Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Eugeniusz Wyrwoł mesjasz rudzkiej służby zdrowia

19.12.2017 00:00 red

W życiu miał dwie miłości: medycynę i żonę Urszulę. Do pierwszej musiał dojrzeć, na drugą cierpliwie czekać dziesięć lat. Obu pozostał wierny do końca życia.

Dobro pacjenta najwyższym prawem

Do pamiątkowego zdjęcia z 1937 roku Maria i Norbert Wyrwołowie zasiedli w towarzystwie swoich piętnaściorga dzieci odświętnie ubrani i zadowoleni. Dyrektor zakładów wapienniczych w Tarnowie Opolskim nie miał powodów do zmartwień. Jego wszystkie córki i synowie byli już dorośli i wyposażeni na przyszłość w gruntowne wykształcenie. Wtedy nie mógł jeszcze wiedzieć, że to ostatnie wspólne zdjęcie całej rodziny, której losy odmieni wybuch wojny. Nie wrócili z niej Willi, Joseph, Engelbert i Gustaw. Śmierć czterech braci sprawiła, że dziesiąty z rodzeństwa – Eugen, zgodnie z prawem mógł się zaciągnąć do wojska jedynie na ochotnika. Ponieważ był lekarzem, zamiast strzelania do ludzi wybrał ich ratowanie.

Urodził się 2 lutego 1913 roku w Tarnowie Opolskim, gdzie spędził dzieciństwo i ukończył szkołę powszechną. Stąd udał się do Gimnazjum Humanistycznego w Opolu, w którym 3 marca 1933 zdał maturę. W tym samym roku został studentem wydziału filozoficzno–psychologicznego Uniwersytetu we Wrocławiu. Po roku przeniósł się na medycynę, którą po rozpoczęciu II wojny światowej kończył na Uniwersytecie w Jenie. 11 sierpnia 1941 roku zaliczył wszystkie wymagane egzaminy i uzyskał tytuł doktora nauk medycznych. Praktykę lekarską odbywał najpierw w szpitalu w Głubczycach, a następnie w Grodkowie, Pszczynie i Racławicach.

Po śmierci doktora Ludwika Baucka, w styczniu 1943 roku Eugeniusz Wyrwoł został skierowany przez Izbę Lekarską w Opolu do szpitala w Rudach. – Na jego wybór z pewnością miała wpływ rodzina książęca, która zawsze dbała o to, by nasi lekarze byli na odpowiednim

poziomie, bo każdy pracujący w Rudach doktor był zarazem lekarzem rodziny książęcej – tłumaczy Zygfryd Baszczok i wspomina pierwsze spotkanie z doktorem Wyrwołem. – Zobaczyłem go, gdy zaraz po przyjeździe szedł aleją do szpitala w czarnych spodniach i białej koszuli. To był bardzo elegancki mężczyzna, który świetnie się prezentował. W stosunku do ludzi był opanowany i kulturalny, ale jego najważniejszą cechą było to, że zawsze wszystkich traktował jednakowo. Pamiętam, że wracał kiedyś z kościoła odświętnie ubrany i gdy okazało się, że na Paproci rodzi jakaś Cyganka, wsiadł na furmankę i od razu tam pojechał. Służył zawsze wszystkim bez względu na porę dnia i nocy – podsumowuje Zygfryd Baszczok.

Pan Eugen zajął mieszkanie w tutejszym ośrodku zdrowia. Jako lekarz naczelny obejmował opieką lekarską obszar całej gminy, w skład której wchodzili jej mieszkańcy, szpital, szkoły, jednostka Służby Pracy, dwa obozy jeńców z Wielkiej Brytanii i obóz robotników przymusowych. Mając do dyspozycji wykwalifikowane siostry zakonne Zgromadzenia św. Franciszka, w szpitalu przeprowadzał operacje chirurgiczne. W trzyosobowej ekipie sióstr pielęgniarek znajdowała się jedna instrumentariuszka, która asystowała mu podczas zabiegów, bo był jedynym lekarzem w szpitalu. Z odręcznych zapisków doktora, które przetrwały do dziś, można wywnioskować, że były to: siostra przełożona Theodora Horfort, Luthardis Koźlik i siostra Neophyta Scholtz. Pomagały im salowe: Kulot, Remiorz, Mika i Hasenberg.

