Mnie dyrektor powierzył tworzenie szkolnej biblioteki – mówi Irena Mitręga, która najpierw mieszkała w wynajmowanym od rodziny pokoju przy ulicy Bielskiej, a od grudnia, razem z Elżbietą Lipińską przeniosła się do pokoiku w ośrodku zdrowia przy Zborowej 4. Warunki były spartańskie, ale rezolutne nauczycielki brak łazienki rekompensowały sobie częstymi wyjściami na basen. Po roku pani Irena dostała jednopokojowe mieszkanie służbowe przy ulicy Solnej.

Oprócz pracy w Liceum Medycznym Pielęgniarstwa uczyła też w Liceum Medycznym dla Pracujących i dorabiała w pogotowiu jako pielęgniarka i dyspozytorka. – To była szkoła życia, w której zdobywałam doświadczenie zawodowe. Siedziba pogotowia znajdowała się przy ulicy Sienkiewicza, a szefował mu doktor Paweł Prach. Było dwóch kierowców i dwóch lekarzy, którzy pracowali na zmiany. Poznałam tam m.in. doktor Gizelę Kumek, po mężu Pawłowską, która została potem dyrektorem szpitala i wykładowcą w naszej szkole – wspomina.

Nieraz miłość musi czekać

Racibórz lat 60. nie miał do zaoferowania młodym ludziom zbyt wielu rozrywek. Przy ulicy Długiej znajdowała się jednak kultowa, jak na tamte czasy, kawiarnia „Tęczowa”, gdzie kwitło życie towarzyskie naszego miasta. Właśnie tam pani Irena poznała swojego przyszłego męża Władysława, nazywanego w domu Dzidkiem. Przyszła na niedzielną kawę ze swoją koleżanką Elą Tomczyk. – To był sierpień 1966 roku. Zobaczyłam pięknie opalonego chłopaka w modnej irchowej marynarce i od razu mi się spodobał. Studiował górnictwo na Politechnice Śląskiej, a ja byłam już po pierwszej sesji w warszawskim studium nauczycielskim średnich szkół medycznych, w którym nauka odbywała się przez trzy lata. Musieliśmy na siebie poczekać – tłumaczy pani Irena.

Pobrali się 2 sierpnia 1969 roku w kościele farnym w Raciborzu. – Szwagierka mojej mamy, ciocia Zosia, wyszukała nam złote obrączki i dostałam od niej kupon z koronki, z której krawcowa uszyła mi sukienkę. Skromne przyjęcie odbyło się w „Hotelowej”, a pamiątkowe zdjęcia ślubne robił Foto Tkacz. Na uroczystość przyjechała moja siostra Basia z rodziną i brat Mirek – opowiada pani Irena, która w tym samym roku została kierownikiem szkolenia teoretycznego.

Ślub niewiele w życiu Mitręgów zmienił, bo wciąż mieszkali osobno. Pan Władysław w Domu Górnika w Rybniku, bo pracował w kopalni Węgla Kamiennego Jankowice, a pani Irena nadal przy Solnej. W marcu 1970 roku urodziła wcześniaka – córeczkę Anię, a w grudniu 1971 roku Małgosię. Obie dziewczynki przyszły na świat w Raciborzu, pierwsza w trakcie przeprowadzki do kopalnianego mieszkania przy Dworcowej w Rybniku, druga podczas świąt, które spędzali u teściowej.

Pani Irena wróciła do pracy, zostawiając dzieci pod opieką sąsiadki, ale codzienne dojazdy pociągiem w jedną stronę, a autostopem w drugą, były dla młodej matki bardzo uciążliwe. W końcu w styczniu 1974 roku udało się wrócić do Raciborza, gdzie czekało na nich niewielkie mieszkanie przy Bosackiej, skąd było już niedaleko do szkoły na Ostrogu.

Za sterami szkoły

W liceum pani Irena zajmowała się organizowaniem placówek szkolenia praktycznego w lecznictwie otwartym i prowadzeniem na terenie szkoły oświaty zdrowotnej. Założyła Klub Młodzieżowego Ruchu Trzeźwości i była opiekunem kabaretu „Anticol”. Wśród nauczycieli znana była też jako współorganizatorka corocznych konferencji metodycznych z okazji Dnia Nauczyciela. – Odbywały się w Wiśle Malince. Organizował je Stasiu Różycki. To były też takie spotkania integracyjne dla nauczycieli naszej szkoły, bo wieczorami robiliśmy sobie ogniska, którym towarzyszyły śpiewy i zabawy. Spotykaliśmy się tam siedem razy – wspomina.

W 1978 roku rozpoczęła 3-letnie studia na kierunku pedagogicznym wydziału pielęgniarstwa Akademii Medycznej w Lublinie. Pracę magisterską, którą obroniła w 1981 roku, poświęciła Liceum Medycznemu w Raciborzu, szkole, której była współzałożycielką i której trzy lata później, została dyrektorem. Jako radna miejska zabiegała o wybudowanie nowej szkoły, która mieściłaby się przy powstającym szpitalu. Gdy w 1987 roku w szkole zaczęto kształcenie na kierunku higienistka szpitalna i przemianowano jej nazwę na Zespół Szkół Medycznych, pani Irena starała się o polepszenie jego warunków lokalowych. Wyremontowała otrzymany na pięć lat budynek przy ulicy Królewskiej, a na początku lat 90., po skomunalizowaniu budynków przy Warszawskiej, zaczęła z powodzeniem walczyć o ich odzyskanie dla szkoły, która została już przemianowana na Medyczne Studium Zawodowe.

Ostatnią krucjatę podjęła w kwietniu 1994 roku, gdy minister zdrowia wydał decyzję o zamknięciu szkoły pielęgniarskiej w Raciborzu. Odwoływała się do władz, interweniowała u posłów i senatorów, ale dwa lata później tego typu szkoły przestały istnieć w całej Polsce. – Jestem życiową ryzykantką, jak się czegoś podejmę to zawsze walczę do końca – podsumowuje pani Irena, która w uznaniu zasług za twórczą i społeczną pracę została wpisana do księgi pamiątkowej pielęgniarek zasłużonych dla rozwoju pielęgniarstwa na Śląsku. Po 34 latach pracy przeszła na emeryturę. Dziś w budynkach przy ulicy Warszawskiej mieści się Medyczna Szkoła Policealna Województwa Śląskiego.

Katarzyna Gruchot

  • Numer: 44 (1487)
  • Data wydania: 03.11.20
Czytaj e-gazetę