Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Roman Selański lekarz, który oczarował pietrowiczan

28.11.2017 00:00 red.

Prywatnie był świetnym kompanem od kielicha i mężczyzną, który potrafił oczarować każdą kobietę. Zawodowo – lekarzem, który z narażeniem własnego życia ratował pacjentów przed tyfusem, a potem leczył kolejne pokolenia pietrowiczan, traktujących kresowiaka jak swojego.

Słodki smak Kresów

Na zdjęciach z rodzinnych albumów Selańskich pan Roman przypomina bardziej filmowego amanta, niż wiejskiego lekarza. Nic więc dziwnego, że w towarzystwie mówiło się o nim Victorio de Sica, bo przypominał popularnego w tamtych czasach włoskiego aktora. – Był przystojnym i czarującym mężczyzną. Kobiety się za nim często oglądały i pamiętam, że na tym tle dochodziło nieraz w domu do konfliktów – opowiada jego syn, również Roman.

Senior rodu Selańskich urodził się 15 maja 1911 roku w powiecie stanisławowskim, który dziś należy do Ukrainy. Był synem nauczyciela Grzegorza Selańskiego i Katarzyny z domu Wolańskiej, której korzenie sięgają 1166 roku, gdy jej przodkowi poległemu w walce u boku księcia Bolesława Kędzierzawego, nadano prawa szlacheckie. – Dziadek zmarł wcześnie, a babcia została sama z czternaściorgiem dzieci. Wszystkie, które dożyły wieku szkolnego ukończyły studia, a czworo z nich wybrało medycynę. Lekarzem została najstarsza Marika, do końca życia mieszkająca na Ukrainie, jej młodszy brat Stanisław, który zginął podczas nalotu w szpitalu w Dreźnie, stomatolog Lesia, osiadła na stałe w Kanadzie i mój ojciec Roman, który dyplom lekarza uzyskał na Uniwersytecie Lwowskim – opowiada syn doktora.

Młody Roman po ukończeniu szkoły powszechnej rozpoczął naukę w I Gimnazjum Klasycznym we Lwowie, gdzie w maju 1931 roku złożył egzamin dojrzałości. We wrześniu tego samego roku zapisał się na wydział prawa Uniwersytetu Lwowskiego, ale po trzech latach przeniósł się na wydział lekarski. Podczas studiów zaprzyjaźnił się z Włodzimierzem Pasiczyńskim, który przedstawił mu swoją siostrę Irenę. Córka nadleśniczego w dobrach Lanckorońskich i absolwentka Państwowego Seminarium Pedagogicznego w Przemyślu zrobiła na Romanie ogromne wrażenie. Niezwykłej inteligencji i niezwykłej urody panna z Kresów pracowała w szkole podstawowej w Rumnie jako nauczycielka między innymi języków obcych. 29 października 1939 roku ksiądz J. Wasylczak z parafii rzymsko-katolickiej w Rumnie udzielił im ślubu, a 6 lipca 1940 roku w Kołomyi przyszedł na świat ich pierwszy syn – Andrzej, który został w przyszłości lekarzem.

Wiosną 1942 roku pan Roman zaczął pracę na oddziale chirurgicznym lwowskiego szpitala. 22 maja tego samego roku rodzina powiększyła się o Romualda, który urodził się we Lwowie, ale mając półtora roku zachorował na czerwonkę i zmarł. 25 lipca 1943 roku doktor Selański odebrał kolejny poród żony, przyjmując na świat chłopca, który dostał imię po tacie, a ten od razu nazwał go Cinią. Od tej pory nadawanie dzieciom zabawnych ksyw stało się u Selańskich tradycją.

Wkrótce wojenna zawierucha zaprowadziła rodzinę aż do Wiednia. – Towarzyszyła nam babcia Katarzyna, która od samego początku była z nami mocno związana. To była bardzo barwna postać. Wyszła za mąż mając 15 lat, urodziła swemu mężowi czternaścioro dzieci i bardzo szybko owdowiała. W swoim domu w Kutach przyjmowała letników i była duszą towarzystwa. Potrafiła opowiadać przepiękne bajki, pisała wiersze i wróżyła z kart. To ona zadecydowała, że pora wracać do Polski i przyjechała tu razem z nami. Dopiero w latach sześćdziesiątych wróciła w rodzinne strony i zamieszkała u córki Mariki na Ukrainie, gdzie zgodnie ze swoim życzeniem została pochowana – wspomina pan Roman.

