Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Helena Bluszcz – dziewczyna, która chciała się uczyć

27.10.2020 00:00 red.

Była pierwszą dziewczyną w Rogowie, która zaraz po wojnie zrobiła maturę. Gdy koleżanki wychodziły za mąż, ona kończyła kolejne szkoły i realizowała swoje zawodowe marzenia. Jej urodę i talent dostrzegła solistka baletu Opery Śląskiej w Bytomiu i realizatorzy filmu szkoleniowego, którego została główną bohaterką. Na 22 lata jej sceną stał się jednak raciborski „Medyk”, w którym oprócz praktyk organizowała wszystkie uroczystości czepkowania, paskowania i oczepin.

Pod okiem urszulanek

Gdy Helenka Pieczka przemierzała ulice swojej wsi wracając ze szkoły, chłopcy podziwiali jej nietuzinkową urodę, a zazdrosne sąsiadki szeptały zza płotu, że właśnie idzie ta, której nie chce się pracować w polu. Ona jednak wiedziała, że zaraz po powrocie do domu będzie musiała się przebrać i pomóc ciężko pracującym na roli rodzicom. Na naukę zazwyczaj nie było ani czasu, ani warunków, bo trzyizbowy dom musiał pomieścić jeszcze czworo rodzeństwa. Ten dom zaraz po wojnie rodzina odbudowywała sama. – Gdy zbliżał się do naszej wsi front, musieliśmy uciekać. Ojca wtedy z nami nie było, a mama niosła na rękach najmłodszą, trzymiesięczną siostrę. Schroniliśmy się w piwnicy majątku dziadków Wojtalów, rodziców mamy, którzy mieli przed wojną duże gospodarstwo. W tej piwnicy zgromadziło się mnóstwo ludzi i po kilku tygodniach zaczęła się szerzyć wszawica i tyfus. Wszyscy słyszeliśmy o okrucieństwie żołnierzy radzieckich, a ja byłam już wtedy dorastającą dziewczyną, więc mama bardzo się o mnie bała. Jej siostra założyła na siebie łachy, włosy schowała pod chustą a twarz wysmarowała węglem, ucharakteryzowała też mnie i siostrę i wyruszyłyśmy przez lasy w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca. Mijałyśmy po drodze ciała zabitych żołnierzy, a ja do dziś pamiętam wielki głód i strach, który nam towarzyszył. Kiedy w końcu mogliśmy wrócić do domu, okazało się, że jest doszczętnie splądrowany i nie ma w nim dachu. Razem z młodszą siostrą pomagałam ojcu w jego odbudowie. Tato sam robił dachówkę, a my mu ją podawałyśmy wspinając się po drabinie – wspomina pani Helena.

Jako najstarsza z sióstr od początku pomagała rodzicom nie tylko w gospodarstwie, ale i w opiece nad młodszym rodzeństwem. Przyszła na świat w Rogowie 30 sierpnia 1931 roku, dwa lata po najstarszym Leonie. Oprócz nich Franciszka i Karol Pieczkowie mieli jeszcze trzy młodsze córki: Lidię, Genowefę i Luizę. Gdy po wojnie udało się uruchomić we wsi szkołę powszechną, łączone klasy i ścisk w salach sprawiał, że edukacja prowadzona była w niej na bardzo niskim poziomie. To doskwierało Helenie, która chciała się dalej uczyć i za wszelką cenę wyrwać ze wsi. – Moja mama pochodziła z rodziny, w której było dwanaścioro dzieci. Jedna z jej sióstr była położną, więc podpowiedziała rodzicom, żeby wysłali mnie do szkoły urszulanek w Rybniku, gdzie zdobędę maturę, po której będę mogła kontynuować naukę w szkole położnych. Byłam tym pomysłem zachwycona, bo zawsze bardzo podobały mi się białe fartuszki – podsumowuje.

Siostry urszulanki prowadziły w tamtym czasie szkołę gastronomiczną i krawiecką. Młoda Pieczkówna wybrała 4-letnie Prywatne Liceum Przemysłu Gastronomicznego, w którym trzeba było płacić czesne. Wiedząc, że jest to dla rodziców spore obciążenie finansowe, codziennie po szkole pomagała im w gospodarstwie. – Przez trzy i pół roku dojeżdżałam do szkoły pociągiem stojąc w bydlęcych wagonach. Wsiadałam o 6.30 w Bluszczowie, pierwszą przesiadkę miałam w Olzie, następną w Wodzisławiu i o 7.30 byłam w Rybniku. Wracałam do domu o 18.00 wyczerpana i głodna, pokonując tę samą trasę. Na naukę wciąż brakowało mi czasu, bo nawet w niedziele trzeba było paść krowy i zajmować się młodszym rodzeństwem. Pół roku przed maturą przeniosłam się do internatu, by nadrobić zaległości i przygotować się do egzaminów – wspomina pani Helena, która w 1951 roku otrzymała świadectwo dojrzałości.

