Poniedziałek, 18 listopada 2024

imieniny: Klaudyny, Romana, Filipiny

RSS

Mam na imię Małgosia. Jestem żoną i matką alkoholików. PICIORYSY – życiorysy pisane alkoholem

26.11.2019 00:00 PRA

Zdzisiek był jej wielką miłością. Po jego śmierci nie była w stanie przekroczyć progu poradni, w której pracował, ani snuć planów na przyszłość, której bez niego nie widziała. Uczucie pozwalało jej przez wiele lat znosić upokorzenia i popchnęło do picia w imię ratowania męża. Kiedy nauczyła się kochać mądrze, odzyskała nie tylko Zdziśka, ale i własne życie.

Anatomia uczucia

Poznali się w liceum w Głubczycach. Małgosia pochodziła z Krzyżowic, gdzie po wojnie osiedlili się jej rodzice – repatrianci z Kresów, a Zdzisiek z oddalonych o kilka kilometrów Zubrzyc. Jemu spodobała się drobna blondyneczka, którą obserwował jak ćwiczy podczas lekcji wuefu na szkolnym boisku, a jej długowłosy chłopak, który świetnie tańczył i chodził do klasy dwa lata wyżej. – Rodzice byli dość tradycyjni, więc w domu obowiązywały zasady, że jak któraś z nas miała chłopaka to trzeba się było z nim spotykać w domu, a nie prowadzać po wsi. Zdzisiek chodził do mnie z Zubrzyc polną drogą pokonując w jedną stronę 9 kilometrów. Nasze wiejskie zabawy w świetlicy w Bogdanowicach wspominam do dzisiaj i nieraz marzę o ty, żeby jeszcze choć raz w życiu na takiej się znaleźć – wspomina pani Małgorzata.

Gdy o pana Zdzisława upomniała się armia, musieli się rozstać na trzy lata. Trafił do marynarki wojennej i stacjonował najpierw w Ustce a potem Gdyni. O Małgosi nie zapomniał. Przyjeżdżał na przepustki, pisał piękne listy, wiersze i co nie bez znaczenia, przypadł do serca przyszłej teściowej. Pobrali się w 1982 roku, a po ślubie zamieszkali w rodzinnym domu pani Małgosi. Gdy na świecie pojawiły się dzieci, zrezygnowała z pracy zawodowej i przez pięć kolejnych lat zajmowała się domem. Życie w Krzyżowicach nie byłoby złe, gdyby nie nie fakt, że wśród najbliższych domowników coraz częściej brakowało pana Zdzisława. – Mąż pił już przed ślubem, ale wtedy wszyscy młodzi ludzie sięgali po alkohol i to było normalne. Kiedy pierwszy raz nie wrócił z pracy do domu myślałam że coś się stało i zaraz dałam znać teściowej. Okazało się, że jest u niej. Od tej pory zdarzało się coraz częściej, że gdy pił wracał do niej, a nie do mnie. Kiedy wpadał w ciąg, potrafił nie pojawiać się przez kilka dni w pracy. Szef spółek wodnych w Głubczycach, gdzie był zatrudniony, znalazł go kiedyś u kolegi w Kietrzu. Po tym incydencie zmobilizował go do leczenia, ale wizyty w poradni uzależnień nie pomogły. Podawano mu najpierw antikol a potem wszyto esperal. I pierwszy i drugi zapił – opowiada pani Małgosia.

Gdy pojawiał się alkohol, pan Zdzisław nie miał odwagi wracać do domu. Nie robił awantur i trudno powiedzieć czy bywał agresywny, bo w stanie upojenia nikt z najbliższych go nigdy nie oglądał. Teściowie bardzo go lubili, więc szybko przebaczali i nigdy nie nastawiali córki przeciwko mężowi. Dla Małgosi wciąż pozostawał dobrym człowiekiem, który trochę pogubił się w życiu, dlatego nad decyzją o przeprowadzce do Raciborza w ogóle się nie zastanawiała. Skoro znalazł tam pracę i mieszkanie, oczywiste było to, że będzie stać przy jego boku. Przyjechali w maju 1987 roku. To data, którą Małgosia dobrze pamięta, bo wtedy zaczął się jej życiorys pisany jego alkoholem.

