Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Zbyt prosta próba ich połączenia może jedynie zubożyć jedną lub drugą

27.10.2020 00:00 red.

Z ks. Danielem Zającem z diecezji legnickiej, teologiem fundamentalnym, doktorantem w Instytucie Nauk Teologicznych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, na temat relacji nauka – wiara koresponduje ks. Łukasz Libowski

Czy jest jeszcze miejsce na żywego i działającego Boga?

Łukasz Libowski: Sądzę, Danielu, zakładając, że ze stwierdzeniem tym się zgadzasz, iż relacja nauka – wiara to jeden z najważniejszych problemów, z jakimi mierzy się obecnie teologia. Proponuję zatem, abyśmy tę naszą wymianę myśli zaczęli od wyłuszczenia racji, dla których stwierdzenie takie daje się przyjąć.

Daniel Zając: Problem jest istotny z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, współczesna nauka, mająca swoje źródła w nowożytnych pracach Kartezjusza, Kopernika, Galileusza czy Newtona, by wymienić tylko tych najbardziej znanych uczonych, rozpatruje świat „etsi Deus non daretur” – tak, jakby Bóg nie istniał, programowo zakładając, że jedynym możliwym dla niej wyjaśnieniem jest odwoływanie się do przyczyn, dających się zaobserwować, matematycznie opisać i uczynić przedmiotem krytycznej dyskusji. Odpadają zatem tłumaczenia mówiące o tajemnicy, woli Bożej, ukrytym porządku stworzenia czy autorytecie Biblii. Dzieckiem takiej metody jest cały świat techniki, która tak bardzo w XXI wieku nas otacza i zmienia. Razem z nowożytną nauką przeobraziło się także rozumienie nas samych. Mówi się, że Kopernik udowodnił, iż nie stoimy w centrum wszechświata, Darwin, że nie jesteśmy koroną stworzenia, zaś Freud odebrał nam poczucie, jakobyśmy byli gospodarzami przynajmniej w czterech ścianach naszej własnej psychiki. Pojawia się zatem pytanie o to, jak pogodzić te dwa różne obrazy świata i człowieka, a więc perspektywę wiary i racjonalistycznie uprawianej nauki. Czy jest jeszcze miejsce na żywego i działającego Boga w świecie ślepych i przypadkowych przyczyn? Tu dochodzimy do drugiego powodu, bardziej praktycznego. Dla wielu współczesnych ludzi sprawa wygląda tak: uważają, że coś trzeba wybrać – albo wiarę, a wraz z nią autorytet Biblii i Kościoła, albo rozum i naukę. Szczerze mówiąc, z trudem przychodzi mi znalezienie prawd wiary i etyki chrześcijańskiej, które w imię racjonalizmu i badań naukowych nie byłyby dzisiaj poddawane krytyce. Stąd cała teologia jest obecnie apologetyczna, broni się, tłumaczy, uzasadnia własną perspektywę. I nie jest w tym wszystkim na tak straconych pozycjach, jakby się to mogło wydawać.

Ł.L.: Do tego, co napisałeś o alternatywie „albo wiara, albo nauka”, przed jaką my, współcześni, jak nam się wydaje, stajemy, dodałbym jeszcze tylko to, żeby doprowadzić sprawę do końca, że większość z nas, skonfrontowanych z wyborem albo wiary, albo nauki, kieruje się ku tej drugiej. Ma to tę swoją przyczynę, która fakt ów, myślę, znakomicie tłumaczy, że żyjemy w świecie, w którego każdej dziedzinie, na zasadzie, jak bym to ujął, sprawdzającego się przyzwyczajenia, uzusu, obowiązuje, w którym apriorycznie, po prostu z góry założony jest tzw. naukowy, a więc naturalistyczny, materialistyczny paradygmat myślenia. Tyle, Danielu, dopowiedzenia. Tym samym zdaje mi się, że nakreśliliśmy sobie ładny punkt wyjścia do dalszej refleksji. Możemy zatem przejść do owych, jak powiadasz, nie tak beznadziejnych pozycji teologicznych.

Pozostaje trud rozeznania

D.Z.: Co wybiera współczesny człowiek, mając przed sobą alternatywę „albo wiara, albo nauka”? Najlepiej uznać, że ktoś taki jak współczesny człowiek po prostu nie istnieje... Użyłem – przyznaję – wygodnego pojęcia, które ma jednak tę wadę, że jest bardzo nieprecyzyjne. Na świecie istnieją przecież dziesiątki różnych kultur, kształtujących ludzkie myślenie, a w konsekwencji całkowicie odmienne patrzenie na świat. Zgodzimy się co do tego, że pośród osób, które znamy w naszym polskim czy też europejskim środowisku, łatwiej jest spotkać takie, które wobec wspomnianej alternatywy powiedzą: „Nauka!”. Ale faktem jest również, że np. Stany Zjednoczone są państwem, które przewodzi na świecie w liczbie organizacji i autorów nie zgadzających się na całkowitą niezależność twierdzeń naukowych, zwłaszcza tych dotyczących powstania kosmosu, życia i człowieka, od prawd zawartych na ten temat w Biblii. A zatem jednak „Wiara!”…

Ł.L.: Dzięki, Danielu, kapitalna to uwaga! Obnażasz nasz zawężający zwykle nasze spojrzenie europocentryzm, pokazując przy tym jeszcze jedną okoliczność, którą trzeba uwzględnić, kiedy mówi się o relacji nauka – wiara.