Z relacji mieszkańców Rud wiemy, że zimą 1945 roku przez wieś zaczęły się przemieszczać kolumny ludności cywilnej, wojska, jeńców i więźniów obozów koncentracyjnych. W szpitalu leżeli żołnierze niemieccy i jeniec z angielskiego obozu. Dzień przed wkroczeniem wojsk radzieckich, niedaleko szpitala rozstrzelano rosyjskiego jeńca z kolumny. Okazało się jednak, że postrzelony w głowę Rosjanin przeżył. Doktor Wyrwoł wyciągnął kulę i położył chorego obok Anglika. Kiedy sowieci wkroczyli do Rud, personel szpitala uratował ocalony przez doktora Rosjanin i leżący obok niego angielski jeniec.

W czasopiśmie „Unser Rauden” Lucjan Durszlag tak pisał o doktorze: „W ciągu tych lat dr Eugen Wyrwol pracował między nami, robił więcej niż należało do jego obowiązków wśród zwycięzców i gnębionych zgodnie z zasadą: salus aegroti suprema lex esto, czyli uzdrowienie chorych jest największym prawem. Wielu świadków tych przeszłych, trudnych lat nosi ten czas w ich pamięci i wspomina z pochwałą i uznaniem zasługi dr. Eugena Wyrwola, które nie zostaną zapomniane. (…) Podczas wydarzeń wojennych i frontowych zapewnił pomoc chirurgiczną i medyczną: jeńcom rosyjskim, jeńcom angielskim, niemieckim, a później rosyjskim żołnierzom. Kobietom i dzieciom, które uciekały przed frontem, a także miejscowej ludności, która padła ofiarą przemocy rosyjskiej armii i działań wojennych”.

Jak trzymać język niemiecki za zębami

Po wojnie Anglicy nie zapomnieli o doktorze Wyrwole. Za swoją ofiarną pomoc otrzymał oficjalne podziękowanie od Arthura Teddera – marszałka Królewskich Sił Lotniczych i zastępcy naczelnego dowódcy Alianckich Sił Ekspedycyjnych. Nie uchroniło go to jednak przed aresztowaniem. Ponieważ był jedynym lekarzem w okolicy, uniknął interweniowania. Zwolniony z aresztu z powodu choroby, nabierał sił w Brantolce i szybko powrócił do szpitala, by organizować opiekę lekarską. – To był niesamowity lekarz i nasz człowiek. Wszyscy zastanawialiśmy się nad tym, jak on to zrobił, ale bardzo szybko nauczył się języka polskiego. Był cały czas otoczony kilkudziesięcioma pacjentami, którzy potrzebowali jego pomocy, bo obłożnie chorych wciąż przybywało. Ludzie go szanowali i mieli do niego pełne zaufanie – opowiada pan Zygfryd.

W szpitalu nie pozostało zbyt wiele sprzętów, a to czego nie rozkradziono, zdewastowano. Nie było leków, środków opatrunkowych, narzędzi chirurgicznych, a wśród mieszkańców odnotowywano coraz więcej przypadków tyfusu. Ludwik Durszlag pamięta, że wobec braku jakichkolwiek lekarstw doktor Wyrwoł przywoził z Polskiej Cerekwi półprodukty, z których przygotowywał spirytus i odkażał nim chorych na tyfus. Do pacjentów docierał zawsze furmanką, którą wiele lat po wojnie zastąpiła skoda.

W 1946 roku Szpital Rejonowy im. Mieczysława Domańskiego w Rudach Wielkich, bo taką nazwę nosił tuż po wojnie, wraz z oddziałem zakaźnym liczył 70 łóżek. Ten ostatni mieścił się w budynku gdzie przed wojną była apteka, a dziś jest przedszkole. Chorymi opiekowało się pięć sióstr zakonnych i cztery pomocnice, a jedynego lekarza, czyli doktora Wyrwoła zastępował nieraz dojeżdżający z Markowic Antoni Paszek. – Doktor Wyrwoł nie tylko leczył, ale i odbierał porody. W szpitalu w Rudach urodziła się m.in. moja żona i Ula Raczyńska – tłumaczy Henryk Siedlaczek, a Zygrfryd Baszczok przypomina sobie historię, jak doktor uratował dziecko, odbierając poród od matki z przestrzelonym płucem. Wszystko odbywało się w kaplicy, w której znaleźli schronienie uciekający przed frontem mieszkańcy Rud.