Najgorszy jest kac moralny

Gdy uderzył pierwszy raz, najbardziej zabolało ją serce. Przy kolejnych cierpiała już cała dusza, bo trudno było uwierzyć w to, że w jednym człowieku siedzą dwie osobowości. W jeden dzień kochany mąż i czuły ojciec, w inny agresywny alkoholik, któremu lepiej zejść z drogi. – Kiedy trzeźwiał, zawsze przepraszał i widziałam, że sam nie może sobie z tym moralnym kacem poradzić. Gdy potem trafił na mityngi, wiele razy wracał wspomnieniami do tych chwil, w których mnie krzywdził i podkreślał, jak bardzo się tego wstydzi – tłumaczy pani Małgosia.

Z życiem w mieście wiązała wiele nadziei, ale okazało się przede wszystkim samotne. Nie pracowała, nie miała tu rodziny, ani znajomych, a dzieci wstydząc się ojca – alkoholika nie zapraszały do domu rówieśników. – Nigdy nie zagroziłam mężowi, że go zostawię, bo bez niego nie wyobrażałam sobie życia. Nie byłam niezależna finansowo i wiedziałam, że sama sobie nie poradzę. Najważniejsze było jednak to, że ja go wciąż bardzo kochałam. Jak mnie poprosił, żebym poszła po wódkę do sklepu to ją przynosiłam i razem z nim piłam. Miałam nadzieję, że jak on wypije mniej to będzie lepiej funkcjonował. O sobie nigdy nie myślałam, ale miałam dużo szczęścia, bo nie zdążyłam się uzależnić – wyjaśnia pani Małgosia.

Prawdziwe problemy zaczęły się wtedy, gdy pana Zdziśka zwolnili dyscyplinarnie z pracy. – To było w grudniu 1994 roku, a 10 stycznia następnego roku podjął leczenie. Najpierw trafił na detoks do szpitala w Wojnowicach, później do poradni uzależnień. Mama zabrała mnie wtedy z dziećmi do siebie, bo nie mieliśmy za co żyć, a mieszkanie było już zadłużone – tłumaczy Małgosia. Utrata pracy i jej wyjazd z dziećmi na pewno pomogły Zdziśkowi w podjęciu terapii. Do końca życia nie wrócił już do picia, ale Małgosia wytrzymała bez niego tylko dwa miesiące. Uciekła z domu w Krzyżowicach do Raciborza, choć nie była pewna tego co zastanie.

Gdy mąż zaczął się leczyć, ona trafiła na terapię dla współuzależnionych. – Pamiętam dokładnie: to było 14 marca 1995 roku. W poradni przyjęła mnie pani psycholog i poczułam z nią od razu ogromną więź. Opowiadałam jej o swoim życiu i cały czas płakałam. Wiedziałam, że w końcu ktoś mnie wysłucha, ale nie będzie oceniał. To było mi tak potrzebne, że postanowiłam tam przychodzić do końca życia – mówi pani Małgosia, która w tym samym czasie zaczęła odpracowywać zadłużenie mieszkania, sprzątając w budynkach MZB. Z kolei dla jej męża sporym wyzwaniem była praca w hurtowni z piwem, z której zrezygnował na rzecz własnej firmy sprzątającej. Najlepiej czuł się jednak w roli terapeuty, którym był w Raciborzu przez siedem lat. – Byłam z niego bardzo dumna. Mąż był dla wielu ludzi ogromnym autorytetem. Potrafił pomóc tym, którzy pili, bo sam przez to przechodził i był dla nich wiarygodny. W styczniu 2009 roku obchodził jubileusz 14 lat abstynencji, a w czerwcu zmarł na zawał. Bardzo to przeżyłam – mówi wzruszona.

