Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Pożar, który przerósł możliwości strażaków i leśników

07.11.2017 00:00 red.

O największym pożarze ówczesnych czasów, kiedy to w Nadleśnictwie Rudy Raciborskie spłonęło prawie 10 tys. ha lasu, opowiadał adeptom młodzieżowej drużyny pożarniczej w Łańcach, prezes Zarządu Oddziału Powiatowego ZOSP RP Stefan Kaptur.

Spotkał się młodymi ochotnikami łanieckiej straży, przyjmując zaproszenie naczelnika miejscowej OSP Rafała Świętego, aby podzielić się osobistymi wrażeniami z pożaru. A pamięta te chwile doskonale, pomimo że minęło już 25 lat.

Wspomnienia udokumentowane zostały filmem z gaszenia lasu, który nagrano w ok. dwie godziny, od pojawienia się ognia. Pożar zaś zaczął się 26 sierpnia, całkiem niewinnie, tak jak wiele innych, których w tamtych czasach było niemało w podraciborskich lasach. – Kiedy dotarła informacja o pożarze do komendy powiatowej, na miejsce udały się dwa samochody. Wtenczas znajdowały się bardzo blisko, ponieważ ok. godz. 10.00 gasiły pożar lasu w Nędzy.

– Wcześniej uczestniczyłem w wielu pożarach, ale tamten przerósł oczekiwania nas wszystkich – i strażaków, i leśników. Temperatura powietrza sięgała 36º C. Było bardzo gorąco, a dodatkowo wiał silny, porywisty wiatr. Spowodowało, to że pożar szybko się rozprzestrzeniał i już pierwszego dnia zginęło dwóch strażaków – opowiadał o sile szalejącego ognia.

Stefan Kaptur jest przekonany, że gdyby wtenczas dysponowano takimi wozami i sprzętem, jaki współcześnie znajduje się na wyposażeniu straży, pożar udałoby się ugasić łatwiej i szybciej. Początkowo gasiły go jednostki zawodowe i ochotnicze raciborszczyzny i województwa opolskiego. Potem przyjeżdżali strażacy z całej Polski. Niejednokrotnie ich wozy nie dojeżdżały do Raciborza, a część z tych, które dojechały nie nadawały się do prowadzenia akcji gaśniczej. Te technicznie niedoskonałe pojazdy, dziś można obejrzeć w muzeum pożarnictwa. –Nie było też dobrego zaopatrzenia w wodę, która do dziś jest podstawowym środkiem gaśniczym – wspominał, jak trudno było stawić czoła potężnemu żywiołowi.

Pamięta taki moment i nadzieję, że pożar, który rozpoczął się przy torze kolejowym z Raciborza do Kędzierzyna-Koźla, będzie można zatrzymać po lewej stronie drogi. Zwykle to ona jest naturalną przeszkodą dla rozprzestrzeniającego się ognia. – Około godz. 14.00 strażacy, którzy robili wszystko, aby zatrzymać żywioł przy drodze, skoncentrowali się na polewaniu koron drzew. I kiedy wydawało się, że można w ten sposób zatrzymać ogień, ktoś krzyknął, że pali się las po drugiej stronie drogi i to nie w bezpośrednim jej sąsiedztwie, ale ok. 150 m dalej. Wtedy już wiedzieliśmy,

że jego ugaszenie nie będzie proste i nie skończy się na 200 ha, które już zajął ogień – opowiadał Stefan Kaptur. Kolejny raz wiatr zmienił kierunek pożaru, kiedy w leśną drogę wjechały wozy strażackie. Niektórym strażakom udało się uciec, na miejscu pozostali i zginęli: dowódca jednej z raciborskich sekcji mł. kap. Andrzej Kaczyna oraz strażak ochotnik z Kędzierzyna-Koźla Andrzej Malinowski.

W tej chwili w miejscu pożaru bardzo dużo się zmieniło. Powstały tam szerokie drogi, a przy nich pasy przeciwpożarowe, które chronią przed rozprzestrzenianiem się ognia w lesie. Dziś nie ma śladu po pożarzysku. Rosną tam już nawet 15-metrowe drzewa. Czas i praca ludzi zrobiła swoje. Obecnie strażacy muszą dodatkowo zmierzyć się z wichurami, które w ostatnim czasie bardzo mocno zniszczyły rudzkie i kuźniańskie lasy.

(ewa)

  • Numer: 45 (1325)
  • Data wydania: 07.11.17
Czytaj e-gazetę