D.Z.: W wypadku tych, którzy mówią „Wiara!”, mamy inny paradygmat. Siatką pojęciową jest tu Biblia jako autentyczne i definitywne Słowo Boga, którego zazwyczaj bardziej literalne odczytanie ma uporządkować wszelkie inne źródła wiedzy. Kościół katolicki i główne, pierwotne wyznania protestanckie, które zaakceptowały metodę historycznokrytyczną w badaniu Pisma Świętego, czyli – w wielkim skrócie – uznały za dopuszczalne i właściwe badanie powstawania ksiąg biblijnych, ich kulturowych kontekstów metodami stosowanymi przy analizie innych tekstów historycznych, nie mają tego problemu. Słowo Boże jest w Biblii zawarte w ludzkim doświadczeniu, w historii Izraela i pierwotnego Kościoła, stąd czytelnikowi pism – dla katolików tym głównym czytelnikiem będzie cały Kościół i jego Tradycja – pozostaje trud rozeznania, co jest w nich jedynie pomnikiem ludzkiej historii, poglądów, zwyczajów, a co prawdziwym światłem Bożej prawdy.

Jedynie uczciwe badania historyczne

Ł.L.: Czyli problem rozwiązany… Oczywiście, ironizuję tu sobie, bo kwestia jest dużo bardziej złożona. Chociażby z racji na zarzuty metodologiczne formułowane przez fideistów pod adresem ich oponentów. Ale zostawmy to: zasadniczy nerw spawy chyba uchwyciliśmy. I idźmy dalej: co jest ważne, gdy chodzi o relację wiara – nauka?

D.Z.: W dobrze uprawianej teologii nie ma miejsca na wyważanie otwartych drzwi i zanim udzieli się jakiejś odpowiedzi, trzeba zobaczyć, co minione wieki już na dany temat powiedziały. No więc kiedy prześledzimy historię relacji wiara chrześcijańska – nauka, zobaczymy, że, jak wszystko w tym świecie, ma ona charakter złożony i wymykający się jednoznacznym ocenom. Mało kto z adwersarzy Kościoła wie lub mówi otwarcie, że sprawa Galileusza była tak naprawdę kontrowersyjna z powodu niezgodności z fizyką arystotelesowską, a więc z paradygmatem ówczesnej nauki, a nie z Biblią... XVII-wieczna kultura chrześcijańska czasów Galileusza broniła gorliwie więc tego samego Arystotelesa, który kilka wieków wcześniej, również nie bez oporów i prób cenzury, został „ochrzczony” przez św. Tomasza z Akwinu. Ten przykład potwierdza wniosek, do jakiego doszedł w swoich badaniach Yves Congar, teolog czasów II soboru watykańskiego, że jedynie uczciwe badania historyczne mogą pokazać, co jest w Kościele autentyczną Tradycją, a co jest tylko za takową brane na skutek relatywnie krótkiej pamięci poszczególnych pokoleń. Współcześnie zarówno nauka, jak i teologia zdają sobie zazwyczaj sprawę z własnych ograniczeń, z przyjmowania koniecznych założeń, warunkujących jednak dalsze myślenie, z uwikłania w modele i paradygmaty, które wcale nie muszą okazać się ostateczne. To wszystko może być dobrym punktem wyjścia do owocnego dialogu.

Ł.L.: Kiedy czytałem, co napisałeś, nasunęła mi się myśl, że tym, czego nam, naukowcom i teologom czy, jeśli kto woli, teologom i naukowcom, najbardziej potrzeba, jest czas. I to, zdaje mi się, czas mierzony w dziesięcioleciach, jeśli nie w setkach lat. W oparciu o to, co wiem, śmiało mogę stwierdzić, choć głowy za to nie dam, że problemy na linii nauka – wiara trwają całą nowożytność. Gdyby były one proste do rozwiązania, już byłyby rozwiązane. A tymczasem nie są. Trzeba tedy uzbroić się w cierpliwość i nie wyciągać przedwczesnych wniosków. Powściągliwość w tym względzie to wielka, sądzę, wielka cnota! Wątpię, czy to dobra wiadomość dla nas, tkwiących po czubek nosa w kulturze typu „instant”. Debata miedzy wiarą a nauką po prostu trwa – tak to widzę. Nic jeszcze nie jest przesądzone. Piłka jest w grze. Ufam, że te dwie rzeczywistości są do zharmonizowania. Tym mocniej, odkąd uświadomiłem sobie słabe strony nauki. A trochę ona ich ma!