Kresy wracały do domu Selańskich smakiem potraw, przygotowywanych według przepisów z zeszytu babci i melodiami wygrywanymi na pianinie przez panią Irenę.

– Święta były pełne potraw z Kresów, a tata miał taki zwyczaj, że w Wigilię nabierał na łyżkę kutię i rzucał ją na sufit. Jeśli trzymała się na nim długo, wróżyło to pomyślny nadchodzący rok – opowiada pan Roman. Ukoronowaniem wszystkich rodzinnych imprez były zaś przygotowywane przez panią Irenę torty, najczęściej orzechowe i makowe, ozdabiane orzechami lub migdałami. Przywiezione z rodzinnych stron przepisy zachowały się do tej pory i stały się specjalnością córki Selańskich – Lali.

Jak rodzić to tylko w izbie

Po powrocie do kraju, w lipcu 1945 roku doktor Selański zgłosił się do katowickiej Izby Lekarskiej, która skierowała go do pracy w Pietrowicach Wielkich. – Zamieszkaliśmy w domu po byłym lekarzu, który zmarł na tyfus. Na tę część miasta mówiło się Zawodzie. Przyjacielem ojca był Wilhelm Kłosek, który mieszkał w Raciborzu, ale pracował jako technik dentystyczny w Pietrowicach. Ojciec był zaś lekarzem od wszystkiego i nawet zęby wyrywał pacjentom – wspomina syn Roman. Jego siostra Krystyna dodaje, że obok mieszkała rodzina krawca Miki, z którego usług często korzystali. Na parterze domu Selańskich mieściła się na początku apteka, którą prowadziła Wanda Wąsik, szpital i przychodnia dentystyczna.

Na początku doktor Selański kierował utworzonym tu przez Armię Radziecką szpitalem polowym i pełnił funkcję lekarza okręgowego. – W przeciwieństwie do wielu hierarchów nigdy nie miał oporów z używaniem zabronionego wtedy języka niemieckiego, szczególnie gdy trafiał na starszych pacjentów, nie znających polskiego. Miał świetny kontakt z ludźmi, a oni bardzo cenili go jako lekarza. Przemierzał często naszą wieś na piechotę i gdy spotykał mnie na drodze zawsze pytał: Paweł, jak tam w szkole? Pamiętaj, ucz się łaciny, bo jest bardzo przydatna – wspomina Paweł Newerla, autor wielu książek o historii ziemi raciborskiej.

Pietrowiczanie pamiętają przede wszystkim walkę doktora Selańskiego z epidemią tyfusu. W 1969 roku prasa tak opisywała jego zaangażowanie: „Na szczęście przyjechał do Pietrowic Wielkich już w lipcu 1945 roku człowiek o wielkim sercu, pełny życiowej inicjatywy, doktor Roman Selański. W obliczu klęski pomoru nie załamał rąk, ale zaczął radzić. Z pomocą ludzi dobrej woli zorganizował prowizoryczny szpitalik dla chorych na tyfus. Ludność ofiarowała potrzebne sprzęty i żywność, a doktor R. Selański niezliczoną ilość godzin pracy. Z narażeniem własnego życia, nie bacząc na niebezpieczeństwo, niósł pomoc i starał się o leki zanim Powiatowy Wydział Zdrowia zorganizował Ośrodek Zdrowia w Pietrowicach Wielkich”. – Pamiętam, że ojcu pomagała w ośrodku często mama, na którą mógł zawsze liczyć, oraz dwie pielęgniarki: pani Rut i Berta Szramowska. Podczas epidemii tyfusu sam też zachorował, ale na szczęście chorobę pokonał – wspomina Krystyna Selańska-Herbich, która przyszła na świat w Pietrowicach. Jedyna córka doktora, którą szczęśliwy tata nazwał Lalą, stała się oczkiem w jego głowie. Najmłodszy syn Bogdan urodził się dwa lata później tuż przed Bożym Narodzeniem i został nazwany przez ojca Gazdą.