W 1946 roku doktor Wyrwoł został radnym Gminnej Rady Narodowej w Rudach Wielkich, ale funkcję tę sprawował tylko rok. Udzielał się za to chętnie w miejscowym kościele jako organista, grając na porannych mszach oraz w Chórze im. Juliusza Rogera, którego był prezesem. Na co dzień leczył pacjentów w ośrodku zdrowia oraz był lekarzem zakładowym w Zakładach Kolejowych. – Tato opowiadał nam, jak zaraz po wojnie, kiedy trudno było o jakiekolwiek środki czystości, trafiali do niego często pacjenci, którzy zostawiali po sobie zapach brudnych skarpetek. Pracujące z nim wtedy pielęgniarki nie mogły się nadziwić, jak on jest w stanie badać pacjentów w takim smrodzie. Nie wiedziały, że na skutek przebytej w dzieciństwie szkarlatyny, stracił węch – wspomina najmłodsza córka doktora – Brygida Jochimczyk.

W szpitalu w Rudach doktor Wyrwoł nadal mógł liczyć na pomoc sióstr zakonnych, a lecznica była właściwie samowystarczalna. – Siostry hodowały świnie i krowy, uprawiały pole i dzięki temu chorzy byli dobrze żywieni. Po zamknięciu szpitala gospodarstwo upadło, a zakonnice trafiły na probostwo do ks. Emila Jatzka. Ostatnia Teodora zmarła w latach 80. – tłumaczy Zygfryd Baszczok. Pani Brygida pamięta, że będąc dzieckiem razem z bratem Norbertem podkradali się do gospodarstwa sióstr i strzelali do kur z łuku. – Raz udało nam się jedną ustrzelić i grillowaliśmy ją potem na ognisku, ale najbardziej zdenerwowaliśmy tatę, gdy zamiast lekcji religii wybraliśmy zabawę w ruinach zamku. Tam było naprawdę niebezpiecznie, więc gdy ks. Kopeć poskarżył na nas ojcu, ten zrobił nam domowy areszt – wspomina córka doktora i opowiada o perypetiach związanych z przyjeżdżającymi do taty urzędnikami partyjnymi z Opola, których również leczył. – Moja babcia w ogóle nie znała polskiego, a my w domu zawsze mówiliśmy po niemiecku, co w tamtych czasach było zabronione. Tato, w obawie przed tym, że ktoś mógłby nas usłyszeć, zawsze gdy przyjeżdżali prominenci dawał nam pieniądze na lody – wspomina ze śmiechem. Jego pacjentem był też Arka Bożek, który po pobiciu miał kłopoty z nerkami.

Na taką kobietę czeka się całe życie

Najpierw usłyszałam o niej od mieszkańców Rud, którzy zapamiętali piękną panią doktorową. Potem zobaczyłam jej zdjęcia i od razu uwierzyłam w rodzinną historię o tym, jak doktor Wyrwoł pojechał do Jankowic leczyć chorego chłopca, a gdy zobaczył jego mamę, sam zachorował i to była miłość od pierwszego wejrzenia. – Moja mama, Urszula Grimm, mieszkała razem z synem Klausem u swoich rodziców w Jankowicach, bo jej mąż zaginął podczas wojny i przez wiele lat nie miała o nim żadnych wiadomości. Rodzice spotykali się już podczas wojny, ale ze ślubem musieli czekać prawie dziesięć lat – tłumaczy pani Brygida.