Najpiękniejsze Gruzinki przychodzą na świat w Rogowie

Po maturze, zgodnie z sugestią cioci, wyjechała do Bytomia, by kontynuować naukę w dwuletniej Państwowej Szkole Położnych. – Pamiętam mój pierwszy dzień. Wprawdzie wiedziałam, że przepisy zabraniają nam noszenia jakiejkolwiek biżuterii, ale tak trudno było mi się rozstać z kolczykami, że je sobie zostawiłam. Tego dnia pani dyrektor nie wpuściła mnie do środka. Potem już wiedziałam, że dyscyplina jest tu równie ważna jak w wojsku – opowiada ze śmiechem.

Zarówno szkoła, jak i bursa dla uczennic znajdowały się na terenie kliniki, gdzie odbywały się zajęcia praktyczne. Wystarczyło przejść przez podwórko, by znaleźć się w jednym z najnowocześniejszych ośrodków ginekologii i położnictwa w kraju. – Dyrektorka szkoły Katarzyna Krystek uważała mnie za bardzo dobrą uczennicę i miała dla mnie dwie propozycje: albo rekomendacja na studia medyczne albo praca pedagogiczna w szkole położnych. Ponieważ nie należałam nigdy do żadnej organizacji młodzieżowej, ani do partii, zmuszona była wybrać drugą opcję – tłumaczy pani Helena, która została w Bytomiu nauczycielką przedmiotów zawodowych i przez sześć lat pełniła tam funkcję kierownika szkolenia.

Jak przystało na absolwentkę szkoły urszulanek, stroniła od życia towarzyskiego, prywatek i imprez. Zaangażowała się natomiast w działalność artystyczną, występując przez wiele lat w zespole tanecznym „Pokój”. – Primabalerina Opery Bytomskiej Leokadia Zienko przyjechała do naszej szkoły poszukując dziewcząt, które mogłyby prezentować tańce różnych narodowości. Ze względu na urodę zostałam wybrana do tańców gruzińskich. Próby odbywały się w szkole, a występy w różnych zakładach pracy w całej Polsce. Tańczyłyśmy w długich niebieskich i różowych sukniach, welonach i doczepianych warkoczach. Miałam nawet swoją solówkę – wspomina pani Helena. Jej urodę doceniono także podczas półrocznego kursu w stolicy, gdzie zagrała w filmie szkoleniowym przeznaczonym dla pracowników sanepidów. – To miał być jeden dzień z życia pielęgniarki. Kamera towarzyszyła mi w drodze do pracy, gabinecie zabiegowym, podczas opieki nad pacjentami, aż do powrotu do domu. Ostatni kadr to byłam ja pod prysznicem. Bardzo się stresowałam, żeby nic nie było widać, więc ustawiałam się tyłem i miałam nadzieję, że nikt tego nigdy nie zobaczy. Mój mąż, który był dyrektorem raciborskiego sanepidu odkrył ten film po latach i przyniósł do domu. Wtedy pierwszy raz zobaczyłam siebie w roli aktorki – opowiada ze śmiechem pani Helena.

Oczepiny w blasku świec

Pani Helena i jej przyszły mąż pochodzili z tych samych stron, ale poznali się dopiero w 1956 roku, gdy doktor Gerard Bluszcz był już kierownikiem raciborskiego sanepidu i asystentem na oddziale zakaźnym tutejszego szpitala, a pani Helena nauczycielką zawodu w Państwowej Szkole Położnych w Bytomiu. – Spotkanie zaaranżowała moja koleżanka Celina, która pracowała z doktorem Ciemborowiczem. Na jego oddziale dyżurował też młody lekarz z Bluszczowa, więc postanowiła nas sobie przedstawić – opowiada po latach i dodaje, że od razu wiedziała, że to jest właśnie chłopak, na którego czekała, więc po roku byli już małżeństwem.

Racibórz, do którego przeprowadziła się ze względu na pracę męża trochę ją rozczarował, bo nie miał do zaoferowania ani dobrych warunków lokalowych, ani ciekawej pracy. – Zamieszkaliśmy w służbowym, jednopokojowym mieszkaniu na pierwszym piętrze przychodni przy ulicy Wojska Polskiego, a ja zaczęłam pracę w Przychodni Obwodowej w Raciborzu na stanowisku instruktorki położnictwa. Byłam nią rozczarowana. Podlegały mi cztery położne rejonowe, które przyjmowały porody w domach. Kontrolowałam je i hospitowałam, ale głównie siedziałam za biurkiem i marnowałam czas. Dopiero po wyjeździe pani Bytomskiej do Niemiec objęłam po niej poradnię K, gdzie prowadziłam zajęcia z oświaty zdrowotnej organizując dla młodych mam pokazy pielęgnacji noworodków i kierując kobiety w ciąży na badania – tłumaczy pani Helena.