Jako lekarz okręgowy pan Roman kierował ośrodkiem zdrowia, roztaczał opiekę zdrowotną nad pracownikami Roszarni Lnu oraz wszystkich działających na terenie gminy zakładów i spółdzielni, zajmował się także higieną szkolną. Przez pewien czas pełnił też funkcję dyrektora Szpitala Rejonowego w Kietrzu. – Na początku ojciec jeździł do pacjentów bryczką z koniem. Często towarzyszyłem mu w tych wyjazdach i raz o mało nie przypłaciłem tego życiem, bo gdy z niej spadłem, byłem nieprzytomny przez tydzień. Uratował mnie ojciec. Gdyby nie był lekarzem, nie miałbym szans na przeżycie. Dużo chętniej jeździłem z tatą jego pierwszym, kupionym na talon dla lekarzy, samochodem. To była niemiecka DeKaWka, którą objeżdżaliśmy całą gminę. Tato szedł do domu chorego, a ja zostawałem w aucie, które pokazywałem chętnie moim rówieśnikom. Kontakt z miejscową ludnością ułatwiała tacie biegła znajomość języka niemieckiego. Wracaliśmy potem do domu z jajkami albo żywymi kurami, którymi obdarowywali lekarza na wsiach – tłumaczy pan Roman i opowiada historię jak ojciec ratował dzieciaki z Pietrowic domowym masłem, gdy wysmarowały sobie dla zabawy nogi wylewaną na ulicy smołą. – Najbardziej dumny był jednak z prowadzonej przez siebie porodówki. Chwalił się, że przyjmuje na świat dużo zdrowych dzieci – podsumowuje pan Roman. Paweł Newerla pamięta, że izbę porodową doktor Selański utworzył w budynku przy dzisiejszej ulicy Janowskiej. – Bardzo zależało mu na tym, by przekonać kobiety do rodzenia w bardziej bezpiecznych i higienicznych warunkach, ale ponieważ wiedział, że tradycja porodów domowych jest bardzo silna, postanowił użyć innych argumentów. Mówił ciężarnym: po co macie sobie brudzić w domu, kiedy możecie to zrobić w izbie? I to te kobiety przekonywało. To była przemyślana i trafna argumentacja – wspomina pan Paweł.

W Pietrowicach Selańscy mieli małe gospodarstwo z krowami, koniem i pszczołami, które były pasją doktora Romana. – Rodzice byli bardzo towarzyscy, więc w domu wciąż odbywały się jakieś imprezy. Tato za kołnierz nie wylewał, a że leczył też milicjantów, nawet po kieliszku mógł prowadzić, bo doktorowi Selańskiemu nikt nie robił problemów – tłumaczy pan Roman.

Prywatki w rytmie walca

Kiedy Romanowi Selańskiemu zaproponowano w 1956 roku szefowanie powiatowemu wydziałowi zdrowia, rodzina przeniosła się do Raciborza. Tam zaczęła się przygoda z pracą pedagogiczną pani Ireny, która została później pierwszym dyrektorem Domu Kultury Dzieci i Młodzieży. Poza pracą z młodzieżą działała w Lidze Kobiet, Towarzystwie Przyjaciół Dzieci i pełniła funkcję radnej. – Gdy byliśmy mali zajmowała się nami babcia i mama, która trzymała w domu dyscyplinę, bo tato był dla nas raczej pobłażliwy. Rodzice znali języki obce, więc i my musieliśmy się ich uczyć. Andrzej i Lala grali na pianinie, a ja uczyłem się w szkole muzycznej gry na skrzypcach. Robiłem to z ogromną niechęcią i w końcu, gdy zgubiłem gdzieś instrument, rodzice mi odpuścili – wspomina pan Roman. Jego siostra Krystyna dodaje, że tato był w każdym calu tradycjonalistą i krzywym okiem patrzył na zapędy mamy, która lubiła się udzielać w licznych stowarzyszeniach i organizacjach. – Mama mogła działać charytatywnie, ale dla taty było ważne, żeby nie pracowała, tylko zajmowała się domem. Potrafił być despotą, ale miał jednocześnie taką charyzmę, że nie musiał na nas krzyczeć, żebyśmy go zawsze słuchali. W towarzystwie kobiet był tak czarujący, że uwielbiały go wszystkie moje koleżanki, a dla mnie był wzorem mężczyzny idealnego i dokładnie takiego szukałam męża – podsumowuje. Gdy odpowiedni kandydat w końcu się znalazł, pan Roman nie był nim zachwycony, ale jak zwykle uległ córce, która chciała wyjść szybko za mąż. – Ojciec był dla nas autorytetem. Andrzej całe życie marzył o architekturze, ale tata widząc jego zdolności i potencjał skierował go na medycynę. Mnie też podpowiedział wybór szkoły oficerskiej, kiedy nie dostałem się na stomatologię – podkreśla pan Roman, które młodsza siostra Krystyna skończyła wydział budownictwa i architektury na Politechnice Śląskiej, a brat Bogdan rybołóstwo dalekomorskie na Akademii Rolniczej w Szczecinie.