Kobieta po przejściach, mężczyzna

z przeszłością

Kiedy pytam panią Małgosię o najpiękniejszą chwilę w jej życiu, bez namysłu wymienia dzień, w którym przyszła na świat jej wnuczka. – Mam wciąż w pamięci taki obraz kiedy mąż trzymał na rękach 5-dniową Zuzię i mówił, że jak wrócimy z pielgrzymki

do Rzymu to zabierzemy ją na spacer do parku. Zmarł na drugi dzień i nigdy nie zobaczyliśmy tego Rzymu. Od kiedy nie pił, szliśmy przez życie razem i wzajemnie sobie pomagaliśmy. Wiele się od niego nauczyłam i dzięki temu było mi łatwiej działać, gdy w nałóg wpadły nasze dzieci – opowiada pani Małgosia. Po śmierci męża długo nie mogła sobie znaleźć miejsca. – Byłam w takim stanie, że synowa zostawiała mi celowo maleńką Zuzię żebym zajmując się nią, nie myślała o mężu. Wtedy nie wyobrażałam sobie jak będzie wyglądać moja przyszłość bez niego – podsumowuje.

Zanim zdążyła pomyśleć o sobie, życie pisało już dla niej kolejny scenariusz z alkoholem w roli głównej. Najpierw w uzależnienie wpadł syn. – Zostawił żonę i 3-letnią córkę, ale mieszkał osobno, więc nie miałam zbyt dużego wpływu na jego życie. Za to córka była cały czas ze mną i do dziś zastanawiam się jak to się stało, że się tak szybko uzależniła. Miała swoją firmę, ale wszystko straciła biorąc kolejne kredyty. Tego jak postępować z uzależnionym nauczyłam się na terapii. Walczyłam o nią bardzo, ale ta walka była mądra. Zgłosiłam sprawę do komisji rozwiązywania problemów alkoholowych, żeby zmusili ją do leczenia. Nie dostawała ode mnie żadnych pieniędzy, a lodówka była zawsze pusta. W końcu dałam jej ultimatum – jak będzie piła, wyrzucę ją z domu. I tak zrobiłam. Wtedy zaczęła terapię – podsumowuje.

Syn nie pije już od sześciu lat, córka od trzech. W końcu przyszedł czas na poukładanie własnego życia. – Nigdy nie chciałam zostać sama. Dziś mam partnera, którego poznałam podczas zabawy tanecznej w restauracji „Albatros”. Jest alkoholikiem, który od dwóch lat nie pije. Wybudował w Wodzisławiu dom, ale długo się nim razem z żoną nie nacieszył, bo zmarła na raka. Oboje straciliśmy naszych bliskich i oboje wiemy co to uzależnienie. Mamy dużo wspólnych tematów – tłumaczy i dodaje, że najpiękniejszą imprezą, którą mogli wspólnie przeżywać był zorganizowany w katowickim Spodku jubileusz 45-lecia istnienia Anonimowych Alkoholików. Ruch AA jest jej cały czas bliski. Bierze udział w zjazdach w Branicach, mityngach otwartych, spotkaniach alanonek, czyli kobiet współuzależnionych, a po mężu przejęła organizację bezalkoholowych zabaw, które odbywają się w Raciborzu z okazji rozpoczęcia lata i andrzejek już od osiemnastu lat. – Najważniejsze w terapii jest to, żeby się otworzyć i wylać z siebie wszystko, co się przez wiele lat współuzależnienia w nas gromadziło. W poradni zawsze znajdziemy terapeutów gotowych, by nam pomóc, a na mityngach spotkamy ludzi o podobnych doświadczeniach. Dzięki temu mam teraz wielu nowych znajomych i przyjaciół. Nie jestem sama i w końcu jestem gotowa zacząć nowe życie – podsumowuje Małgosia.

Katarzyna Gruchot

Poradnia Terapii Uzależnienia i Współuzależnienia będzie pracować do 20 grudnia zgodnie z harmonogramem: poniedziałki 8.00 – 20.00, wtorki 15.00 – 20.00, środy 15.00 – 20.00, czwartki 8.00 – 20.00, piątki 8.00 – 17.00. Rejestracja telefoniczna w godzinach pracy poradni 32 415 38 35.

  • Numer: 48 (1431)
  • Data wydania: 26.11.19
Czytaj e-gazetę