Gdy Marian Kapica zaproponował jej pracę w tworzonym na Ostrogu Liceum Medycznym Pielęgniarstwa, od razu się zgodziła, bo wiedziała, że doświadczenie zdobyte w Bytomiu z pewnością przyda się w nowej placówce. Razem z Ireną Żerkowską i Elżbietą Lipińską rozpoczęła tam pracę we wrześniu 1964 roku obejmując od razu funkcję kierownika szkolenia praktycznego. Rok później, po ukończeniu Państwowej Szkoły Medycznej Pielęgniarstwa w Zabrzu, zdobyła tytuł pielęgniarki dyplomowanej. – Początki były bardzo skromne, bo nie mieliśmy jeszcze budynku, w którym powstały potem sale do szkolenia zawodowego. Pamiętam, że pierwsze mundurki dla uczennic szyła moja siostra Luiza, która była krawcową. Dziewczęta chodziły w tych szarych mundurkach do szkoły, więc były w całym mieście rozpoznawalne. Klasy mieliśmy bardzo liczne, bo szkoła cieszyła się ogromną popularnością – wspomina Helena Bluszcz.

W nowej szkole starała się kontynuować tradycje wyniesione z Bytomia. – Prowadziłam wszystkie uroczystości szkolne, związane z ceremoniałem zawodowym. W drugiej klasie odbywało się czepkowanie. Uczennice dostawały białe czepki, do których w trzeciej i czwartej klasie podczas paskowania dokładało się po jednym pionowym pasku. Na koniec absolwentki szkoły dekorowało się czepkiem z jednym poziomym paskiem. To były zawsze bardzo wzruszające uroczystości zarówno dla uczennic, jak i dla nauczycielek zawodu. W Bytomiu był taki zwyczaj, że każda absolwentka po odebraniu dyplomu i czepka zapalała stojącą na świeczniku świeczkę. Miała ona symbolizować ciepło i światło, które powinna wnosić na salę chorych. Tę tradycję też przeniosłam do szkoły w Raciborzu – tłumaczy pani Helena, która w 1971 roku ukończyła Studium Nauczycielskie Średnich Szkół Medycznych w Warszawie, a siedem lat później w opolskim WSP uzyskała tytuł magistra pedagogiki opiekuńczej (specjalność nauczycielska).

W miarę rozwoju szkoły organizowała całą bazę szkolenia praktycznego w placówkach służby zdrowia w Raciborzu i Branicach. Była też inicjatorką i opiekunką pierwszych trzech olimpiad pielęgniarstwa, w których młodzież raciborskiego liceum zajmowała czołowe lokaty oraz koła PCK. – W ciągu 22 lat pracy współpracowałam z dyrektorem szpitala Stefanem Roszczakowskim i jego następczynią Gizelą Pawłowską, która u nas wykładała, a także z czterema dyrektorami „Medyka”. Najbardziej ceniłam Mariana Kapicę i Irenę Mitręgę, która wywodziła się z naszego środowiska i dobrze znała jego potrzeby – wyjaśnia pani Bluszcz, która 31 sierpnia 1986 roku przeszła na emeryturę.

Od 30 lat pani Helena jest wdową. Wychowała dwie córki (Iwonę Olszok i Anitę Rożnowską), które tak jak ojciec zrobiły doktoraty i zostały zakaźnikami, a rodzinne tradycje wkrótce będą kontynuować ich córki. Mieszka w Raciborzu, wciąż prowadzi samochód, a dla zachowania dobrej kondycji chodzi na długie spacery, podczas których często spotyka swoje byłe uczennice. – Uczyłyśmy je pracy z chorym przy łóżku. Pokazywałyśmy jak należy karmić pacjentów, ścielić ich łóżka i jak z nimi rozmawiać, by czuli się przy nas bezpiecznie. Idealna pielęgniarka miała być zawsze w pobliżu chorego, a nie w dyżurce. Ubolewam nad tym, że dziś te zasady już nie obowiązują. Dla mnie ciepło, które biło od naszych dziewczyn na zawsze pozostanie bezcenne – podsumowuje Helena Bluszcz.

Katarzyna Gruchot

  • Numer: 43 (1486)
  • Data wydania: 27.10.20
Czytaj e-gazetę