W Raciborzu Selańscy dostali mieszkanie w kamienicy przy placu Wolności 9, gdzie mieszkała też rodzina laryngologa Stanisława Hoffmanna i pulmonologa Hipolita Baranowskiego. – Rodzice przyjaźnili się z Tychymi, Kłoskami i Bratkami, z którymi wyjeżdżaliśmy często na wspólne wakacje. Na kolonie posłali nas z Andrzejem tylko raz. Pojechaliśmy do Byczyny. Dostaliśmy dwie walizki, których przez dwa tygodnie pobytu nawet nie rozpakowaliśmy. Wróciliśmy do domu tak brudni i zawszeni, że nas nigdzie więcej nie posłali samych – wspomina ze śmiechem pan Roman. Na brak atrakcji dzieci jednak nie narzekały, bo w Pietrowicach była Cyna, w której latem można się było kąpać, a w Raciborzu basen w ogrodzie przeznaczony dla mieszkańców kamienicy.

Obszerne mieszkanie idealnie nadawało się na organizowane tu dwa razy w roku imieniny. – W naszej rodzinie w ogóle nie obchodziło się urodzin, za to imieniny były zawsze huczne i wystawne. Towarzyszyły im śpiewy, w których brylowali panowie z najpiękniejszymi głosami, czyli Traugutt i Włodzimierz Tychy. Na pianinie akompaniowała im mama, która do tańca grywała walce Straussa – opowiada Lala Selańska-Herbich. W późniejszych czasach pianino zastąpił gramofon, a olbrzymi salon mógł pomieścić na parkiecie wszystkich przyjaciół domu. Byli wśród nich głównie lekarze: Wójtowiczowie, Kłoskowie, Wyrwołowie z Rud, Jerytkowie z Chałupek, Bratkowie, Hoffmannowie oraz niezwiązani z branżą medyczną Trauguttowie i Tychowie. Pokój miał podwójne drzwi, więc dorośli mogli balować do późnych godzin nie przeszkadzając dzieciom.

Czas towarzyskich spotkań przerwała nagła śmierć doktora, który w wieku 58 lat zmarł na zawał serca. Jego wnuki kontynuują rodzinną tradycję. Łukasz Herbich (syn Lali) jest specjalistą rehabilitacji medycznej, Marzena Selańska (córka Romana juniora) została okulistką, a Piotr Selański (syn Bogdana) naczyniowcem. W rodzinnym grobie na cmentarzu Jeruzalem w Raciborzu razem z rodzicami spoczął ich syn Andrzej, znany raciborski chirurg.

Katarzyna Gruchot

Fot. Arch. R. Selańskiego


Roman Selański (1911 – 1969) – lekarz okręgowy i kierownik Ośrodka Zdrowia w Pietrowicach Wielkich, dyrektor Szpitala Rejonowego w Kietrzu, kierownik Wydziału Zdrowia Powiatowej Rady Narodowej w Raciborzu

  • Numer: 48 (1328)
  • Data wydania: 28.11.17
Czytaj e-gazetę