Pobrali się 27 września 1952 roku na Górze Św. Anny, a ślubu udzielał im brat pana młodego ks. Jerzy (Georg) Wyrwoł, który był proboszczem w parafii w Chróścicach. Towarzyszyli im rodzice pani Urszuli, którzy razem z nimi zamieszkali potem w Rudach, ojciec pana Eugeniusza, bo mama już nie żyła, oraz jego siostra Hildegarda. Po roku pani Urszula urodziła bliźniaki, ale po kilku dniach zmarły. W 1954 roku przyszła na świat ich pierwsza córka Ewa, rok później urodził się Norbert, a w 1957 roku najmłodsza Brygida. Wszystkie dzieci Wyrwołów przyszły na świat w Rudach, a porody odbierał w domu pan Eugeniusz. – Rodzice byli dla siebie stworzeni i do końca życia rozumieli się bez słów. Tato grał na pianinie, a mama pięknie śpiewała. Oboje lubili tańczyć i mieli dużo przyjaciół. W domu odbywały się imprezy, na które przyjeżdżali do Rud doktorzy Roman Selański z żoną Ireną, Antoni Jurytko z żoną Adelajdą i doktor Artur Celner, który praktykował w szpitalu w Raciborzu. Przyjacielem rodziny był proboszcz parafii w Rudach ks. Władysław Kopeć, a także związana z chórem późniejsza jego dyrygentka Elżbieta Polak i nauczyciel Józef Radecki – opowiada pani Brygida i dodaje, że tato był zapalonym graczem w skata i potrafił przy stoliku karcianym spędzić niejedną noc. – Mieliśmy otwarty dom. Można było do nas przyjść o każdej porze. Rodzice wykładali wtedy na stół to co mieli w lodówce i siedzieli często z gośćmi do rana. Z nami grali zawsze w niedzielne popołudnia w gry planszowe. Były też wspólne wyjazdy na wakacje nad polskie morze, w góry, nad Balaton albo rejsy „Batorym”.

Inną słabością pana Eugeniusza było modelarstwo. Sam robił gips, z którego powstawały potem stacje i miasta, przez które wiodły trasy jego kolejki. W jednym z pokoi w domu, do którego się potem przeprowadzili, znajdowała się ogromna makieta, która wciąż była uzupełniana nowymi modelami. – W naszym domu obowiązywały zasady, których wszyscy przestrzegaliśmy. Ojciec wzbudzał w nas wielki szacunek. Był punktualny, nigdy nie spóźniał się na obiad i zawsze zasiadał do niego pierwszy. Dopóki nie skończył jeść, nikt z nas nie mógł odejść od stołu – tłumaczy pani Brygida, która pracuje w Niemczech jako laborantka i radiolog.

W 1974 roku szpital w Rudach został zlikwidowany. Doktor Wyrwoł w wieku 67 lat przeszedł na emeryturę, ale pracował nadal jako lekarz rodzinny w ośrodku zdrowia. – Zaraz po wojnie wyjechał do Niemiec brat ojca Gerhard, a po nim jego siostry. Została tylko Anna, która była gospodynią u swojego brata ks. Jerzego, zakonnica Gertruda i Marta. Potem wyjechała moja siostra Ewa, za nią ja, a w 1980 roku rodzice z moim bratem Norbertem. Na początku trafili do siostry taty – Berty, potem zamieszkali w Osterwald – mówi pani Brygida.

Wyrwołowie szybko zaaklimatyzowali się w nowym miejscu, a pan Eugeniusz, będąc już na emeryturze, zastępował jeszcze doktora Kałużę i brata, ale niespodziewana choroba syna sprawiła, że z pracy zawodowej musiał zrezygnować. – Norbert ciężko zachorował i musiał przerwać studia na architekturze. Zmarł w wieku 29 lat na czerniaka. Dla rodziców to był ogromny cios, który tato przypłacił zawałem – tłumaczy córka. Kolejny cios przyszedł tuż po jego 80. urodzinach. – Mama jak zwykle przygotowała kolację, a potem usiadła razem z tatą na sofie wtulona w jego ramię. Zasnęła i już się nie obudziła. Tato nie mógł znieść pustki po niej i przeprowadził się po roku do nas – dodaje. Zmarł 26 maja 2002 roku i spoczął obok swojej ukochanej żony Urszuli. – Dla mnie na zawsze pozostanie mesjaszem rudzkiej służby zdrowia. Niezwykle oddanym lekarzem i niezwykle skromnym człowiekiem, któremu należą się słowa podziękowania i nasza pamięć – podsumowuje Zygfryd Baszczok.

Katarzyna Gruchot, zdjęcia

z arch. Brygidy Jochimczyk

  • Numer: 51/52 (1331/1332)
  • Data wydania: 19.12.17
Czytaj e-gazetę