Bóg Jezusa Chrystusa i najwyższy byt filozofów

D.Z.: Kiedy zapoznajemy się z Ojcami Kościoła, starożytnymi pisarzami kościelnymi, widzimy, jak przyjmując w dorosłym wieku wiarę chrześcijańską, nie odrzucali pogańskiej filozofii, którą doskonale znali, lecz starali się zintegrować jedno i drugie. To leży zresztą u podstaw sukcesów chrześcijaństwa w świecie starożytnym. Lud wierzył w mity, elity już rozumiały, że nie da się tego pogodzić z tym, co można przeczytać o świecie na przykład u Platona i Arystotelesa. Atrakcyjność intelektualna Kościoła brała się m.in. z tego, że ludzie, którzy przeszli już drogę nawrócenia, mówili: „Bóg Jezusa Chrystusa i najwyższy byt filozofów jest ze sobą tożsamy”

Ł.L.: Tak, nawiązujesz do bardzo znanej tezy, wedle której absolutny geniusz chrześcijaństwa, przesądzający o jego niebywałym – jakby na nie nie patrzeć, trzeba to przyznać – sukcesie, tkwi w tym, że perfekcyjnie połączyło ono element nadnaturalny, to jest Objawienie Boże, z tym, co wypracował człowiek mocą swojego przyrodzonego, naturalnego rozumu, a więc z grecką filozofią.

Bóg dał ludziom dwie księgi

D.Z.: W starożytności mamy też źródła teorii dwóch ksiąg. Mówi ona o tym, że Bóg dał ludziom dwie księgi, księgę Stworzenia i Objawienia, i że człowiek za pomocą tych ksiąg może poznać prawdę. Jeśli te księgi się ze sobą nie zgadzają, problem jest po stronie czytelnika, księgi bowiem mają tego samego autora i to samo przesłanie. Czy da się te dwie wielkie księgi zintegrować? Dyskusja się toczy i, jak zauważyłeś, ci, którzy są w nią zaangażowani, zdają sobie sprawę z potrzeby czasu i unikania zbyt pochopnych odpowiedzi. Odwołam się jeszcze raz do Kościoła starożytnego. Otóż potępił on próby zuniformizowania czterech kanonicznych ewangelii – próby mające na celu wyeliminowanie istniejących w ewangeliach sprzeczności w chronologii wydarzeń, różnic w słowach Jezusa, w postaciach występujących na kartach dobrej nowiny itd. W ten sposób miała powstać jedna, klarowna i spójna historia w miejsce czterech, pozostających ze sobą w skomplikowanych relacjach. Tak więc nadal mamy cztery ewangelie o Chrystusie, które są jak cztery różnobarwne i różnokształtne kawałki witraża – z ich złożenia wyłania się jedna i ta sama postać oraz to samo wydarzenie śmierci i zmartwychwstania, nawet jeśli spojenia witraża i różnice w użytym szkle czasem potrafią zatrzymać wzrok na samych sobie.

Ł.L.: Chwała Bogu, że tak jest. I nie daj Boże, żeby było inaczej. Błogosławiony pluralizm i błogosławiona niejednoznaczność – jasne, że tam, gdzie jej obecność przynosi pożytek, a nie wyrządza szkody…

D.Z.: Myślę, że podobnie jak z czterema ewangeliami jest z owymi dwoma Bożymi księgami, Stworzeniem i Objawieniem. Zbyt prosta próba ich połączenia może jedynie zubożyć jedną lub drugą księgę. Wiemy, że próba podporządkowania nauki, programowo skupiającej się jedynie na przyczynach naturalnych, jakiemukolwiek światopoglądowi – nie tylko chrześcijańskiemu, ale, uwaga, także ateistycznemu – do niczego dobrego nie doprowadzi. Działa to też jednak w drugą stronę – wiara, która wyrzeka się własnej narracji, opowieści o świecie i człowieku, staje się ukrytą niewiarą, a teologia, zgodnie z poglądami Franza Overbecka, XIX-wiecznego protestanckiego teologa i przyjaciela Friedricha Nietzschego, grabarzem, który złoży chrześcijaństwo łagodnie i bez wstrząsów do grobu, kończąc jego związek ze światem współczesnym.

Ł.L.: Mroczny to, Danielu, finał naszej korespondencji, ale niech taki będzie – ku refleksji. Wielkie dzięki

  • Numer: 43 (1486)
  • Data wydania: 27.10.20
Czytaj e-gazetę